Byłem nieco zaskoczony zachowaniem publiczności w Teatrze Starym w Krakowie. Piszę - nieco, bo kiedyś musiał przyjść ten pierwszy raz, kiedy publiczność zaczyna się buntować przeciw złamaniu zasad w sztuce.
Dzisiaj przeczytałem felieton Piotra Zaremby na stronie "WPolityce.pl": wpolityce.pl/dzienniki/jeden-taki/67247-po-awanturze-w-krakowie-zacznijmy-od-tego-ze-jan-klata-nie-powinien-byc-dyrektorem-teatru-starego-nawet-jeden-dzien
Jednak muszę dodać coś od siebie, co od lat mi leży na sercu, bo nie jest mi obojętna sztuka Teatru. I piszę te słowa mocno smutny.
Wielu współczesnych reżyserów nie rozumie istoty teatru i różnic pomiędzy nim a filmem. Teatr to sztuka umowności i symbolu. Kiedy odrzuca te swoje atrybuty staje się karykaturą filmu, który opiera się na bezpośredniości przekazu.
Potłuczona lalka potrafi nam więcej powiedzieć o istocie przemocy niż gwałt zbiorowy na scenie, ale do tego trzeba dojrzeć. Tu nie chodzi o łamanie tabu, tu chodzi o odrzucenie tej formy sztuki jaka jest Teatr.
Teatr, który w przeciwieństwie do sztuki filmowej jest żywym dialogiem z widzem. I który zawsze uczył myślenia. Co się z tym wszystkim stało?
Dlaczego dzisiaj twórcy teatralni nie podejmują dialogu z widzem, gry o jego duszę, lecz chcą go tylko skopać nie dając nic w zamian?
Co się stało z nami takiego, że przyzwalamy na tą deprecjację? Że nie walczymy o dobry teatr i o rodzimych dramaturgów, którzy by chcieli powalczyć o coś więcej niż tantiemy?
Pozostawiam te pytania otwarte.
Pozdrawiam serdecznie.