#prawo-cytatu_WeRememberDoYou
#prawo-cytatu_WeRememberDoYou
Waldemar Żyszkiewicz Waldemar Żyszkiewicz
243
BLOG

Błędne gwiazdy i mylne narracje polskiej polityki

Waldemar Żyszkiewicz Waldemar Żyszkiewicz Polityka Obserwuj notkę 13
Dymisja ministra Niedzielskiego ulgi nikomu nie przyniesie, bo przyszła za późno oraz z pretekstowych powodów. Ale narrację ukraińsko-wojenną warto i można jeszcze przepracować.

Powiedzieć, że Adam Niedzielski, ekonomista z doktoratem, nie był przez Polaków lubiany, to nic nie powiedzieć. Dr Niedzielski, były już minister zdrowia, niemal przez całą epokę kowidowego szaleństwa, stanowił oficjalną twarz tzw. pandemii. Twarz zresztą w dwóch wersjach: raz brodatą, innym razem zamaskowaną. Ale bardziej niż  sam wizaż ministra Niedzielskiego zbiorowe emocje wywoływał jego głos, którym ten aż nadto spolegliwy polityk z biurokratyczną flegmą ogłaszał kolejne zbędne, często wręcz szkodliwe restrykcje firmowane i zalecane przez sanitarystów z WHO.

Restrykcje nie tylko antywolnościowe, naruszające prawa człowieka, czyli prawa przy wielu innych okazjach przesadnie akcentowane, ale (co istotniejsze) także restrykcje gospodarcze, których szkodliwość dla małych oraz średnich firm była aż nadto przewidywalna. I które – inaczej niż godne samego Hitchcocka wizje utytułowanych i do dziś nierozliczonych za fałszowanie obrazu rzeczywistości medycznych tuzów w rodzaju Horbana, Simona czy Pyrcia – właśnie w z dużą dokładnością się sprawdziły. Wiadomo że minister Niedzielski stanowił tylko rodzaj odgromnika, niczym ten przysłowiowy posłaniec przynoszący złe wieści. Ale chcącemu nie dzieje się krzywda. Skoro się na to zdecydował, trudno go teraz żałować.

Błędne zalecenia komisarzy z WHO
Żałować należy braku asertywnej postawy państwa polskiego wobec narzucanego w pozainstytucjonalny i całkowicie pozaprawny sposób reżymu sanitarnego w okresie od lutego 2020 do lutego 2022 roku. Dopowiedzmy: gdyby szło o naprawdę sensowne zalecenia w obliczu naprawdę groźnej zarazy, należałoby nad brakiem formalnoprawnych podstaw przejść do porządku dziennego, ale… Mieliśmy tu przecież do czynienia z lipną, zadekretowaną na siłę pandemią, ze sztucznym, laboratoryjnie podkręconym wirusem, z niejasnością w sprawie wydostania się tej hybrydy (w terminologii Anglosasów: chimery) na świat, ale przede wszystkim z manipulacyjnym, sprzecznym z całą dotychczasową wiedzą naukową, w tym z usankcjonowaną przez naukowców nagradzanych Noblem wirusologią, sposobem zarządzania tą nader dziwną „pandemią”.

Błąd niemal wszystkich rządzących polegał na tym, że zamiast oprzeć się na opinii najwybitniejszych w świecie znawców problemu, ślepo słuchano tylko wybranych „ekspertów”, tak się składa, że związanych z największymi w świecie koncernami farmaceutycznymi. Jednak część państw nienależących do Zachodu przynajmniej w pewnym stopniu zignorowała rozkazy sanitarystów Ghebreyesusa. Ale i w Europie znalazła się odporna na pokrzykiwania i groźby „komisarzy” z WHO Szwecja, która – jak dowodzą tego łatwo dziś sprawdzalne liczby – dobrze na tym wyszła.

