Nawałnica krytyki jaka spadła w ostatnich dniach na sędziego Sądu Rejonowego dla Warszawy Macieja Jabłońskiego skłoniła mnie do popatrzenie na tą sprawę w całkowicie odmienny sposób.
Na początek należy zauważyć solidarność wszelkiej maści mediów i komentatorów w tym temacie. Czy reprezentują oni stronę prawą czy lewą, rządową czy opozycyjną, wszyscy mówią jednym głosem. To cieszy. Wreszcie absurd nazywa się po imieniu.
Powie ktoś, że nie można było inaczej, sprawa była tak grubymi nićmi szyta że nie dało się wmówić społeczeństwu, iż są to rutynowe działania wymiaru sprawiedliwości. Może to i prawda choć wiele już, tylko trochę mniej absurdalnych kwestii wtłaczano w głowy ogłupiałego narodu.
W tym przypadku jednak akcja nie udała się. Część "pożytecznych idiotów" nie kupiła tego i zaczęła wpuszczać w dźwięki orkiestry fałszywe nuty. Wkrótce cała melodia się załamała i kapela przestała grać.
Ale na samym początku był taki moment, kiedy szala mogła się przechylić w różne strony. Kiedy część grajków nie mając instrukcji od dyrygenta testowała czy melodia ma być taka jak zawsze.
Mam tu na myśli choćby wypowiedź Renaty Kim z Wprostu w Radiu Tok Fm, że pewnie znalazłaby uzasadnienie by wysłać lidera opozycji na badania psychiatryczne. Na szczęście wobec braku odzewu dyskutantów, pani Kim zrezygnowała z rozwinięcia swojej myśli.
Ale to pięknie obrazuje co działo się w tym pierwszym momencie zaraz po wpuszczeniu absurdu w obieg. Uda się przekroczyć następną granicę czy nie. Tym razem się nie udało.
Na koniec, chciałbym wrócić do tego co napisałem w temacie notki. Jabłońskiemu należą się podziękowania za obnażenie tej całej hipokryzji i fałszu w twierdzeniu o apolityczności wymiaru sprawiedliwość.
Teraz na argument "Sąd przecież wypowiedział się w tej sprawie" zawsze można snuć wątpliwość opierając się na kazusie Jabłońskiego.
To podobna sprawa jak w przypadku wiarygodności sondaży po "wpadce sondażowej" w ostatnich wyborach.