Uważam, że cytat z któregoś z wywiadów J.Kaczyńskiego trafnie oddaje sytuację w Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Pisząc ten tekst nie znałem jeszcze oficjalnego wyniku głosowania na nowego przewodniczącego wspomnianej partii lecz wynik tego głosowania wydawał się z góry przesądzony.
Tragiczny wynik SLD w wyborach parlamentarnych przed Leszkiem Millerem otworzył wiele dróg powrótu do dawnych stanowisk, dawnej pozycji. Promowany m.in. przez p. Morozowskiego w programie ,,Tak jest'' nie miał z tym większych problemów. Miller został przewodniczącym klubu parlamentarnego i zarzekał się ( z tą swoją słynną miną ), że nie wystartuje w wyborach na przewodniczącego partii. Jednak ( co uważam za oczywste) media podjęły inną decyzję. Przedstawiały go w roli politycznego, wyrafinowanego gracza, politycznego Nestora, prosiły o komentarz najważniejszych tematów i wydarzeń. Miller wyrósł nie tylko na najpoważniejszą osobę w SLD ale i ( co chyba nie jest przesadą ) na jednego z najciekawszych, najrozsądniejszych postaci polskiej sceny politycznej. Wszyscy zapomnieli nie tyle o komunistycznej przeszłości co o ostatnim burzliwym rozstaniu z SLD i starcie z list Samoobrony.
Jakie wnioski można wyciągnąć ze zwrotu w mocno postkomunistyczny kierunek Sojuszu? Czy nie wydaje się to ciekawe, że wraca Miller a szarą eminencją w Ruchu Palikota wydaje się być Jerzy Urban? Czy głosy o wielkich kongresach polskiej lewicy i wielkim zjednoczeniu w jedną potężną partię i objęciu władzy nie powinny napawać niepokojem?
Odpowiedzi na te pytania pozostawiam czytelnikom.