Trwająca od paru tygodni „rewolucja rotszyldowska” w Izraelu przypomina w jakimś sensie klimaty hippisowskie z lat 60. Długowłosi lub ogoleni na zero ludzie z gitarami i orientalnymi bębenkami „darbukami” - pełno też normalsów z małymi dziećmi, psami i kotami. Plazmy i hamaki rozwieszone na rozłożystych drzewach.
Zaczęło się od dziesięciu namiotów rozbitych na bulwarze Rotszylda w centrum Tel Awiwu. Teraz protesty objęły już cały kraj i uczestniczy w nich kilkaset tysięcy ludzi. Namioty stanęły w wielu miastach i w mniejszych miejscowościach. Wszędzie widać i słychać (przez głośniki) skandowane hasło „Ha'am roce cedek chewrati”.
Czyli „Naród chce sprawiedliwości społecznej” - brzmi kojąco & rewolucyjnie, a widać też słodką buziunię Guevary i czerwone koszulki. Pojawiają się napisy z żądaniami dymisji "Bibiego" Netanjahu, co budzi podejrzenia, że za tym rozgorączowanym i fajnym tłumem z iPadami, zwołującym się przez fejsa -„ktoś stoi”. Cholera wie...
Między rzędami oplakatowanych namiotów słomiane lub plastikowe maty; ludzie z wyrazem wyższego wtajemniczenia - palący nargile na starych wybebeszonych kanapach. Naprawdę przypomina do bólu sceny z hippisowskich spędów w Sixties. Tylko, że wówczas w powietrzu wisiał zapach haszu i seksu, a tutaj raczej zero.
W Tel Awiwie odbyły się już dwie wielkie demonstracje: napierw 150 tysięcy ludzi, a w ostatnią sobotę wieczorem - 250 tysięcy. Ludzie mają dość bezsensownej drożyzny (mieszkania i żywność) - chcą rozszerzenia praw socjalnych. Netanjahu powołał 14-osobową „komisję rotszyldowską”, która ma rozpatrzyć te żądania.
Łażę między szeregami namiotów. Pełno mediów, miejscowych i zagranicznych - od strony placu przed teatrem Habima wozy transmisyjne z warczącą klimą i antenami satelitarnymi. Spocona facetka z wachlarzem robi wejście na żywca, przekrzykując dźwięki hiphopu, darbuk i „Working Class Hero” Johna Lennona.
„Wybór Baracka Obamy na prezydenta USA był przekazem odebranym też przez średnią klasę w Izraelu”...- wydziera się do kamery na stojaku. Dwa metry dalej izraelski wieszcz recytuje coś w mikrofon. Nagle syreny policyjne - jakiś Murzyn, gastarbeiter z Nigerii chciał zgwałcić panienkę śpiącą półnago w namiocie z wentylatorem.
Przysiadam w cieniu na starej skórzanej kanapie pod rozpiętą plachtą - telawiwski, piekielny, sierpniowy upał - pryskam sobie w pysk ciepławą wodą mineralną z małej butelki. Przez strugi wody widzę plazmę na drzewie, gdzie pokazują giełdy z przerąbanym „AA+”.