Nie chce mi się ostatnio pisać, bo przeżywam znudzenie aktualną walką polityczną (może to ma związek z tym, że po wielkim wstrząsie związanym z aferą hazardową temperatura znacząco spadła, a komisja śledcza na razie jest raczej niewypałem), pomyślałem jednak, że przy okazji aktualnego sporu o Anitę Gargas i sytuację w TVP naskrobię dwa słowa na pewien temat, który co jakiś czas pojawia się w Salonie.
Otóż nieodmiennie salonowi zwolennicy PiSu, gdy krytykuje się jakieś doraźne sojusze dokonywane przez tę partie z "ludźmi marnej reputacji", oburzają się, że wobec PiSu stosuje się podwójne standardy, bo gdy PO gdzieś współpracuje z SLD czy innym LPRem, zwolennicy PO takiego oburzenia nie wyrażają. Innymi słowy - gdy to PiS wykazuje się hipokryzją, to owa hipokryzja boli, gdy PO wykazuje się hipokryzją - jej zwolennicy łykają to, po czym grzecznie maszerują zbiorczo w przepaść. Z reguły takie zarzuty dotyczące podwójnych standardów partii uznaję za słuszne, ale ten akurat trafiony nie jest, ze względu na pewną istotną różnicę między PiSem a PO. Jako, że ta różnica jest równocześnie dla mnie podstawowym powodem wyboru jednej z tych partii nad drugą, uznałem, że naskrobię pokrótce na ten temat.
Mówiąc bardzo krótko - różnica między PO a PiSem w wymienionej kwestii jest taka, że PO nie wykazuje się hipokryzją. PO po prostu bezczelnie ściemnia (jak ktoś woli w tym słówko "kłamie", niech sobie wstawi, zabrzmi bardziej dosadnie). Jeśli bowiem np. Tusk obiecuje, że nie będzie współpracował z SLD tudzież z LPRem, a następnie to robi, to jest to oczywiście złamanie pewnych deklaracji. Nie jest to jednak decyzja o charakterze fundamentalnym, bo PO nigdy nie twierdziło, że główny problem kraju tkwi w niewłaściwych ludziach siedzących na niewłaściwych miejscach i nie uznawało, że jedynym sposobem naprawy tego stanu rzeczy jest tychże ludzi usunięcie.
PiS - wprost przeciwnie. Dla Jarosława Kaczyńskiego od dawna ideą wiodącą jest słynny już "Układ", rozumiany dodatkowo nie w sposób instytucjonalny (Kaczyński pokazywał wielokrotnie, że w instytucje nie wierzy), tylko osobowy. Gdy PiS dochodził do władzy, "Układ" znajdował się gdzieś w otoczeniu Leszka Millera i jego SLDowskiego rządu. Dlatego właśnie jakakolwiek decyzja o współpracy PiS z SLD tak bardzo zmniejsza wiarygodność tej pierwszej partii. Jeśli bowiem nagle dowiadujemy się, że "Układ" jest teraz nie w owym znienawidzonym wcześniej SLD, tylko "przeniósł się", do PO, to zaczynamy (okay, przynajmniej ja zaczynam) się zastanawiać, czy czasem diagnozy Jarosława Kaczyńskiego zamiast faktycznym stanem kraju nie są podyktowane troską z gatunku "kto aktualnie bardziej przeszkadza mi dopchać się do władzy".