Sławna blogerka śledcza kataryna, z którą walczył nie tylko Dziennik, ale również sam Mark Zuckerberg, założyciel Facebooka, chcąc ją ponoć pospołu z Tuskiem i agentami wpływu zbanować na fejsie, napisała tekst o panoszeniu się władzy. Jak bowiem można inaczej nazwać sprawę, w której Janusz Palikot, jeden z filarów III RP, o którym dopiero w polityce słychać od zarania IV, oddaje do licytacji swoją legitkę partyjną. I to komu oddaje?! Żeby to jeszcze Caritasowi dał, no to, można by przymknąć oko nieprawdaż? Ale on oddał tą legitymację Owsiakowi, na poczet procentu do jego nowej fury. Tego było za wiele. Za wiele bohaterów III RP i Salonu, żeby można było sprawę ot tak po prostu zostawić. Kataryna więc posiłkując się Kodeksem karnym cytuje:
„Art. 274. Kto zbywa własny lub cudzy dokument stwierdzający tożsamość podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.”
Czujność rewolucyjna jest wskazana oczywiście, ale poza użytecznym przepisem warto poświęcić jeszcze chwilę na dalszą kwerendę internetową. Otóż po kilku sekundach kwerendy okazuje się, że „dokument stwierdzający tożsamość”/ dokument tożsamości, powinien zawierać: imię, nazwisko, płeć, PESEL. Po następnych kilku sekundach kwerendy można odkryć, że Legitymacja poselska zawiera: numer, imię/imiona, nazwisko, podpis właściciela i Marszałka Sejmu.
Dalej wgłębiając się w sprawę kwestia się gmatwa, wymaga coraz więcej atencji i wiedzy prawniczej. Okazuje się bowiem, że w kilka minut trudno jest znaleźć wszystkie przepisy odnoszące się do dokumentów tożsamości. Zazwyczaj jednak przyjmuje się, że status dokumentu stwierdzającego tożsamość wynika expressis verbis z odpowiednich przepisów odnoszących się do tych dokumentów. Dokumentem tożsamości jest więc dowód osobisty i np. paszport, z tego co pamiętam.
Mało tego. W doktrynie są spory (co można zauważyć po 15 minucie kwerendy internetowej) co do możliwości zbycia nieważnego dokumentu tożsamości, zakładając dla jasności wykładu fałszywą tezę, że legitymacja poselska jest dokumentem tożsamości.
Prawnik ze mnie jak z koziej dupy trąba. Posiadłem jednak boską moc szperania w Internecie i oceny wiarygodności merytorycznej domen. Wydaje mi się (pewny być nie mogę, ponieważ prawnik ze mnie lichy), że to co napisała kataryna na swoim blogu pachnie nieco smażonym dorszem lub aferą dorszową jak kto woli. Głos w stylu: „Może jednak są jakieś granice tego co wolno świętym krowom III RP?” jest głosem nieco nad wyraz rozemocjonowanym. I pytanie: czy tutaj chodzi o prawne pryncypia, czy raczej o nagromadzenie czarnych postaci III RP? Ja tylko pytam nie?