Teraz z perspektywy nietrudno wskazać szkolne błędy powszechnie narzucanych dyrektyw WHO: 1) globalna proliferacja sztucznego wirusa (styczeń-luty 2020); 2) zakaz leczenia infekcji w jej wstępnych fazach; 3) bezsensowne, wręcz szkodliwe zamknięcie społeczeństw w aresztach domowych, skądinąd pozbawionych wszelkiego legalnego umocowania. 4) zablokowanie dostępu do krajowych systemów lecznictwa; 5) potęgowanie strachu i poczucia zagrożenia za sprawą świadomie kłamliwych narracji w mediach; 6) wreszcie kreowanie sztucznego zapotrzebowania na preparaty genetyczne, które wbrew szerzonej przez producentów i sanitarystów propagandzie niczemu nie zapobiegały, nie chroniły przed zakażeniem ani transmisją wirusa, nie łagodziły przebiegu choroby, ale raczej powodowały wiele szkód, zwłaszcza w organizmach osób wielokrotnie zaszczepionych.  

Wystarczy przypomnieć utrudnienia w życiu codziennym i pracy, nie mówiąc już o wielu przeszkodach w podróżowaniu: te wszystkie paszporty kowidowe, testy, zaświadczenia o przyjęciu tajemniczego preparatu, który miał się pojawić najwcześniej za dwa-trzy lata, a był do wzięcia po kilku zaledwie miesiącach. Ktoś przecież te szkodliwe kłamstwa o panaceum podawanym na letnich imprezach plenerowych z lodówek o temperaturze chłodzenia minus 70 st. C (sarkazm!) głosił i ktoś powinien ponieść za to odpowiedzialność. Tymczasem osławiona rada przy premierze rozpłynęła się niczym sen jaki złoty, natychmiast po pojawieniu się postulatu, żeby jednak prześwietlić jej członków na okoliczność powiązań z potentatami Big Pharmy. No i pozostaje jeszcze odpowiedzialność za to, co najtrudniejsze i czego  zakwestionować raczej nie sposób: idzie o liczbę, ostrożnie biorąc, dwustu tysięcy tzw. nadmiarowych śmierci niekowidowych, jako rezultat braku dostępu do placówek leczniczych dla chorych onkologicznie, ze schorzeniami kardiologicznymi, diabetyków…      

Pogromca wirusa vs. umowa o wzajemnej współpracy
 
Cała krzywda Adama Niedzielskiego polega więc na tym, że wbrew wcześniejszym obietnicom nie dostanie ratunkowego immunitetu poselskiego, choć należy sądzić, że mimo chwilowej pokazówki w mediach nadal ma się kto nim zaopiekować. Od takich błędnych gwiazd jak minister Niedzielski w polskiej polityce aż się roi. Ale znacznie poważniejszym problemem naszego państwa są kulejące instytucje i kulawe narracje dotyczące żywotnych aspektów polskiej racji stanu czy najważniejszych przejawów interesu narodowego.

Daleko nie szukając: przebrzydłego wirusa w jeden dzień przepędził w naszego kraju Władimir Władimirowicz, ale to nie dziwota. Taki hegemon, despota i tyran jak Putin nie będzie się z byle infekcją wirusową patyczkował. Nawet jeśli wirus jest koronowany. Tak, wirus rodem z Chapel Hill i Wuhan dał się przywódcy Federacji Rosyjskiej zaskoczyć, podobnie jak świat zachodni dał się zaskoczyć drugiej fazie wojny o Ukrainę, której nowy początek datujemy na 24 lutego 2022. Dał się zaskoczyć, choć wszystkie znaki na niebie i ziemi, o przyzwoitych służbach wywiadowczych nie wspominając, niezbicie na kontynuację tej wojny o Ukrainę wskazywały.
Co dziwniejsze, dała się też nowej fazie wojny zaskoczyć nasza dyplomacja, która teoretycznie powinna być na to przygotowana, jako że już 2. grudnia 2016 roku Rząd Rzeczypospolitej Polskiej z Gabinetem Ministrów Ukrainy podpisał umowę „w sprawie wzajemnej współpracy w dziedzinie obronności”. Wprawdzie ustawa ta późno ujrzała światło dzienne, bo choć podpisana pod koniec roku 2016, w życie (dopiero po wypełnieniu przez strony niezbędnych procedur prawnych) weszła w połowie listopada 2018, czyli praktycznie dwa lata później, natomiast w Monitorze Polskim ogłoszono ją drukiem w połowie stycznia 2019 roku.

