piko piko
515
BLOG

Wszyscy o Bolku i Kiszczaku a ja o Roxi

piko piko Rozmaitości Obserwuj notkę 19

Sprawozdanie z pobytu kota  Roxi w wiejskiej posiadłości

Dzień pierwszy.
Transport
Kot trochę miauczał w drodze, ale metodą łagodnej perswazji został skutecznie uciszony.
Po wyładowaniu z pojazdu i kontenera w miarę szybko odzyskał głos.
Wieczór.
Kot badał nieznane miejsce kręcąc się powoli i chaotycznie po domu. Trwało to około godziny. Po zaznajomieniu się z nowym terenem dalej przemieszczał się chaotycznie tylko już z bardzo dużą prędkością.
Po odkryciu szklanych schodów wykonał parę nieśmiałych prób sforsowania i już po kilku udanych zaczął je pokonywać błyskawicznie, ale tylko w jedną stronę – w górę.
Jedyną metodą uciszenia głośnego nieustającego miauczenia było zniesienie kota na dół. Opisana sytuacja – zanim zwierzak nie opanował schodzenia – powtórzyła się tylko osiem razy.
Noc.
W czasie pierwszych samodzielnych schodzeń udało mu się pośliznąć i zawisnąć na wsporniku.
Dzięki gromkiemu „miau” szybko się ocknąłem z krótkiego, nerwowego snu i skutecznie pospieszyłem na ratunek.
Z przerwą pomiędzy 02:30 i 03:30 stworzenie robiło dużo hałasu, wielokrotnie zmuszając do sprawdzania skutków swojej aktywności.
Posumowanie pierwszego wieczoru i nocy.
To, co stało zostało przewrócone. Oczywiście mowa jest o rzeczach drobnych. Próby przewrócenia cięższych przedmiotów, np. krzesła czy stołu skończyły się niepowodzeniem.
Zielone zwisające pędy roślin zostały skrócone. Uważam, że słusznie – zawsze były za długie.
Budujące są dwa fakty:
- zwierzę posiadło umiejętność schodzenia po schodach,
- załatwiło potrzeby do kuwety. Co prawda wygarnęło większość żwiru na zewnątrz, ale nie ma problemu bo pod kanapę, gdzie i tak nikt nie zagląda.

Dzień drugi.
Poranek.
Nic specjalnego się nie zdarzyło. Krótki poranny, głęboki sen został przerwany przez gwałtowny galop, najpierw wzdłuż a następnie w poprzek mojego ciała. Nieprzytomnie spojrzałem na zegarek - była 5:15 - znaczy nastała pora karmienia. Po zaspokojeniu głodu zwierzę zaczęło zaspakajać potrzebę zabawy. Próby ponownego zaśnięcia nie podejmowałem.
Gdy ubrany w kask i ocieplacze zamierzałem wyjechać, musiałem się wrócić od drzwi, bo kot właśnie był uprzejmy zrobić kupę.
Popołudnie.
Wchodząc zostałem przywitany miauczeniem i łaszeniem. Było to bardzo sympatyczne zwłaszcza, że większych strat nie dostrzegłem. Kilka urwanych liści fikusa nie zrobiło już żadnego wrażenia.
Karmienie, sprzątanie i zabawa zajęła nam parę chwil, po których postanowiliśmy odpocząć. Położyłem się z Łysiakiem i zagłębiłem w akcję Satynowego Magika - jednak nie na długo. W dosyć ciekawym momencie lektury, pomiędzy stroną, którą czytałem a moimi oczami, znalazł się kot. W takiej pozycji było nam niewygodnie, więc odłożyłem książkę. Roxi mogła wówczas rozciągnąć się na mojej piersi, kładąc swój pyszczek na mojej brodzie. Zniósłbym lekkie łaskotanie jej wąsów w nos, lecz jej kichnięcie spowodowało, że się trochę nerwowo poruszyłem. Kot zniesmaczony moją reakcją zmienił pozycję o 180 stopni. Nie czekając na inne odruchy fizjologiczne z jego strony, na wszelki wypadek przesunąłem go lekko w kierunku nóg.
Noc.
Jak poprzednia, no może przerwa była nieco dłuższa i bieganie po schodach w obie strony przebiegało sprawnie.

Dzień trzeci.
Sobota, noc minęła spokojnie. Po przebudzeniu - kicia dała pospać do 7 - głaskanie, karmienie, sprzątanie ziemi z podłogi i dywanu (wcześniej była w doniczkach), następnie zabawa z kotem.

Dzień czwarty.
Niedziela. Noc była inna niż poprzednie. Zwierz nie biegał po domu, zwierz przebywał razem ze mną w łóżku. W początkowej fazie skoncentrował się na szukaniu optymalnego miejsca do spania. Jak już znalazł, to niestety nie było ono optymalne dla mnie - miejscem tym była moja twarz. Po jakimś czasie wypracowaliśmy kompromis i kot zaległ w miejscu, gdzie ramię łączy się z tułowiem kładąc pysk na barku.
Po paru godzinach stwierdziłem, że taki kompromis był błędem i ustanowiliśmy nowy - kot położył się w miejscu, gdzie łączą się nogi.

