Od dawna z nieufnością obserwuję zachowanie Jarosława Kaczyńskiego w kwestii katastrofy smoleńskiej. Mówi i robi on rzeczy, które wyraźnie wskazują na instrumentalne traktowanie tej tragedii, na cyniczne i wyrachowane wykorzystywanie jej do celów politycznych. Począwszy od spowodowania pochówku pary prezydenckiej na Wawelu, przez podsycanie nastrojów histerycznych tzw. obrońców krzyża z Krakowskiego Przedmieścia, aż po nieustanną polityczną eksploatację śledztwa w sprawie przyczyn katastrofy. Bo przecież, niezależnie od tego, na ile jest ono prowadzone prawidłowo czy nieprawidłowo, niezależnie od ewentualnych zaniechań czy zaniedbań strony polskiej, dla Kaczyńskiego i jego akolitów bezustanne larum w tej sprawie już dawno stało się przede wszystkim poręcznym instrumentem czarnego antyrządowego PR, główną bronią w walce ze znienawidzonym Tuskiem (który nota bene dziś w oczach prezesa okazał się winnym także dyktatorskich szaleństw Łukaszenki).
(Nawiasem mówiąc, Kaczyński traktuje ją dziś jako wojnę totalną, na śmierć i życie, w której wszystkie chwyty są dozwolone i nie ma ofiar zbyt wielkich, by pokonać przeciwnika - nawet gdyby przyszło samemu polec na polu politycznej bitwy.)
W "kwestii smoleńskiej" dotychczas próbowałem stosować wobec Kaczyńskiego pewną taryfę ulgową, biorąc pod uwagę przeżytą przezeń osobistą tragedię i wiele z jego niepojętych, nieładnie brzmiących słów usprawiedliwiając zrozumiałymi w jego sytuacji emocjami. Dziś jednak w moich oczach Jarosław Kaczyński definitywnie skreślił sam siebie - jeśli dotąd czasem budził moje współczucie, to dziś niestety zasługuje już tylko na pogardę. Zdołał on bowiem - naturalnie bezwiednie, a pewnie nawet wbrew swoim intencjom - wykazać niezbicie, że trumnę swojego zmarłego brata traktuje jak polityczną maczugę i za nic ma poszanowanie śmierci, że nad eschatologię przedkłada cyniczny utylitaryzm. Mianowicie ni stąd ni zowąd, po ponad 8 miesiącach od katastrofy, Kaczyński oznajmił:
Na lotnisku nie miałem wątpliwości (ale) jak już zobaczyłem ciało w Polsce – to był to człowiek, którego nie rozpoznałem.
Co z tego stwierdzenia wynika? Czy mamy uwierzyć, że po przewiezieniu zwłok Lecha do Polski, przed pogrzebem, Jarosław stwierdził, że w trumnie jego brata leżą zwłoki jakiegoś obcego człowieka - i przez wiele miesięcy nic w tej sprawie nie zrobił? Wszystko było OK, pogrzeb się odbył, mijały tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem, a on nic? I dopiero teraz oznajmia, że "to był człowiek, którego nie rozpoznał" i być może konieczna będzie ekshumacja?
A dlaczego właśnie teraz? Czy nie w związku z faktem, że procedury śledcze powoli dobiegają końca, a rząd podłego Tuska zgodnie z nimi zajmuje krytyczne stanowisko wobec rosyjskiego raportu i pilnuje, aby nie doszło do przekłamań, zatajeń, tuszowania faktów itd.? Robi, co do niego należy, wykorzystuje przewidziane procedurami i przepisami międzynarodowymi instrumenty dla przypilnowania sprawy, skuteczniej niż cały szwadron Macierewiczów ...
- Nie! - zakrzykną pewnie wyznawcy prezesa, jedno z drugim nie ma nic wspólnego, a w ogóle to rząd nic nie robi i tak dalej, i tym podobnie, i jeszcze w tym stylu, ad usrandum. Ale ja się już na to, proszę Państwa, nie łapię. W moich oczach Kaczyński skreślił sam siebie i zasłużył sobie na moją nieskrywaną pogardę - w czym okazał się skuteczniejszy od całego osławionego medialnego "przemysłu pogardy", o któym tak głośno krzyczał. W tym wypadku jego mistrzowskie rękodzieło wygrało z nowoczesnym przemysłem ...