Umowa zresztą jak umowa, wiele tam zwyczajowych i retorycznych wypełniaczy, ale są też sformułowania interesujące. Np. w artykule 8. można przeczytać, jak będzie wyglądało finansowanie przedsięwzięć podejmowanych na mocy niniejszej Umowy Ogólnej. Otóż zgodnie z zawartym porozumieniem „Strona goszcząca zapewni transport na swoim terytorium, program kulturalny oraz zakwaterowanie i wyżywienie obejmujące trzy posiłki dziennie dla każdej osoby i pokryje ich koszty”. Z kolei „Strona wysyłająca” musi oczywiście zadbać o ubezpieczenie swego personelu oraz wymagane niezbędne dokumenty. Natomiast „koszty korzystania przez personel wojskowy i cywilny Strony wysyłającej z obiektów i infrastruktury (…) będą określane w odrębnych umowach i porozumieniach”.

Przy założeniu pewnej symetrii zaproszeń czy wzajemności świadczeń ta formuła nie budzi specjalnych zastrzeżeń, ale z artykułu 12., który mówi o możliwym wsparciu „w razie stanu wyjątkowego, katastrofy naturalnej lub stanu wojennego ogłoszonego na terytorium jednej lub obu Stron” dowiadujemy się, że owo „niezwłoczne wsparcie” będzie m.in. obejmować „nieodpłatne przekazanie uzbrojenia, produktów podwójnego zastosowania i mienia niebojowego pochodzącego z zasobów sił zbrojnych jednej ze Stron”. A także „specjalne doradztwo i wsparcie wraz z czasową wymianą wyszkolonego i kompetentnego personelu w celach wykonania uprzednio określonych prac i świadczenia usług”. Jak wiadomo, od półtora roku wojna o Ukrainę odbywa się na terytorium Ukrainy.  

Fałszywe i szkodliwe narracje polityczne   
O ile w znaczeniu logistycznym Polska zareagowała znakomicie, a Rzeszów awansował do pierwszej ligi miejscowości rozpoznawalnych przez media głównego nurtu na całym świecie, o ile Polacy przejawili ponadstandardową chęć pomocy sąsiadom, zrozumienia ich sytuacji oraz sporą porcję życzliwości – o tyle sensownej wykładni polityczno-historycznej działań naszego państwa zabrakło całkowicie. Gorzej, media w Polsce przejęły i dodatkowo wzmocniły ton jednostronnej propagandy ukraińskiej. Propagandy przesadnej, hurraoptymistycznej, co jeszcze w obliczu wojny jakoś można zrozumieć, ale zarazem propagandy niezdarnie kłamliwej, a zatem niewiarygodnej, przeciwskutecznej.

Wystarczy wspomnieć nagłośnioną medialnie śmierć obrońców Wyspy Węży, a potem ich ciche już „wskrzeszenie”. Albo legendę miejską „Ducha Kijowa”, któremu przypisano celne trafienia wielu innych lotników ukraińskich. Można się dziwić, że Ukraina opiera  swą propagandę sukcesu na kłamstwie, zamiast np. upublicznić szerzej ciekawą historię dzielnego psa-sapera o imieniu Patron, znanego w całym Czernichowie. Powtarzam, można się temu dziwić, ale z pewnością nie należało tego powielać.  
Podstawy prawne, żeby przekazywać Stronie ukraińskiej broń za darmo, przygotowano, ale zabrakło namysłu nad narracją zgodną z polską racją stanu. Natomiast poszły w ruch emocje, proukraińskie entuzjazmy i analogiczna antyrosyjskość; zapomniano jednak o tym, kto i w jakim celu tę wojnę na terytorium Ukrainy rozpoczął i po co ją prowadzi. Zapomniano o uwzględnieniu aspektu geopolitycznego. I sparowaniu go z polską racją stanu. Ale z tą racją realną, współczesną, z XXI stulecia, bez konceptów Jerzego Giedroycia, który w swojej strategii w najlepszym razie brał pod uwagę zagony pancerne… Jagiellońskie mrzonki zamiast realizmu. To niewybaczalne.

Podstawowy błąd propagandy po 24. lutego 2022 to głoszenie wszem i wobec, że to „nasza wojna, a Ukraińcy walczą (i giną) za nas”. Fałszywa, kompletnie nieprzemyślana próba budowania motywacji do pomagania ludziom w potrzebie. Motywacji, których i bez tego Polakom nie brakowało. Skąd się wzięły? Przecież od przeszło dwóch dekad Ukrainki i Ukraińcy masowo przyjeżdżali do nas pracować, bo ich „Samostijna” skorumpowana, a wobec zwyczajnych ludzi pracy wyniosła i nieczuła, nie zapewniała swym obywatelom choćby minimalnych, ale godziwych warunków życia. Międzyludzkie stosunki polsko-ukraińskie całkiem nieźle się ucierały, czego nie można powiedzieć o władzach Ukrainy, wykonujących aroganckie i często politycznie głupie posunięcia wobec Rzeczypospolitej. Negowanie ludobójstwa na terenach Małopolski Wschodniej, kłopoty z ekshumacjami pomordowanych, blokowanie tranzytu towarowego, wstręty przy imporcie naszej żywności.  

Należało zatem mówić: pomagamy Ukrainie, bo sami nauczeni dziejowym doświadczeniem wiemy, co znaczy być napadniętym; wiemy, co to znaleźć się bez żadnego wsparcia pomiędzy ostrzami potężnych szermierzy… Pomagamy Ukrainie, bo tak nakazują nam wyznawane wartości, pomagamy, mimo że doświadczyliśmy od ukraińskich nacjonalistów wielu aktów wrogości i przemocy, zarówno w czasach II Rzeczypospolitej, jak i podczas niemieckiej oraz sowieckiej okupacji. Pomagamy, mimo iż współczesne władze Ukrainy nie przejawiają chęci do stanięcia w prawdzie, uznania historycznych zaszłości i (takie minimum cywilizacyjne!) choćby wyrażenia ubolewania, że do tego doszło.  

A właściwie czyja to wojna?
Mówiliście, że Ukraińcy giną za nas? Więc nie oczekujcie od nich żadnej wdzięczności. Przeciwnie, teraz oni będą domagać się ciągłych świadczeń oraz ustępstw, bo poczuli się w prawie. Ten sam Kijów, który nam blokuje ekshumacje wołyńskich dołów śmierci, Niemcom zezwala na ekshumacje polowych pochówków ich żołnierzy z czasów drugiej wojny. Ten Kijów stawia pomniki Banderze, Szuchewyczowi i innym prowodyrom antypolskich działań ludobójczych. Domaga się też upamiętnień kureni osławionej UPA na terytorium Polski. Żąda tranzytu dla technicznego zboża, na którym zarabiają ukraińscy oligarchowie oraz wielkie podmioty zagraniczne, dysponujące ogromnymi areałami ziemi ornej na Ukrainie. Z pewnością nie drobnotowarowy rolnik ukraiński.  

To nie jest nasza wojna. Coraz lepiej zresztą widać, że sami Ukraińcy wcale się do niej nie garną. Stąd spora emigracja młodych mężczyzn z Ukrainy, stąd ujawniona niedawno korupcja w tamtejszych komisjach poborowych, bo ludzie próbują się z wojska „wykupić”. Chcą za wszelką cenę wojny uniknąć. I całkiem słusznie, bo na wojnie mogą tylko stracić. Już tracą: życie, mienie, możliwość normalnej, spokojnej  egzystencji. Krymu też raczej nie odzyskają, bo wojna to biznes, nie zasady. Tak, to już nie jest wojna narodu ukraińskiego, lecz wojna oligarchów, władz Ukrainy oraz partii wojny z Departamentu Stanu.

Jeśli dziwnej wojny o Ukrainę nawet zwyczajni Ukraińcy nie uważają za swoją, to warto gruntownie przemyśleć polskie stanowisko w tej sprawie. Tak, wciąż jeszcze pomagamy, ale wobec jawnie nieprzyjaznych gestów władz Ukrainy w kilku kwestiach spornych, trzeba będzie może zacząć gruntowny remont lotniska w Jasionce...  

20 sierpnia 2023
Waldemar Żyszkiewicz


pierwodruk: Prawda jest ciekawa. Gazeta obywatelska założona w 2011 roku przez Kornela Morawieckiego, przywódcę Solidarności Walczącej, nr 17 (303) z 22 sierpnia 2023 roku






Nagroda czasopisma „Poetry&Paratheatre” w Dziedzinie Sztuki za Rok 2015 Kategoria - Poezja

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka