polski spirit polski spirit
402
BLOG

STRZEŻ SIĘ FURII CZŁOWIEKA ŁAGODNEGO

polski spirit polski spirit Rozmaitości Obserwuj notkę 31

 

 

 

 

STRZEŻ SIĘ FURII CZŁOWIEKA ŁAGODNEGO

 

       Odczuwam paniczniutkie strachunio przed wszelkuniej maściuni ideolo – teolo z piękniutkimi dzieciuńcimi twarzuniami, jaśniutkim, pogodniutkim i cieplutkim uśmiechuniem, a zwłaszcza chabrowymi oczętuniami niewinnymi i wonnymi jak pierwszunie wiosenunie fiołunie spłukanunie świeżutkunim i czystunim alpeniunim deszczuniem, mówiącymi gładkunio mądrunie, trudniune, obcunie słowunia zabełtuniające błękitnunio w naszunich głowuniach.

 

       Wypisz wymaluj taką postacią ( w filmie ''Kabaret'' Boba Fossa ) był nordycki blond cherubinek w krótkich spodenkach i śnieżno białych podkolanówkach, z wyciągniętą ku germańskiemu słońcu łapką ostemplowaną swastyką, śpiewający ''aksamitem Farinellego'' idylliczną przepowiednię dla narodu panów - ''Tomorrow belongs to me''. Teutoński pięknoduch wprowadzał mezomorficznych bawarczyków wpieprzających w przydrożnej karczmie świńską rąbankę w tak ekstatyczny faszystowski trans, że zwerbowanie ich do SS i Gestapo pozostawało zwykłą formalnością. Tylko jeden kruchutki niemiecki staruszek ( zapewne enerdowski antyfaszysta i wegetarianin ) odwracał ze wstydem i absmakiem twarz od ekstatycznej narodowo – socjalistycznej ferajny, jakby przeczuwając cenę jaką niebawem świat zapłaci za ten spektakl siły i jedności.Niemym protestem rozpaczliwie ostrzegał ludzkość przed demagogami, dogmatykami i demiurgami upstrzonymi w anielskie piórka.

 

       W poważnej polskiej publicystyce, lżejszej literaturze popularnonaukowej i całkiem cieniastej telewizyjnej komercyjnej szmirze, z wielkim powodzeniem produkuje się pewien intelektualny galant i hedonistyczny bażant, medialny ciąg dalszy okultystycznego Davida Coperfielda. Ten mistyczny kontemplariusz w ciele beztrądzikowo dojrzewającego gombrowiczowskiego chłopięcia ma tak niebywały dar oddziaływania na ducha i materię, że pod jego wpływem jego można uwierzyć nie tylko w istnienie Boga, ale także Dziadka Mroza, Kaczora Donalda, a nawet Donalda Tuska. Potrafi subtelnie czarować, kocio przymilać się i wyprowadzać zapatrzonego w niego słuchacza na racjonalne manowce cieplunimi zdrobnieniunieniami robiącymi smaczniunią papunię z mózguniu, ale bogatą w inteligentne mikroelementy, serotaninkę, endorfinkę, a czasem nawet amfetaminkę wzmocnioną czasami testosteronową sexi świnką.

 

       Ektomorficzny ''bon vivant'' zaprawiony do trudów kariery fachowym nowicjatem u ''psów pana Boga'', to wyjątkowo milusińka w formie rokokowa osobowość telewizja z omnipotencjalnym renesansowym zapleczem intelektualnym. Przy tym wyjątkowo bezpośrednia, bardzo sympatyczna, naturalnie wesołkowata, a miejscami także szelmowsko przystojna. Farmaceutyczne placebo, frenetyczne libido i fantasmagoryczny afrodyzjak w jednej osobie potrafiącej skuteczniej rozładować nerwice, deprechy i schizy XXI wieku niż neuroleptyczny aripriprazol. Zawsze ''au courant, en passant i pandant'' szołmen, szlagier i szaman implamentujący z niewinnym uśmieszkiem Giocondy katomitologię do polskich móżdżków ( na skompresowanych plikach zmniejszających redundację ) sprawniej od sfrustrowanych zawodowych purpuratów w katokoloratkach.

 

       Rasowy hedonista ''all zusamen'' kochający każde Boże stworzonko łącznie z bakteriami dżumy, cholery i posocznicy. Na rzut pierwszego oka nie ma się więc o co do niego przypieprzyć i mieć mu cokolwiek za złe. Po prostu urodzona kupa wszelkiego szczęścia i powodzenia, dla lepszej absorpcji przyprawiona czarującym wtórnym infantylizmem rozbrajającym każdą marsową minę, także przeciwczołgową. A jednak ta nietuzinkowa osoba wzbudza w moich koszmarnych snach traumatyczne podprogowe objawy. Czyżby w myśl przestrogi: ''Strzeż się przyjaciół, którzy kochają także twoje wady, oraz szczególnie przymilnego psa, który z miłości może zalizać cię na śmierć'' ?

 

       W jednym ze swoich w HD i 3D tekstów, osoba ta postawiła tezę mającą potwierdzić boskość Chrystusa: ''jeśli apostołowie twierdzili, że widzieli zmartwychwstałego Jezusa, nie da się wykluczyć, że rzeczywiście on tam był''. Jest to przykład seryjnie i metodologicznie stosowanej przez osobę faryzejskiej kazuistyki. Rozbierzmy to zdanie logicznie do absolutnego nagusia, by sprawdzić co i jak osoba chciała nim udowodnić, a co tak naprawdę jej z tego wyszło ?

 

       Gdyby apostołowie naprawdę zobaczyli żywego Chrystusa po jego śmierci oznaczałoby to ''pas discussion'' że on istotnie musiał zmartwychwstać, a to wymagało absolutnie boskości. Zupełnie inaczej sprawa się (ma)cała jeśli apostołowie wyłącznie ''twierdzili, że widzieli żywego Chrystusa po jego śmierci''. Tu już babka zdecydowanie ''fifty/fifty'' na dwoje wróżyła – albo rzeczywiście powiedzieli prawdę, albo z jakiegoś powodu świadomie zełgali. I tu jest właśnie ten ''senk'' w desce, a wraz z nim cały las, tartak, pies i umierająca Rozencwajgowa.

 

       Osoba zakłada bowiem ''a priori'' prawdziwość zdania, że apostołowie istotnie twierdzili, że widzieli zmartwychwstałego Jezusa i na tej pewności chce sprytnie, bo chociaż w 50% uprawdopodobnić boskość Chrystusa. Ale gdzie dowód, że apostołowie naprawdę tak t w i e r d z i l i? Który z nich tak twierdził ? Ile razy on im się ukazywał, gdzie i w jakim celu ? Apostoł Mateusz twierdził, że zmartwychwstały Jezus najpierw ukazał się dwóm Mariom ( jego matce i Marii Magdalenie ), apostołowie Marek i Jan, że wyłącznie Marii Magdalenie, apostoł Paweł, że Kefasowi, apostoł Łukasz, że Kleofasowi i jego towarzyszowi. Według Mateusza obie Marie od razu rozpoznały Jezusa, według apostoła Jana matka nie rozpoznała swojego syna.Według Marka i Mateusza, Jezus nakazał im udać się do Galilei, według Łukasza polecił apostołom pozostanie w Jerozolimie. Według Jana, Jezus ukazał się dziesięciu apostołom, według Mateusza, Marka i Łukasza jedenastu, według Pawła, aż pięciuset osobom. Według Marka i Łukasza, Jezus ukazywał się tylko przez jeden dzień, po którym od razu wstąpił do nieba. Ale ten sam Łukasz w Dziejach Apostolskich mówił już o wielu, nawet 40 dniach ukazywania się zmartwychwstałego Jezusa. Jan pisał o ośmiu dniach. Według niego Jezus zakazywał dotykania siebie, według Mateusza i Łukasza wręcz nakazywał dotykanie swojego ciała, a z całą pewnością mu to nie przeszkadzało.


       Według Łukasza apostołowie byli przekonani, że widzą ducha. Dopiero Jezus wyjaśnił im, że nim nie jest, bo ma normalne ludzkie ciało i kości, na dowód czego zażądał czegoś do jedzenia. Według Jana, Jezus przechodził przez zamknięte drzwi, co by oznaczało, że nie mógł mieć ''materialnego'' ciała. Apostołowie idący do Emaus nie rozpoznali od razu Jezusa, którego byli nieodłącznymi towarzyszami przez ostatni rok i z którym rozstali się ledwie parę dni temu ! Co więcej, gdy już wreszcie w Emaus go rozpoznali, zniknął im sprzed oczu (dokładnie stał się ''afanthos egeneto'', czyli niewidzialny ). Zdaniem ewangelistów, na długo zanim Paweł spotkał zmartwychwstałego Jezusa, ten... już wniebowstąpił. Paweł zaś twierdził, że widział Chrystusa zarówno przed, jak i po jego wniebowstąpieniu, co by jednoznacznie sugerowało, że opowiadał raczej o wyłącznie mistycznej percepcji i doświadczaniu Jezusa, a nie fizycznym obcowaniu ze zmartwychwstałym.


       Ergo, inne ''dowody'' zmartwychwstania Chrystusa, jak wkładanie przez Tomasza ręki w jego ranę i spożywanie przez Jezusa ryby z apostołami zostały po prostu przez nich samych świadomie i celowo wymyślone w celach wyłącznie apologetycznych dla podobnych jak osoba egzegetów cudownego religijnego mitu. Chyba właśnie z myślą o nich apostoł Paweł wypowiedział następujące słowa: ''Bo jeśliby Chrystus nie zmartwychwstał, daremne byłoby nasze nauczanie, próżna byłaby także nasza wiara''.


       Zaiste mało upoważnione jest więc twierdzenie osoby, że apostołowie coś konkretnego twierdzili w tej konkretnej kwestii. Zwracam uwagę, że ich całkowicie rozbieżne zeznania dotyczą nie mało znaczącej kulinarnej ingrediencji, ale jedynego w historii świata dogmatu zmartwychwstania człowieka ! Rozumiem, że bez lornetki można się pomylić i pięknie się  różnić który koń pierwszy dobiegł do mety w Royal Ascot - Jedlina, czy Padlina ? Ale w kwestii widywania się ze zmartwychwstałym umarłym, tudzież dotykania go i zjedzenia z nim lunchu w parę dni po jego męczeńskiej śmierci, 12 przytomnych facetów powinno mieć raczej jednakową pamięć i bez zająknięcia recytować nawet we śnie jednym głosem !!! Strasznie roztargnieni, niechlujni i nonszalanccy byli jednak panowie apostołowie, zwłaszcza wobec totalnie jednorazowego cudownego wysiłku swojego mistrza !


       Reasumując – rozpatrywane zdanie ma jeszcze mniej empirycznej wartości poznawczej niż miała żelaza ruda przysyłana przez ZSRR do Polski. Równie ''prawdziwe'' i znaczące w kwestii boskości Jezusa może być takie oto zdanie: ''jeśli apostołowie twierdzili, że widzieli osła w bikini z Victoria's Secret spacerującego po Kanie Galilejskiej na dwóch smukłych nogach obutych w szpilki Prady z wysoko podniesioną trąbą, nie da się wykluczyć, że rzeczywiście taki właśnie osioł tam był''. W obydwu wypadkach rozsądniej jednak mówić wyłącznie o introspektywnych hipnotycznych wizjach niż intersubiektywnym fakcie.


       Dopóki omawiana osoba uprawia w domowym zaciszu sofistyczno - semantyczne ćwiczenia kontemplacyjne w wymyślonym tylko dla siebie celu, na przykład samouszlachetniania się, czy uzyskania absolutnie zobiektywizowanej gwarancji miejsca w niebiańskim chórze – nie ma w tym absolutnie nic nagannego i społecznie szkodliwego, zwłaszcza uwzględniając słowa JPII: ''Droga do celu to nie połowa przyjemności, to cała przyjemność''.

 

       Co innego jednak lutowanie, lakierowanie i lukrowanie polskiej publiki w celu podświadomego zakodowania w jej psychice kiepskiej jakości logicznych protez nie popartych wbrew obietnicom żadnymi dowodami, np. że katolicki Bóg istnieje, nawet w polskim kościele. Niby osoba taki łagodny boży baranek, a w istocie satanistyczny indoktrynerski szkodnik. To już musi budzić uzasadniony sprzeciw, a czasem chociaż pobłażliwy, ale pozbawiony jakiejkolwiek agresji uśmieszek. I żeby sprawa była jasna – nie polemizuję w kwestii istnienia Boga, wyłącznie faryzejskiego sposobu uzasadniania tej hipotezy.

 

       Kiedyś osoba opowiadała w ''szmira komerc tv'', że coraz częściej jest zmuszona godzinami dreptać po kolejnych stołecznych kościołach w poszukiwaniu kazania adekwatnego do jej poziomu intelektualnego i duchowych potrzeb. Z przerażeniem myślę dokąd te uzasadnione peregrynacje mogą osobę wreszcie zaprowadzić. Oby tylko nie do nomen omen świętokrzyskiego Pacanowa, bo koziołków – matołków już tam od dawna nie kują, ale za to PIS-em rządzi tam od niedawna Beata Kempa. Będąc wielkim admiratorem wszechstronnego talentu osoby nie życzę jej absolutnie totalnie świeckiego z nią spotkania. Będzie ono bowiem oznaczało, tym razem z całą intersubiektywną pewnością, zobaczenie przez 13 apostoła Chrystusa, zmartwychwstałego trupa politycznego...

 

 polski spirit

 

p.s.

przyznaję uczciwie, że nie rozumiem większości obco, czyli mądrze brzmiących słów jakich użyłem, dlatego wstawiałem je do tekstu z ostentacyjną i oportunistyczną dezynwolturą wyłącznie ''na czuja''.

 

 

 

 


 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości