plastic surgeon plastic surgeon
610
BLOG

Werbalny ekshibicjonizm. Rzecz o emisji głosu

plastic surgeon plastic surgeon Obyczaje Obserwuj temat Obserwuj notkę 8
Z jakiegoś powodu niektórzy ludzie, mimo zgiełku panującego w środkach komunikacji miejskiej potrafią werbalnie zdominować całe otoczenie i „uszczęśliwić” pozostałych pasażerów swoimi przemyśleniami lub życiorysem. Dlaczego?

Doktor Stanisław Krajski, w czasach, gdy zajmował się dobrymi obyczajami, a nie tropił masonerii, napisał świetny artykuł o tym jak najprościej odróżnić prostaka od człowieka kulturalnego. Tym, co rzuca się nie tyle w oczy, co w uszy jest głos. Śmiech, rozmowa, zwłaszcza w miejscach publicznych jasno wskazują, z kim mamy do czynienia. Pozwolę sobie przytoczyć cytat:

Prostactwo zaczyna się w tym momencie, gdy naszą wypowiedź słyszą inne osoby, szczególnie, gdy słyszą ją bardzo wyraźnie, w taki sposób, że nie mogą nie słuchać, że zakłóca to ich myśli, utrudnia ich rozmowę.

Tekst powyższy ma ponad dziesięć lat, przypomniałem go sobie, bo lubię jeździć środkami komunikacji miejskiej. Autobus, tramwaj, metro, każdy sposób transportu jest dobry, każdy, na swój sposób, ciekawy. Dziś większość ludzi jest zniewolona przez telefony, ale jeśli człowiek troszkę się porozgląda, to może odnotować wiele ciekawych spostrzeżeń. Ale nie na to chciałem zwrócić uwagę. Bo o ile to co widzimy jest ciekawe, to niekiedy o wiele więcej jesteśmy w stanie usłyszeć. Z jakiegoś powodu niektórzy ludzie, mimo zgiełku panującego w takim środku komunikacji potrafią go werbalnie zdominować i „uszczęśliwić” pozostałych pasażerów swoimi przemyśleniami lub życiorysem. Dlaczego? O tym za chwilę, najpierw przyjrzyjmy się takim zjawiskom.

Studium przypadku

Wieczór. Wsiadłem do autobusu i usadowiłem się przy oknie, patrząc przez szybę delektowałem się miejską scenerią. W tle słyszałem silnik pojazdu, lektora zapowiadającego kolejne przystanki i ogólny zgiełk, który rósł wraz z liczbą pasażerów. Nie wiadomo kiedy wszystko to zostało zdominowane przez kobiecy głos. Nie mam w zwyczaju podsłuchiwać, ale w tym wypadku nie mogłem nie słyszeć ba, nie mogłem (jak wszyscy wokół) nie słuchać. Dyskretnie rozejrzałem się w poszukiwaniu źródła tego, dosyć uciążliwego, sygnału dźwiękowego. W odbiciu szyby ujrzałem młodą kobietę, która mając słuchawki w uszach mówiła do telefonu trzymanego w ręku. I w tym momencie nastąpił atak napalmowy zwrotu „w sensie”. Właścicielka telefonu opowiedziała o weekendowej wyprawie w góry, która prawie się udała, bo w sensie prawie przeszli zakładaną trasę, ale wygonił ich deszcz, w sensie nic niebezpiecznego, ale na wszelki wypadek woleli zejść do schroniska. Dalej dowiedziałem się (i wszyscy inni wokół), ze razem ze swoim facetem chodzą na basen, w sensie nic wyczynowego, rekreacyjnie. Remont w ich mieszkaniu będzie robił tata Ani, który ma w tej dziedzinie praktykę, w sensie nie jest budowlańcem, ale remontował mieszkanie Ani. Po niespełna piętnastu minutach jazdy autobusem i kilkunastu „w sensie” wiedziałem, że kobieta stojąca ode mnie niecałe dwa metry jest z Lodzi, ma syna z poprzedniego związku, spotyka się z facetem, którego ojciec też pracował w Łodzi, lubi góry, chodzi z nowym facetem na basen i tata Ani remontuje im przyszłe wspólne gniazdko. Poczułem się nieswojo, jakbym wszedł do ich życia. Na szczęście na horyzoncie pojawił się upragniony przystanek.

Przypadek numer dwa.

Znowu wieczór i autobus. Tym razem siedziałem sam jeden w miejscu przeznaczonym dla czterech osób. W końcu dosiadły się dwie kobiety albo, co bardziej pasuje, osobopostaci. Jak się później okazało to matka i córka. Obie ze względu na swój stan – cera mocno zniszczona, włosy niosące ślady niezliczonych farbowań - w wieku trudnym do określenia. Na pierwszy rzut oka jedna zwalista o figurze i cerze faceta, druga nieco mniejsza, ale nadrabiała gniewnie rzucanym spojrzeniem. Ich ogólnie nieprzyjemny i nieświeży wygląd wskazywał, że obie lubią i żyją o dłuższego czasu za pan brat z trunkami wyskokowymi. Jak wywnioskowałem, obie musiały toczyć rozmowę już na przystanku, bo jak tylko usiadły to zaczęły kontynuować wątek. Okazało się, że młodsza z nich (gdyby nie zwracała się do tej drugiej „mamo”, nie odgadłbym) ma kłopoty w swojej relacji i rozważa zakończenie związku. Mama podtrzymywała ją w tej decyzji i w mojej obecności oberwało się niczego nieświadomemu facetowi. „Niewyględny”, niewysoki, w ogóle jakiś taki, rzadko obsypuje podarkami, nie ma gestu jak przystało na faceta. Młodsza z kobiet stwierdziła, że nie jest szczęśliwa w tym związku, starsza zakończyła stwierdzeniem stać cię na kogoś lepszego. To, co mnie uderzyło, to nie sam fakt kłopotów w relacji, to może zdarzyć się każdemu. Chodzi o sam sposób opowiadania o tym, zupełnie jakbym oglądał reality show typu „Wyspa Miłości”. I dopiero, jak zauważyłem ten gwiazdorski ton narracji, zrozumiałem o co w tym chodzi.

Tekst dra Krajskiego sprzed ponad dziesięciu lat nie mógł przewidzieć kilku trendów. Wiele się przez ten czas zmieniło. Media się zmieniły. Jeszcze dziesięć lat temu media dostarczały rozrywki, a sama praca w mediach była pewną nobilitacją. Dziś zawód dziennikarza zdemokratyzował się tak bardzo, że coraz trudniej odróżnić co się liczy: dobry warsztat, czy zasięgi. Dzięki mediom społecznościowym każdy, na swój sposób, jest gwiazdą własnego reality show. I w tym właśnie upatruję braku pohamowania w rozmowach mających miejsce w sferze publicznej. Ludzie, którzy posiadają fb, insta, tiktok, i ileś tam jeszcze aplikacji społecznościowych tak bardzo uzewnętrznili swoje życie, że nie widzą potrzeby postawienia jakiejkolwiek bariery prywatności. Masa zdjęć, rolek, filmów wrzucanych każdego dnia, do tego komentarze, lajki, serduszka itp. utwierdzają domorosłe gwiazdy, że ten kierunek jest dobry. Ale to jest jak narkotyk, Uzależnia i wzrasta próg tolerancji. Już nie wystarczają media społecznościowe i wirtualna publiczność. Potrzeba silniejszego bodźca, publiki na żywo, a że nie ma dziennikarza zadającego pytania, to nic, jest niezawodny telefon i osoba po drugiej stronie łącza. I mamy gotowy show, możemy, niczym nasi ulubieni bohaterowie, zaistnieć. A to, że nikt z przypadkowej publiczności nie zamawiał takich atrakcji...kogo to obchodzi. 

SŁOIK W WIELKIM MIEŚCIE

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości