Dzisiaj kontynuacja kulturalnej serii wpisów. Zanim dojdziemy do rzeczy nieco mocniejszych, z większą werwą wyrażanych na scenie przez artystów, chciałbym podzielić się dość już posuniętym w miesiącach odkryciem. Bill Callahan, znany również pod pseudonimem Smog, to wykonawca nietuzinkowy. Jego muzykę trudno sklasyfikować. To wyciszająca podróż lo-fi bez ekspresyjnych fajerwerków. Utwory zazwyczaj są ascetyczne i oszczędne. Wydają się być przytulne, miękkie, usypiające z bardzo płytkim, ocierającym się o melorecytację, wokalem. Utwory (te, które znam) choć niezbyt wymyślne, często przeplatają w sobie różne emocje, gładko przechodzą od nastroju grozy, do naiwnej radości. Muzyka z pewnością nie dla każdego i nie na każdą okazję, ale ja lubię takie smęcenie. Myślę, że warto posłuchać.