Dzień piąty.
Poniedziałek. Wchodzę do domu - cisza. Wołam po imieniu - z góry dobiega "miau, miau". Ok, kot jest i żyje. Wygląda, że znalazł sobie legowisko, że oswoił się z miejscem - ze mną chyba też, tak sądzę po jego zachowaniu. Na przykład: przyjęcie pozycji leżącej sprawia, że mam kota na szyi lub na klacie z pyskiem przy moich ustach, jeżeli siadam, bądź przykucam zwierz wskakuje mi na kark, jeżeli idę w pobliżu schodów jest duża szansa, że będę miał kołnierz z kota. W ogóle funkcjonowanie stało się jakby trudniejsze, pełne niespodzianek, wymaga ciągłej uwagi i ostrożności. Chodząc mogę być pewien, że się potknę o kota, zamykając szafkę zapewne przytnę mu łepek, przymykając drzwi trzeba uważać na ogon - mam wrażenie jakbym mieszkał ze stadem kotów. Ale pomału zaczynam opanowywać sytuację.

Dzień szósty.
Wtorek. Popadamy w rutynę. Dziś podobne do wczoraj. Muszę tylko jakoś opanować sprawy „łóżkowe”. Kot kładąc się ze mną na kanapie w sposób zdeterminowany, usilny, konsekwentny stara się swój pyszczek położyć na moich ustach. Czyżbym wydzielał zapach waleriany, bo jego starania są na granicy jakiejś paranoi. Na razie radzę sobie zakrywając twarz poduszką, ale nie jest to rozwiązanie, które mnie satysfakcjonuje. Jutro przeprowadzę z nim ostateczną rozmowę – tak dalej nie może być!

Dzień siódmy.
Środa. Po stanowczej rozmowie wyjaśniającej zwierz spał w nogach a nie na głowie - było super.
Obserwując kota przez tydzień czasami odnoszę wrażenie, że mam do czynienia z psem - aportuje, chodzi przy nodze gdzie bym nie poszedł (no bardziej pałęta się pod nogami), merda ogonem jak coś go zaaferuje, poza tym jest strasznie ciekawski, wszędzie chciałby wejść, nie wyłączając ścian i sufitu.  Chyba się bardzo polubiliśmy.

Święta Wielkanocne.
Wizyta szwagierki, siostrzeńców, Luny i Łatki.
Luna i Łatka to koty rasy środkowo europejskiej - po naszemu dachowce. Mam teraz trochę inne  zmartwienia niż poprzednio i zastanawiam się, które bardziej mi odpowiadają - czy patrzenie co zmajstruje Roxi, czy śledzenie zachowania trzech kotów względem siebie. Chyba wcześniej było prościej. Dlaczego?
Aby to wyjaśnić opiszę wygląd ośmiomiesięcznej Roxi. Jest to zwierzę rasy Cornish Rex charakteryzujące się bardzo delikatną i krótką beżowo-szarą sierścią, miejscami podpalaną . W dotyku podobna jest do aksamitu, do futerka kreta lub szynszyla. Kot jest szczupły, delikatnej postury, ma długie smukłe łapy, długi cienki ogon i pokaźne uszy. Futerko na głowie jest również podpalane, ciemniejsze przy oczach, jaśniejsze przy uszach. Duże niebieskie oczy osadzone w małej główce robią wrażenie. Wieczorem i w nocy przy lekko padającym świetle wrażenie jest jeszcze silniejsze - oczy  świecą na czerwono.
I do takiego cudaka przyszły dwa dachowce. Roxi została powierzona z pełnym zaufaniem w dobre ręce, znaczy się moje i jakakolwiek kocia draka na pewno odbiłaby się na jej wyglądzie a w dalszej kolejności na moim.
Jak widać sytuacja była mocno stresująca dla wszystkich.
Na szczęście moje obawy szybko się rozwiały. Nie było żadnych bijatyk, dochodziło jedynie do słownych utarczek, gonitw, ucieczek, chowania się pod łóżka i w inne dziwne miejsca. Roxi znowu była jednostką dominującą - to ona goniła, zaczepiała, starała się zachęcić do zabawy. W końcu dochodziło do sytuacji, że wyjadała gościom jedzenie z misek.

Gdy we wtorek wieczorem opuścili Bobrowiec siostrzeńcy, szwagierka, Bartek, Luna i Łatka, i zostałem sam z Roxi, odczułem przyjemny spokój i harmonię.

19 kwietnia
Roxi wraca.
Nie będzie już miau, miau przy powrocie do domu, nie będzie gonitw po meblach, schodach, ścianach, nie będę miał się o kogo potknąć ani z kim spać.
Będzie tak, jak poprzednio.
Może oczy będą mniej łzawić, choć pewności nie ma.

piko
O mnie piko

Jaki jestem? Normalny - tak sądzę.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości