platos platos
489
BLOG

Jak okraść społeczeństwo - QE

platos platos Gospodarka Obserwuj notkę 7

Przez ostatnie miesiące przez świat ekonomistów i inwestorów przetacza się wielka debata na temat skuteczności dodruku pieniądza (zwiększenia bazy monetarnej) i jego skutków dla walki z kryzysem. Naprawdę trudno w Polsce znaleźć jakiekolwiek głosy które miałyby choćby minimalny merytoryczny wkład w dyskusję.

Widoczna jest natomiast rażąca dysproporcja pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami. Powielane są tylko bezkrytycznie peany na cześć dodruku, pomijane są argumenty przeciwników.
 
Obecny w S24 prof. Rybiński wskazuje na ciekawy aspekt grup interesów stojących za lobbingiem za – określa ich mianem banksterów. Pomija zupełnie aspekt merytoryczny.
Niegdzie także śledząc uważnie dyskusję zagraniczną nie dostrzegłem prostej konkluzji - czym rzeczywiście jest sławne luzowanie ilościowe.
 
Z ekonomicznego punktu widzenia jest to podatek od posiadanych pieniędzy lub dochodów wyrażonych w pieniądzu (podatek inflacyjny). Działa dokładnie tak samo jak podatek realnie obniżając wartość pieniądza a co za tym idzie dochodu.
 
Jak każdy podatek obniża on wzrost gospodarczy bowiem malejący realny dochód i oszczędności obniżają konsumpcje, skłonność do inwestycji, motywację do pracy etc.
 
Najciekawsze jest jednak ciekawe gdzie są lokowane wpływy z podatków. Otóż zwykłe podatki są budżetowane i wydawane na cele pod mniej lub bardziej demokratyczną kontrolą. Tu śroki otrzymują banki dla ratowania ich płynności i błędnie udzielonych kredytów albo rząd na potrzeby finansowania swego długu. Środki więc otrzymują ci co nie potrafią gospodarować pieniędzmi!
 
Ekonomiści wyszli z założenia, że jeśli pozwolą upaść lub zbankrutować bankom lub państwom to będzie gorzej. Owszem niekontrolowane bankructwo oznacza chaos i ogromne koszty społeczne. Jednak strategia ratowania banków polega na finansowaniu kredytobiorcy a nie depozytodawcy. Ten mechanizm to zjadanie własnego ogona.
 
Państwo drukuje pieniądze, finansuje płynność banków. Te udzielają kredytów zwiększają swoją ekspozycje gdy tymczasem realne oszczędności maleją, realne dochody maleją powodując ze sens udzielania tych kredytów jest żaden. Po co bowiem inwestować skoro rynek będzie słabł a słabnąć musi bo spadają dochody?
Rośnie więc ilość długów przy spadających realnych wartościach depozytów i dochodów – pętla się zaciska.
 
Ciekawe rozwiązanie zaproponował australijski ekonomista Steve Keen nazywając je "obywatelskim luzowaniem ilościowym". Zakłada on by zamiast wspierać bezpośrednio banki, oddać pieniądze tym którzy je w bankach posiadają. A więc jeśli posiadasz depozyt 100PLN a istnieje konieczność zwiększenia płynności w sektorze bankowym (poprzez bazę monetarną) o 1% - dopisujemy posiadaczowi konta 1PLN.
Zauważmy, że taka operacja zwiększy ilość depozytów w systemie bankowym o 1% redukując problem płynności. Jednocześnie nominalne większe oszczędności poprzez efekt iluzji bogactwa zwiększą skłonność do konsumpcji – obniżą wskaźnik kredytów zagrożonych.
 
Oczywiście takie rozwiązanie będzie inflacjogenne ale wspieranie banków także bezpośrednio powoduje inflację. Więc tu różnic nie ma.
Realna wartość dochodów także spadnie poprzez inflację.
 
Pomysł Keena ma jedną zasadniczą cechę i przewagę nad dotychczasowymi metodami zwiększania bazy monetarnej. Nie zmienia on zasad gry nie powoduje tymsamym utraty wiarygodności do pieniądza, nie jest bowiem okradaniem tych co posiadają depozyty.
 
W ten sposób zamiast pokazywać ludziom że się zabiera pokazuje się, że się daje. Moim zdaniem pomysł genialny – osiąga się podobne cele przy dużo mniejszych kosztach.
No chyba, że właśnie o to chodzi by zmienić zasady gry i ci co mają banki i czynniki produkcji wyszli z tego jeszcze bogatsi kosztem społeczeństwa ale to pozostawię juz do analizy prof. Rybińskiemu.
platos
O mnie platos

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka