Były areszt, siedziba Muzeum Żołnierzy Wyklętych w Ostrołęce
Były areszt, siedziba Muzeum Żołnierzy Wyklętych w Ostrołęce
Prawy  Ostrołęcki Prawy Ostrołęcki
79
BLOG

Bój o pamięć

Prawy  Ostrołęcki Prawy Ostrołęcki Polityka Obserwuj notkę 1

 

Piszę ten tekst, zanim poznam zdanie Rady Miasta Ostrołęki w sprawie zmian w budżecie pozwalających na współfinansowanie budowy Muzeum Żołnierzy Wyklętych przy udziale funduszy zagranicznych. Z wyborczej arytmetyki wychodzi mi jednak, że większość radnych podniesie rękę za przeznaczeniem na ten cel blisko 6,5 miliona złotych w ciągu czterech lat. Pod warunkiem wszakże, że projekt uzyska akceptację Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Funduszy Norweskich. Takie jest założenie pomysłodawcy, prezydenta Ostrołęki.

Całkowity koszt przedsięwzięcia obliczany jest na 32 miliony złotych. 85 procent tej kwoty ma pochodzić ze źródeł zewnętrznych, tzw. norweskiego mechanizmu finansowego. Jednak już sama idea budowy Muzeum wprowadziła nerwową atmosferę do samorządu miasta i stała się elementem krytyki ze strony opozycji. W tym także tej mocno powołującej się na niepodległościowe i patriotyczne tradycje.

Przy głosowaniu nad uchwałą o powołaniu MŻW słyszałem głosy radnych, którzy mówiąc o tym, że ich dziadkowie walczyli w podziemiu i byli represjonowani, deklarowali swój sprzeciw wobec powstania instytucji – bądź, co bądź, upamiętniającej pośrednio ich przodków. Chyba tym dziadkom nie byłoby przyjemnie, gdyby to usłyszeli. Padło dużo słów o zawłaszczaniu patriotyzmu, historii i pamięci narodowej przez jedno ugrupowanie polityczne, Prawo i Sprawiedliwość. Ale czy swoją negatywną postawą, dla zasady bycia na „nie” – głosujący przeciw Muzeum nie wypchnęli się sami poza margines tak rozumianego patriotyzmu? Przecież to nasza wspólna, polska historia, historia naszych dziadków, czasem ojców. Warta na pewno tego, by zbudować fajną, jednobrzmiącą siłę dla jej upamiętnienia. By zadać kłam sowieckiej interpretacji naszych dziejów, ponad pół wieku wciskanej nam przez propagandę, szkołę i inne mechanizmy manipulacji stosowane w PRL. Tak silne w naszej psychice, że do dziś obecne w wielu tzw. „obiektywnych źródłach”.

 A przecież w domach słyszeliśmy wtedy już nieco więcej, po cichu, w rodzinnym gronie. I o Katyniu, i o Armii Krajowej, i o katach z UB. W oddziałach zbrojnych Polskiego Państwa Podziemnego walczyło moich dwóch dziadków Józef i Antoni. Historia tego pierwszego jest w mojej rodzinie bardziej znana – był w Armii Krajowej, kedyw, zgrupowanie „Radosław”, pseudonim „Wąsik”. Po wojnie ujawnił się, strzelali do niego ubecy, przeżył, wychował synów, doczekał wnuków. Zawsze mówił mi, że wojna to straszna rzecz i powinienem na jej wypadek szukać dobrej, głębokiej piwnicy do przetrwania. Ale sam nie miał takich wątpliwości, zarówno we wrześniu 1939, kiedy walczył w 13 pułku piechoty, ani potem w latach okupacji, gdy zdarzało mu się strzelać do zdrajców i konfidentów gestapo. A był tylko urzędnikiem pocztowym.

O drugim dziadku i jego przeszłości głośniej zrobiło się po roku 1980, kiedy odwilż solidarnościowa trochę ośmieliła Polaków. Wtedy dowiedziałem się, że dziadek Antoni, który siedział w niemieckim obozie w Pomiechówku za partyzantkę, nie był w Armii Krajowej, tylko w Narodowych Siłach Zbrojnych. Bo taka formacja przeważała na północnym Mazowszu, nawet po akcji scaleniowej z AK. Przedwojenny nauczyciel, wypuszczony z obozu tylko dlatego, że chłop z tej samej wsi obiecując Niemcom współpracę powiedział, że jak wróci sam (bez aresztowanego razem z nim dziadka) to będzie podejrzane. I Niemcy puścili obydwóch. I obaj poszli do lasu. Dziadek Antoni był nauczycielem, do wybuchu wojny uczył dzieci w wiejskiej szkole. Po wojnie za swoje zasługi został magazynierem w geesie. Notabene do 1956 roku regularnie zamykanym na 48 godzin z okazji 1 maja i 22 lipca. Człowiek dużej wiedzy, wrażliwości i delikatności. Zmarł w połowie lat 80-tych, nie doczekał wolnej Polski. A mnie dziś się mówi, że nie warto w imię dziadków budować Muzeum Żołnierzy Wyklętych.

Ciekawe, co powiedzieliby na to pomysłodawcy i budowniczowie Mauzoleum Powstania Listopadowego rozpoczętego w setną rocznicę Bitwy pod Ostrołęką 1831 roku. Oni takich wątpliwości nie mieli, choć czas, jaki dzielił ich bohaterów od teraźniejszości był dłuższy, niż ten, który odsuwał w niepamięć Żołnierzy Wyklętych. I na pewno są gdzieś tam dumni, że dziś Mauzoleum w Ostrołęce stoi.

 Pisałem już niegdyś, że oddając hołd poległym nie świętujemy narodowych porażek, tylko pamięć o tych, którzy nie zawahali się oddać życia za Ojczyznę. Pewnie, że lepiej byłoby stawiać pomniki budowniczym kolei, mostów, dróg i tuneli pod Karpatami – gdyby takie istniały i gdyby czasy pozwoliły naszym przodkom na ich tworzenie. Ale historia przetoczyła się przez Polskę krwawym szlakiem i pamięć o nich wymaga uczczenia bohaterów, którzy stali się jej ofiarami. Także dla przestrogi przyszłym pokoleniom, by widziały, dokąd prowadzą totalitaryzmy oraz pogarda dla historii i niepodległości innych narodów. 

Pomysł na powstanie w Ostrołęce Muzeum Żołnierzy Wyklętych jest moim zdaniem idealną odpowiedzią na historyczne przebudzenie tej tematyki. Coraz więcej publikacji, historycznych odkryć, zidentyfikowanych na Powązkach szczątków bohaterów – także z naszych okolic. Okolic, w których opór przeciw władzy sowieckiej był porównywalny jedynie z Podhalem. Placówka może być nie tylko multimedialnym muzeum odwiedzanym przez tysiące Polaków, ale i ośrodkiem badawczym naszej współczesnej historii. Zdobycze technologii już dziś pozwalają na to, by była to ostrołęcka wizytówka nowoczesnej myśli historycznej, wiernej tradycji niezłomnych, ale i ucząca przyszłe pokolenia, jak mądrze z niepodległości korzystać.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka