Ledwo w ciągu miesiąca (z niewiele ponad dwóch od dnia uzyskania wotum zaufania) przeczołganych zostało trzech ministrów drugiego gabinetu Donalda Tuska. Wszystko wskazuje na to, że za chwilę przeczołgany zostanie czwarty. Przy czym każdy z nich w jakiś sposób związany jest ze zmianami. Czy to systemowymi, czy instytucjonalnymi.
Na pierwszy ogień poszedł Bartosz Arłukowicz, który musiał zmierzyć się z bałaganem związanym z wejściem w życie nowej ustawy refundacyjnej. Żal chłopa było, jak przy okazji kolejnej debaty powtarzał formułkę o imporcie docelowym. Jakoś tak bez przekonania, ale to pewnie ze zmęczenia.
Następny był Jarosław Gowin. Postawiony w stan najwyższej gotowości po pewnym strzale, który nawet będąc niecelnym, powinien poczynić większe szkody niż wyrządził. Tymczasem niedoszłemu samobójcy nic się w sumie nie stało. Zwłaszcza w porównaniu z politycznym zamieszaniem, które było efektem wydarzenia w Poznaniu.
Obecnie kończy się powoli tygodniowa zadyma waląca bezpośrednio w Michała Boniego. A tuż za rogiem czai się kolejne zamieszanie, które może postawić do pionu czwartą gwiazdę rządu Tuska – Sławomira Nowaka.
Chodzi o „taśmy Klicha”. Ich ujawnienie przez Gazetę Polską przeszło w mainstreamie bez należnego sprawie echa. To co należy zrobić w takiej sytuacji? Należy „wycieknąć” je jeszcze raz, zwracając uwagę na niedostrzeżone wcześniej kwestie. Bo kolejne głosowanie (jedno już było!) w PKBWL lada dzień, jego wynik jest w miarę oczywisty, ale decyzję co z nim zrobić i tak podejmie minister.
Co jest, kurna, grane? Ministerialne, urzędnicze koterie ustawiają sobie nowych szefów i/lub określają strefy wpływów? Oby. Ponieważ jeżeli nie o to chodzi – zostają teorie spiskowe. A za nimi nie przepadam.