Radoslaw Purski Radoslaw Purski
1097
BLOG

Ludzie kontra nędznicy

Radoslaw Purski Radoslaw Purski Społeczeństwo Obserwuj notkę 1

 

Pozornie wszystko się zgadza. Bo przyjechaliśmy na Wyspy dla pieniędzy a nie z miłości do fasoli.Ale czy, przy okazji, nie została postawiona na głowie cała hierarchia podstawowych wartości? Patrząc na poczynania niektórych rodakow nasuwa się smutne podejrzenie, że w miejscach, w których powinny bić ich serca znajdują się jedynie potężne kasy fiskalne.

 

Słuchając pogawędek polskich imigrantów odnosi się czasami wrażenie, że kasa to wręcz sens i nadzienie podstawowe życia. Oprócz samochodu i mebli do mieszkania kupionych na kredyt, oczywiście.

Sztampowe problemy imigracyjne to: ile za wynajem, ile za nadgodziny w fabryce i jak się ma aktualnie kondycja tłumika w naszej okazyjnie kupionej furze. Że o uszczelce pod głowicą już nie wspominając.

W niektórych wypadkach okazuje się też, że zwykłe, ludzkie odruchy, które normalnie powinny być serwowane za darmo i za zupelne friko, mają tutaj, na Wyspach swoja cenę. Zdarza się, że nim spełnimy duperelny a chwalebny uczynek transportowy zastanawiamy się: ile z tego wyciągnę na czysto, żeby dorobić na benzynie?

Ludzie

„A ja chyba wrócę do kraju i to ze względu na mężczyzn w Anglii.Mam olbrzymi problem z ułożeniem sobie związku z fajnym mężczyzną w UK. Po prostu wszyscy moi znajomi, których znałam jeszcze z Polski, zwariowali tutaj na punkcie kasy - wyprała im mózg. Naprawdę mam tylko jedno wymaganie: żeby facet przynajmniej do trzeciej randki włącznie nie wspomniał o pieniądzach (czyli ile zarabiam, ile płacę za mieszkanie itp.). Boże, czy to prawda, co piszą rodacy z Polski? Że na Wyspach nie ma intelektualistów?”
pisze internautka o pseudonimie Janna.

Coś w tym jest. Choć są oczywiście szlachetne przykłady na to, że obraz polskiej imigracji, i mężczyzn w szczególności, nie wygląda aż tak czarno.

Nasz rozmówca nie chce ujawniać nazwiska.

-To historia sprzed kilku lat. Na jednej z bristolskich ulic spotkałem wystraszonego Czecha – słabo mówił po angielsku, pare dni wcześniej przyleciał na Wyspy, spał w schronisku i kompletnie nie wiedział, co ze sobą począć. Kończyły mu się pieniądze a pracy jakoś nie mógł złapać. Żal mi się zrobiło chłopa i wziąłem go na „waleta” do mojego pokoju.

I strasznie się zaprzyjaźniliśmy. Bo Radim okazał się szalenie barwną postacią: były gitarzysta rockowy, z kapitalnym poczuciem humoru i radosnym podejściem do życia. Plus ten jego język kabaretowy rozbrajał mnie na każdym kroku – no, nie mogłem się powstrzymać od śmiechu. Pomogłem mu znaleźć pracę i służyłem, w potrzebie, jako tłumacz polsko-czesko-angielski w sprawach urzędowych. Zadziwiające, ale jakoś nie miałem problemów ze zrozumieniem mojego kompana – choc nigdy w życiu nie byłem w Czechach a z czeskim miałem kontakt, tylko i wyłącznie, za pomocą polskich przekładów Hrabala, Kundery i Haska. Po pewnym czasie założyliśmy wespół firemkę remontowo-malarską. Happy endu w tym temacie, niestety nie było – no, ale to jest już całkiem inna sprawa i osobna historia.

Historia mojej znajomosci z Radimem to jedno z moich najmilszych wspomnień imigracyjnych – pamiętam go, jak dziś, jak gra i śpiewa czeską wersję piosenki Perfectu „Nie płacz Ewka” pod tytułem „Nie bucz laska”.

On śpiewał z nostalgiczną powagą i ze smutnym namaszczeniem a ja ryczałem ze śmiechu, turlając się po podłodze.

15 maja 2005 roku Radim wrócił z powrotem do Czech a ja, wkrótce potem, zostałem wykopany przez mojego landlorda z chaty, właśnie za „waletowanie” ludzi w moim pokoju. Przez jakiś czas byłem częściowo bezdomny – jedynym punktem zaczepienia był dla mnie kawałek podłogi u pewnego Polaka z Bristolu, w dzielnicy Clifton Village, gdzie spędzałem noce. Zaznaczę dla porządku, że człowiek ten nie znał mnie dobrze oferując mi pomoc w sprawie.

Szalenie mu jestem za to wdzięczny, słowo daje. Do dzisiaj. Inaczej skończyłbym żyjąc regularnie na ulicy – dodaje nasz rozmówca.

Nędznicy

„Pecunia Non Olet” („Pieniądze Nie Śmierdzą”) to stare powiedzenie łacińskie. W ten sposób cesarz rzymski Wespazjan ripostował krytykom tzw. podatku urynowego w publicznych toaletach.

Pieniądze jednak śmierdzą i są często naznaczone cierpieniem i zbrukane krwią. 

A dla niektórych idiotów i degeneratów bywają celem samym w sobie. Oto parę smutnych przykładów z ostatnich lat:

Londyn: Polska opiekunka morduje angielską staruszkę i wypłaca pieniądze z jej kont. Następnie zaś, wraz ze wspólnikami, ćwiartuje zwłoki i porzuca je w walizce, gdzieś pod Londynem.

Hove: Polka organizuje grupę wspólników, którzy siłą przetrzymują jej byłego chłopaka; biją ofiarę kijami baseballowymi, przypalają papierosami i tną nożem. Gehenna trwa ponad 24 godziny. Plus, zmuszają go do podania numerów pin i wydania kart. Czyszczą mu konta bo był winien dziewczynie 1250 funtów.

Luton: Polak podejrzany jest o zamordowanie swojego polskiego pracodawcy i jego brata. Bo ponoć chciał zarabiać tyle co szef. Krótko po morderstwie sprawca zabrał braciom karty bankomatowe i wypłacił z ich kont wszystkie pieniądze.

Drobni naciągacze, czyli nędznicy w wersji „light”

Klasyczny przykład „na pożyczkę” nie odbiega od popularnego obecnie, w kolorowych mediach, wzorca: starsza feministka Kinga Dunin kontra młodszy pisarz Ignacy Karpowicz. Czyli ktoś pożyczył komuś pieniądze i dług leży sobie odłogiem przez lata. Gdy wierzyciel grzecznie upomina się, w końcu, o zwrot miłej waluty to zamiast brzęczenia kasy słyszy dworne: spierdalaj!

Inni, z kolei, oszukują, na litość. Ot, historia stara jak świat: poznali się na czacie a długie rozmowy, za pomocą klawiatury, zbliżyły ich bardzo nocą; znajomość zakwitła online i przerodziła się w miłą zażyłość, która miała wróżyć dobrze w świecie rzeczywistym. Ale nim dojdzie do pierwszego, niewirtualnego spotkania kochanków, dziewczyna prosi chłopaka mailowo:

„słuchaj mam ogromną prośbę, pożycz mi kasę, mam trudną sytuację, bo córka szefa puszcza się z hydraulikiem a na mnie padło podejrzenie, że to ja naraiłam tego hydraulika do firmowego boilera i szef się wściekł, chce mnie zwolnić i nawet machał mi już wypowiedzeniem przed nosem…”

(ciąg absurdalnych sytuacji, powodów upadku kasowego i smutnych zdarzeń uwiarygadniających trudną sytuację finansową wirtualnej dziewczyny może ciągnąc się w nieskończoności i to bez znaków przestankowych!)

„Nie wiem, co robić, bo mój landlord też się na mnie uwziął - chce mnie wykopać z chaty, bo dowiedział się, że znam tego hydraulika. Bo ten szemrany fachowiec spieprzył mu kiedyś, ponoć, centralne w chacie do wynajmu i była straszna afera. Na dodatek moja chrześniaczka w Polsce nie ma na skąpą sukienkę, żeby iść na dyskotekę i miziać się z lokalnymi playboyami przy barze w remizie. I ona do mnie pisze i błaga na Skypie: ciociu, ciociu ratuj! Ratuj! No same nieszczęścia, słowo daję!!

Pomożesz mi?! Bo nie wiem, do kogo się zwrócić a ty jesteś jedynym dobrym człowiekiem, co go znam z internetu…”

Chłopak, oczywiście, przelewa pieniądze wirtualnej miłości na wskazane, rzeczywiste, konto bankowe.

I od tej pory zaczynają dziać się cuda: jej login czatowy już się nie pojawia na czacie, jej telefon milczy, jej mail nie odpowiada na wezwania a jej konto na portalach społecznościowych, nagle, okazuję się być nieaktywne na wieczność… Czyli psu w dupę, cała wirtualna miłość!

A oto inny, niewirtualny a rzeczywisty już przykład.

- Mieszkałem kiedyś, z pewnym łobuzem, pod jednym dachem w Backwell w okolicach Bristolu – opowiada Polak pracujący w Anglii.

- Pod koniec miesiąca przyszło nam zapłacić monstrualnych rozmiarów, kwartalny rachunek za energię, gaz i wodę plus - nieszczęścia chodzą parami - miesięczny „rent”. I co zrobił mój współlokator? Wsiadł w samochód i zwiał do Polski!

Przez blisko godzinę, w obawie przed pogonią zapewne, dzwonił do mnie informując, że stoi w korku ulicznym, ale (zaraz, już, natychmiast!) się zjawi, żeby uregulować swoją działkę.

W tym samym czasie pruł autostradą w kierunku Dover.

Potem wyszlo na jaw, że swoją ucieczkę planował już od dawna. Młody, dwudziestokilkuletni facet a już taki drań – zajdzie daleko, jeśli go nie powieszą. Miałem przez typa problemy finansowe, bo wszystko musiałem pokryć z własnej kieszeni. Plus, na dodatek, mniej wiecej w tym samym czasie, w Birmingham, ukradziono mi samochód i nie dostałem odszkodowania z firmy ubezpieczeniowej - kończy nasz rozmówca.

Chciałoby się rzec: nikt nie obiecywał, że będzie łatwo.

Słowem: miało być tak świetnie a pięknie, ale ludzie znowu nawalili.

Paradoksalnie jednak, w świetle tego, co zostało opowiedziane, człowiek wciąż pozostaje najdoskonalszą istotą na planecie…

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo