Eli Barbur Eli Barbur
539
BLOG

ZIEMIA KRÓLOWEJ MAUD

Eli Barbur Eli Barbur Kultura Obserwuj notkę 19

 

ZIEMIA KRÓLOWEJ MAUD
 
Zawsze gdzieś na świecie
jest już po godzinie 17.
               (napis w barze)
 
W Barcelonie przesiadywałem całymi dniami na schodach Poczty Głównej z błyskami słońca w obrotowych drzwiach - skąd miałeś rzut na galeon Kolumba z bocianim gniazdem i odkryłem całkiem niezłą halę targowa, gdzie zaliczałeś na stojąco śniadanka kontynentalne. O zmierzchu brazylijscy kibice z półnagimi Murzynkami tańczyli sambę na nabrzeżach i pijani Szkoci z kobzami wozili się kolejką linową, i przenosiłem się na bulwar Ramblas, gdzie na każdym rogu sprzedawali kwiaty i gadające papugi. Świetlne gazety prześcigały się w typowaniu triumfatorów wojny na Falklandach i Mundialu  España-82.
 
Lato zapowiadało się deszczowe w Europie, mimo spóźnionej wiosny i pożarów lasów na Rivierze francuskiej - w lobby hotelowym ustawiali już telexy na Mundial i przeniosłem się do hostelu na Stare Miasto, gdzie baba otwierała bramę zardzewiałym kluczem-gigantem, zwisającym jej między baniastymi piersiami. Płaciłeś każdorazowo za otwarcie łazienki z oknem na podwórko z witrażowym dachem, przez który widziałeś „most powietrzny” pod chmurami. W telewizorach czarownicy afrykańskich piłkarzy zaklinali deszcz tam-tamami i turbośmigłowce Dakota z II wojny światowej spuszczały tafle wodne w płonące lasy mieszane, z których ludzie i zwierzęta uciekali wygięci na huraganowym wietrze.
 
Pierwsza runda mundialowa wystartowała z hukiem i bilety kosztowały od 10 dolców wzwyż, i między meczami biegałem na Paseo de Gracia, gdzie wpatrywałem się w kamienice Gaudiego, ale z największą sensacją przyjmowała mi się tym razem katedra Sagrada Familia z wężowatymi wieżami i pogańskimi koronami. „Żywe gazety” na Ramblasie wyzywały angielskich kibiców od „los animals”, a papugi powtarzały „Maradona” w digitalnym tempie za świetlnymi literami goniącymi się pod niebem - pełnym relacji z meczowego dnia.
 
Lubiłem zawsze nadmorskie bary z kurwami udającymi damy i na odwrót; stare mapy z rozgwiazdami i smokami z odrastającymi łbami i mosiężne lampy nawigacyjne w kowbojskich, zamachowych drzwiach z lustrem odbijającym światła stopu z ulicy. Barman w białej koszuli z muszką (jak sędzia bokserski ze złamanym nosem) odkurzał model trójpokładowego żaglowca wojennego z czerwono-złotymi barwami Kastylii, i robił koktaile na rumie w kryształowym shakerze; podświetlone kalmary-głowonogi pływały w akwarium z morską wodą.
 
Więc teraz w narożnym barze z czerwono-złotą markizą rozmieniłem banknot na moniaki pasujące do grającej szafy z torreadorem i ustawiłem je w słupki, jak na cholernej rulecie, i wciskałem klawisze z najlepszymi przebojami tego kraju. Przymała facetka w inkrustowanym sombrero tańczyła flamenco z kastanietami przed wejściem na rogu wąskiej uliczki i szerokiego bulwaru dochodzącego do kolumny Kolumba w porcie, i przez otwarte okna i drzwi wpadał do środka słonawy morski wiatr, który czułem na twarzy i pod rozpiętą koszulą.
 
Starawa seniora wielkości stołka barowego tańczyła flamenco z przytupem czerwonych butów na szpilkach i zrobił się tłum ludzi tańczących na ulicy. Siedziałem przy otwartych drzwiach i raz po raz ładowałem cholerną szafę, odchylając się do tyłu, i pokazując barmanowi, żeby polewał tego sikacza Vino Fino z beczki, co całkiem nieźle dawał w łeb. Jadłem fajny biały chleb z wędzoną dziczyzną, której płaty wisiały na hakach, i było pięknie, jak zawsze w hiszpańskiej knajpie, gdy możesz sięgnąć ze stołka do grającej szafy.
 
Na drugi dzień rano słońce biło przez witrażowy dach Art Nouveau i potem leczyłem kaca, łażąc z sokiem pomarańczowym po parujących kałużach na placu z pomnikową fontanną i poczerniałymi arkadami dookoła. Przysnąłem chyba lekko, bo żandarmi Guardia Civil chcieli mnie przykuć kajdankami do cholernej fontanny, żebym zapłacił mandat za włóczęgostwo. Łazili naokoło, żeby załatwić sprawę i zmalała znacznie liczba punkowców na fontannie, za to panienki w czarnych mini tańczyły electric boogie z walizkowym magnetofonem.
 
Pod filarami człowiek z gitarą w futerale oblepionym plakietkami Solidarności kupował pop-corn; ja się zabiję, Dobrowit, stary warszawski kumpel ze Stodoły - z teatrzykiem-off objeżdżają stary kontynent, chałturząc gniotem Ziemia Królowej Maud. Ale okej; baba z baloniastym cycem w hostelu debatuje z żandarmami, żeby dali spokój - dziennikarz z Tel Awiwu akredytowany przy Mundialu; Hiszpania burzliwy rozkwit przeżywa po zgonie generalissimusa; Izraelczyk i Katalończyk dwa bratanki: odkopują starożytną kulturę. W telewizorze pod ogromnym portretem Franco wozy wjeżdżały na oświetlony jarzeniówkami most.
Cdn
                                                                                                                      
 Opowiadanie  Ziemia Królowej Maud pierwotnie ukazało się w izraelskim roczniku literackim „Akcenty-1990” i w 1996 roku w Polsce w tomie moich opowiadań pt. TEN ZA NIM. Obecna wersja jest nieco przeredagowana, eb.
 
 
 
 
 
 
Eli Barbur
O mnie Eli Barbur

STARAM SIĘ GADAĆ DO RZECZY. Opublikowałem powieści „ GRUPY NA WOLNYM POWIETRZU ” (Świat Literacki, W-wa 1995 i 1999) i „ STREFA EJLAT ” (Sic!, W-wa 2005); tom opowiadań ” TEN ZA NIM ” (Świat Literacki, W-wa 1996); ” WZGÓRZA KRZYKU” (Świat Literacki, W-wa 1998) - zbiór reportaży i wywiadów zamieszczanych w latach 90. w GW i tygodniku Wprost; „WŁAŚNIE IZRAEL” (Sic!, W-wa 2006) - wywiad-rzeka o Izraelczykach.  “ TSUNAMI ZA FRAJER. Izrael - Polska - Media” (wyd. Sic!, W-wa 2008) - zbiór felietonów blogowych, zamieszczanych w portalach: wirtualnemedia.pl i salon24.pl.; פולין דווקא (Właśnie Polska)- reportażowa opowieść o Polsce z rozmowami o kulturze - Jedijot Sfarim, Tel Awiw 2009; WARSZAWSKI BEDUIN (Aspra-Jr, W-wa 2012)- biografia Romana Kesslera. @ ZDZICHU: WITH A LITTLE HELP OF HUMAN SHIELDS. Spiro Agnew: The bastards changed the rules and didn’t tell me. I LOVE THE SMELL OF NAPALM IN THE MORNING (Apokalipsa teraz). "Trzeba, żeby pokój, w którym się siedzi, miał coś z kawiarenki" (Proust). MacArthur: Old soldiers never die; they just fade away. Colombo: Just give me the facts. "Fuck the Cola, Fuck the Pizza, all we need is Slivovica". Viola Wein: Lokomotywa na Dworcu Gdańskim nie miała nic wspólnego z wierszem Juliana Tuwima. FUCK IT! AND RELAX (John C. Parkin)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura