Rafał Ziemkiewicz Rafał Ziemkiewicz
256
BLOG

Cóż po Gadzinie, co kąsać nie umie?

Rafał Ziemkiewicz Rafał Ziemkiewicz Polityka Obserwuj notkę 16
W moim prywatnym rankingu na najgłupszy tekst, jaki o mnie kiedykolwiek napisano, tygodnik „Nie” zdołał zdystansować wszystkich. Tekst nosi tytuł „Moherowy song” i umieszczony został co prawda w pośledniejszym miejscu, pod koniec numeru, pomiędzy reklamami jakichś akcesoriów do przedłużania penisa (pochwalmy mediaplanerów: któż może stanowić lepszą grupę docelową dla tego asortymentu, niż czytelnicy Urbana i jego autorzy?). Ale napisał go sam Piotr Gadzinowski, wiceurban i poseł, co znacznie podnosi rangę zawartych w nim bzdur. Z niejasnych dla mnie przyczyn Gadzinowski nie próbuje na mnie i mojej książce ironii, jadowitego bluzgu czy bodaj chamskiej inwektywy, ale akurat tego, co mu wychodzi najgorzej – patosu. Patetycznie powtarza niczym refren zdanie „przepraszam, ale pamiętam”. Co pamięta? Że Adam Michnik był w peerelowskiej prasie wyzywany od pachołków CIA i niemieckich rewizjonistów. Z jakiegoś powodu łączy to ze mną, sugerując, że gdybym krytykował Michnika ćwierć wieku temu na łamach „Żołnierza Wolności”, to bym za to dostał talon na Wartburga. Zapewne. A gdyby Gadzinowski był w XVIII wieku Papuasem na Nowej Gwinei, to by mu dano zeżreć kawałek wątroby kapitana Cooka. No i co? Patetyczne uniesienie nad martyrologią Michnika i oburzenie, że ktoś może krytykować tak zasłużonego dla wolnej Polski bohatera brzmi mało przekonująco w wykonaniu faceta, który należał do najbardziej jadowicie bluzgających opozycji partyjnych publicystów stanu wojennego. Więc Gadzinowski sięga po mocniejsze argumenty. Otóż, jak twierdzi, Ziemkiewicz przez całe lata „kręcił się” wokół „Wyborczej”, „podlizywał się redaktorom »Polityki«, w radiu TOK FM, należącym do wydawców »Gazety Wyborczej« i »Polityki« miał swój cotygodniowy program autorski. Był nieustraszonym piewcą liberalnego kapitalizmu (...) bronił Balcerowicza jak niepodległości. I aż do zeszłego roku złego słowa na Adama Michnika i »Wyborczą« nie pisnął (...) Ale potem doszło do sporu Ziemkiewicz-Michnik i ten pierwszy stracił posadę w radiu TOK FM. Wtedy nastąpiła radykalna przemiana publicysty Ziemkiewicza (...) w roku 2006 jako autor świeżo wydanej »Michnikowszczyzny« staje się ideologiem moherowych beretów (...) »Michnikowszczyzna« jest ideologicznym uzasadnieniem czystek, wymiany kadr, jakie buraczano-ziemniaczana koalicja robi (...) Ziemkiewicz pewnie w marzeniach widzi się już w kapciach Michnika. Bo tak jest na tym świecie, że jak jednych wyrzucają, to będą przyjmować innych. Żydowska mądrość zaadaptowana przez czystopolaka Ziemkiewicza. Przepraszam, ale pamiętam.” Nie wiem, skąd Gadzinowski wie, że jestem „czystopolakiem”. Nie ode mnie. Może mu zdradziła ten sekret jakaś pani z agencji towarzyskiej (bo po cóżby innego mógł do takowej przyjść, niż żeby pogadać sobie o Ziemkiewiczu?). Nie wiem, kto mu podsunął pomysł, że o wyborze następcy Michnika na stanowisku redaktora naczelnego będzie decydował Jarosław Kaczyński z koalicjantami. Ale przekonanie, że rządząca koalicja ma wobec mnie dług wdzięczności, bo bez mojej książeczki po prostu nie mogła, z braku ideologicznej podkładki, przeprowadzać jakichkolwiek czystek, jest generalnie słuszne. To wciąż nie wszystko. Co jest zdaniem Gadzinowskiego potrzebne, żeby stać się ideologiem moherowych beretów? Poparcie koncernu Axel Springer. „Pamiętam, że Ziemkiewicz stał się antymichnikowski, gdy w Polsce zadomowił się niemiecki koncern Axel Springer. Od tamtej pory Ziemkiewicz (...) ma szmalcowną posadę u niemieckiego wydawcy i programy w odzyskanych przez PiS publicznej telewizji i radiofonii. Teraz, gdy ma za sobą potężny, zasobny koncern, może śmiało w konkurenta Michnika walić”. Axel Springer sponsoruje ojca Rydzyka? Albo odwrotnie? To całkiem możliwe. Na pewno trzymają ze sobą sztamę. Wystarczy posłuchać toruńskiej rozgłośni lub zerknąć w afiliowane przy niej gazetki, by zauważyć, że pisma wydawane przez ten koncern i osoby z nimi kojarzone mają u „moherów” wielkie poważanie, i właściwie każdy, kto ma „szmalcowną posadę” u Niemca niejako automatyczne staje się dla rydzykowców autorytetem. Tylko, taki drobiazg, ja nie mam i nigdy nie miałem żadnej posady w Axel Springerze. Zresztą w Radiu TOK FM także nie miałem. Od kilkunastu lat z wyboru nie ubiegam się nigdzie o żadne posady, z formalnego punktu widzenia jestem rolnikiem, dorabiającym sobie pisaniem do gazet i występowaniem w mediach publicznych, za gołe honorarium. Z tym, że dorabiam sobie nie w „Dzienniku”, tylko w „Rzeczpospolitej”. Mam w TVP program „Ring”, o kulturze, i jest to jedyny mój program w mediach zwanych „publicznymi”, więc nie wiem, dlaczego pisze o nim Gadzinowski w liczbie mnogiej. Owszem, broniłem kiedyś Balcerowicza jak niepodległości, ale konsekwentnie robię to nadal, podobnie jak konsekwentnie pozostaję piewcą liberalnego kapitalizmu. Owszem, krytykowałem Michnika po tym, jak TOK FM zrezygnował z moich usług i po tym, jak wszedł do Polski Axel Springer, ale robiłem to także i wcześniej; mniej więcej od roku 1991, kiedy to zadebiutowałem jako publicysta na łamach „Najwyższego Czasu”. Owszem, w wydanym w 2004 roku i cytowanym przez Gadzinowskiego „Polactwie” padają mocne słowa pod adresem „chamusia w gumofilcach i beretce”, ale podobne padają także i w wydanej w 2006 „Michnikowszczyznie”. Podobnie, jak i tu, i tam, krytykowany jest redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” oraz jego środowisko – tylko że w starszej z tych książek pierwszy wątek zajmuje kilkaset stron, a drugi kilka, w nowej zaś odwrotnie. Co do moich rzekomych pochwał dla Radia Maryja, to jaki ze mnie ideolog „moheru” czytelnicy niniejszego blogu mogli niedawno zauważyć. Uprzedzając ewentualne pytania, informuję, że pierwszy tekst antyrydzykowy, pod tytułem właśnie „Między Rydzykiem a Michnikiem” popełniłem w „Najwyższym Czasie” gdzieś w połowie wesołych lat dziewięćdziesiątych. Znalazłem się nawet na specjalnej liście „wrogów Radia Maryja” opublikowanej na dziesięciolecie rozgłośni przez tygodnik „Nasza Polska”, co ubawiło mnie tym bardziej, że z przyczyn alfabetycznych umieszczono mnie tam jak raz pomiędzy Adamem Zagozdą a arcybiskupem Życińskim. W „Gazecie Wyborczej” od czasu jej założenia zdarzyło mi się być zaproszonym dwukrotnie do krótkiej wypowiedzi w rubryce „bubel i majstersztyk tygodnia”; raz, przed laty, udzieliłem jej wywiadu jako pisarz SF, ale ostatecznie go nie wydrukowano, bo, jak mi powiedziano „wyszedł nudny” – czyli najwyraźniej nie wyszedłem na idiotę ani oszołoma. W słowach Gadzinowskiego o moim kręceniu się wokół „Wyborczej” prawdy jest tyle samo, co w słowach o „podlizywaniu się dziennikarzom »Polityki«”. Czyli tyle, co na przykład w stwierdzeniu, że Gadzinowski przez kilka kadencji łasił się z sejmowej trybuny do Jarosława Kaczyńskiego. Słowem, wiceurbanowi pozajączkowało się wszystko dokumentnie. Na koniec to, co najweselsze. Cytuję Gadzinowskiego: „W 1984 redaktor Rafał Roykiewicz lansował na łamach komunistycznego »itd« młodego pisarza Rafała Ziemkiewicza. Wschodzącą gwiazdę krajowego science fiction. Odpowiedzialny towarzysz z Wydziału Prasy KC tropiący wówczas nieprawomyślność na łamach tamtego tygodnika nagle obsypał nas pochwałami. »Takich Ziemkiewiczów należy lansować. Wszelkie aluzje zrozumiałem, ale socjalizmu wprost nie atakuje« – usłyszałem. Po dwudziestu latach bohaterski Ziemkiewicz poucza Michnika i innych wtedy naprawdę zaangażowanych...” – i tak dalej, tu Gadzinowski wraca do tonu patetycznego, który tak żałośnie mu wychodzi. Cóż, historyjka tak piękna, aż doprawdy szkoda, iż od początku do końca wyssana z palca. Nazwisko Rafał Roykiewicz nic mi nie mówi. W roku 1984 nie byłem jeszcze wschodzącą gwiazdą, tylko zupełnym debiutantem, mającym na koncie kilka opowiadań w prowincjonalnym tygodniku „Odgłosy” i bodaj ze dwa w „Młodym Techniku”. Nigdy nic nie publikowałem w „itd”, a będąc, jak każdy debiutant, niezwykle żądny uznania, na pewno zauważyłbym, gdyby mnie tam ktoś „lansował”. Gadzinowski albo kompletnie zmyśla, albo myli mnie z kim innym. Co mu mówił jakiś towarzysz z KC, dać głowy nie mogę, ale wiem co mniej więcej w tym samym czasie prezentował redakcji „Fantastyki” inny, a może ten sam towarzysz z Wydziału Prasy, przysłany tam, by zaprezentować redakcji oficjalne wytyczne KC wobec science fiction (a co myślicie? Partia miała wypracowane stanowisko nawet w takiej kwestii!); dość dokładnie streścił to w swojej książce Maciej Parowski. Słowa, które jakoby usłyszał Gadzinowski, brzmią dla każdego, kto znał owe czasy i owych towarzyszy, mało wiarygodnie. Jak zresztą wszystko, co pisze człowiek potrafiący podpisać swoim nazwiskiem taki stek uciesznych bredni. Od bardzo dawna nie zaglądałem do urbanowego szmatławca; ale jeśli tekst, o którym tu piszę, jest dla niego charakterystyczny, to trudno się dziwić, że sprzedaż, jak twierdzą prasoznawcy, spada z miesiąca na miesiąc na zbity pysk.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka