Piotr Balkus Piotr Balkus
953
BLOG

American Idol 2011

Piotr Balkus Piotr Balkus Kultura Obserwuj notkę 1
Właśnie oglądam kolejną, dziesiątą już edycję American Idol - wielkiego show który wydał na światło dzienne takie gwiazdy pop jak Jordin Sparks, Carrie Underwood czy - jedną z moich ulubionych artystek śpiewających - Kelly Clarkson.
 
Rok temu zmagania idolowe w Ameryce wygrał Lee Dewyze, jednak po czasie widać, że nie będzie to ten, którego miliony płyt sprzedadzą się jak świeże bułeczki. Już większe szanse na bycie gwiazdą Ameryki i idolem z prawdziwego zdarzenia ma Crystal Bowersox - wiceidol z 2010 roku. Młoda single-mama, urocza blondynka o krągłych kształtach i aksamitnym głosie. Jednak czy zdąży przed nowym Idolem 2011? Przesłuchania konkursowe pokazują, że USA to kopalnia talentów wokalnych i w tym roku, jak nigdy przedtem będzie trudno wybrać tego jednego artystę - idola roku. Jury już ma ogromne problemy. 68 uczestników dostało przepustkę do nieścisłego finału - dla wszystkich jest to przepustka do raju, bo kolejna runda zmagań odbędzie się w legendarnym Hollywood.

Ale wracając jeszcze na chwilę do jury - w tym roku odmienione, bo bez Simona Cowella, znanego choćby z tegorocznego udziału w brytyjskiej odsłonie Idola. Bez Cowella (który przeszedł na grę w telewizyjnych reklamach) ale ze Stevenem Tylorem, wokalistą Aerosmith, Jennifer Lopez i Randy Jackson. Jak zwykle wciąż niezmiennie piękna Lopez jurorując daje się poznać jako miła i ciepła, normalna osoba. Z kolei Tylor to showman. W teledyskach Aerosmith jest raczej mało przystojny i bardziej odpycha niż przyciąga. A tutaj proszę! - podrywa uczestniczki, podśpiewuje, żartuje, rozładowuje atmosferę. Jest bardzo bezpośredni i komiczny. Ale to trzeba zobaczyć, żeby się przekonać. Jackson natomiast ma ucho muzyczne, wyłapuje dobre głosy, jest takim amerykańskim odpowiednikiem Elżbiety Zapędowskiej z polskiego Idola sprzed lat (nie tylko dlatego że nosi okulary).

Zmagania w Hollywood właśnie się zaczynają. Pierwsza seria już za nami. Selekcja jest ostra i tylko najlepsi przechodzą do wielkiego finału. Ja już mam kilku swoich faworytów. Należą do nich m.in. 15-letnia Lauren Alaina, blondynka z zamszowym głosem. Albo James Durbi, płaksa z wokalem którego nie powstydziłby się sam Freddy Mercury. Albo Scotty McCreery - szesnastolatek o imidżu kowboja, którego śpiewanie jurorzy określili jako new-country. Bo ma rzeczywiście głos o wiele bardziej countrowo ciemny niż wokal Johnny'ego Casha. Mówię serio.
 
W tym tygodniu druga część hollywoodzkich zmagań. Już dziś, po przesłuchanych dotąd uczestnikach wiemy, że niezależnie kto zwycięży, będzie to wielki skarb i strzał w dziesiątkę (nomen omen, bo to 10. edycja).

Jako ciekawostkę podam, że American Idol ma swoje odpowiedniki nie tylko w Europie, ale również w Azji, nawet w takich krajach jak Iran. Jednak Ameryka to Ameryka - profesjonalizm i show na najwyższym poziomie, show, którego - jako fan muzyki pop - nie mógłbym nie obejrzeć.
 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura