zapiwniczeni zapiwniczeni
173
BLOG

"Idź na Wschód, do bezpańskiej Prawdy"

zapiwniczeni zapiwniczeni Polityka Obserwuj notkę 0

 

 

Zuzanna Kurtyka

 


Późny jesienny wieczór, Katowice. Plac przed dworcem, taki obcy, jak tylko mogą być nocą miejsca w nieznanych miastach. W kątach grupki ludzi: czekamy na dwa autobusy, którymi pojedziemy na Wschód, na Kresy, także tam, gdzie zginął mój Mąż. Z każdą chwilą wracają niepokój, niepewność - czy dobrze robię, jadąc tam...? Ale ciągnie mnie do tego miejsca, tak jakby została tam jakaś cząstka Janusza, fragment jego duszy. Pojadę zabrać stamtąd ten fragment, pojadę zobaczyć, jak umierał, pojadę zobaczyć ten świat, w którym umierał.


Zimno. Czekamy. Przeraża mnie perspektywa nocy w autobusie. Wiem, jak będzie mnie wszystko bolało. Najgorsze oczy. Ale trudno, muszę wytrzymać. Oni cierpieli niewspółmiernie, ci ludzie w samolocie. Mówiono nam, że wszystko trwało sześć sekund od momentu zderzenia z drzewem. Myślałam, że sześć sekund to bardzo dużo, wystarczy, żeby uświadomić sobie, wystarczy, żeby dławiący strach podszedł pod gardło. Ale miałam nadzieję, że to za mało na fizyczny ból. Teraz wiem, że mogło być inaczej. Kłamali tyle razy oficjalnie i w rzeczach tak oczywistych, że to też może nie być prawdą.
Wreszcie autobus, wsiadamy. Pełno młodzieży, gwar, radosne rozmowy, śmiechy, nie ma za bardzo gdzie usiąść. Wychodzę jeszcze na chwilę, bo przed autobusem czeka dziennikarz z TVN 24. Dwie krótkie odpowiedzi na pytania o cel i charakter wyjazdu. I tak nie puszczą podstawowych rzeczy, o wartościach i pamięci... Ich to przecież nie interesuje, czekają na sensację, na tzw. news. Pogubili się w lichym dziennikarstwie nastawionym na populizm i robienie pieniędzy. Ciekawe, czy niektórym z nich jest choć trochę wstyd? 

Kurs na wschód
W końcu ruszamy. Jedziemy nocą, przez polskie byle jakie drogi, strasznie rażą w oczy światła. Niewygodne te siedzenia, taki mały odstęp między nimi, że nie mieszczą mi się nogi. Szybko odzywa się kręgosłup i nie odpuści aż do końca. Krzyś obok wymęczony, początkowo nie bardzo chce zasnąć, czyta komiks. Po czterech godzinach i po kanapce w końcu naszego syna morzy sen, w przeciwieństwie do mnie. Jakoś mija mi bezsenna noc. Do Terespola dojeżdżamy, gdy jest już jasno. Jeszcze ostatni postój przed granicą. Wysiadamy z autokaru na dużym parkingu, obok bar, kantor. Nawet nie najgorzej się czuję, myślałam, że będzie źle. Najważniejsze, że nie jest zimno, dużo cieplej niż wczoraj w nocy w Katowicach. W kantorze wymieniamy złotówki na ruble. Jestem zaskoczona przelicznikiem 1:10, wydawało mi się, że w kwietniu, kiedy byliśmy w Moskwie, rubel nie stał tak nisko, ale nie jestem pewna, nie potrafię sobie przypomnieć, jaki wtedy był kurs, w ogóle nie pamiętam, czy ktoś nam o tym mówił. Pamiętam tylko, że wypłacałam ruble z bankomatu jeden raz, jeden jedyny, kiedy w ostatnim dniu, w którym udało się wreszcie odnaleźć ciało Janusza, wyszliśmy na miasto.

Pieśń ma moc i władzę nad duszami 
W barze pijemy kawę, wracamy do autobusu, przewodnik prosi o przygotowanie paszportów. Na granicy przynosi karteczki wjazdowe do wypełnienia. Czekamy, ale nie tak strasznie długo. Udało się szybciej załatwić wjazd na Białoruś, bo przyszła właśnie następna zmiana celników. Chętnie zaczynają dzień pracy od łapówki - na dobry początek. Wjeżdżamy na Białoruś. Zmienia się świat. To tak jakbym wróciła do kraju mojego dzieciństwa. Bieda, wszędzie ją widać, ale nie ma brudu. Przewodnik mówi, że władze Białorusi czystość kraju postawiły sobie za punkt honoru, ale uderza bylejakość i miernota wszystkiego.
Mijamy Brześć, buroszare blokowiska, zaniedbane domy. Jedziemy dość szybko, bo autostradą zbudowaną na czas olimpiady w Moskwie. Droga prosta na przestrzał, bez zakrętów, jedynie duży ruch TIR-ów. Wolę już białoruskie wsie od miast, bo chociaż takie biedne, ale na swój sposób ładne. Małe, drewniane domki, koło domków ogródki z warzywami, stare kobiety w chustach, biednie ubrane, ale domki pomalowane czasem na bardzo żywe kolory i obowiązkowo wymalowane płoty, czasem w ten sam deseń w całej wsi. Przed Nowogródkiem postój nad jeziorem Świteź. To, można by rzec, romantyczna część wyjazdu. Dla mnie tak ułożony program to zbawienie. Mogę powoli dostosować się do sytuacji. Jezioro Świteź jest piękne, położone w lesie, cisza, spokój. Słoneczny, cichy, jesienny dzień nadaje mu mnóstwo uroku. Jest jednocześnie dzikie, bez żadnej infrastruktury, więc przez to jeszcze bardziej urocze. Jest jakiś obelisk poświęcony białoruskiemu Mickiewiczowi, oczywiście z napisem w języku rosyjskim.
Nowogródek - brzydkie, sowieckie miasteczko. W Nowogródku mamy nocleg, ale najpierw obiad w czymś, co trudno określić; a nazwane jest Klubem Młodzieżowym. Na piętrze restauracja-stołówka, na dole strasznie śmierdzi papierosami, jakieś flipery... Cofam się do czasów mojego dzieciństwa, pełnia rozkwitu komuny. Moje dzieci przeżywają chwile zachwytu - oglądają właśnie świat rodziców, gdy byli w ich wieku. Jedzenie takie sobie. Idziemy oglądać miasto z białoruską przewodniczką. Litości, co ona mówi, wszystko jej się pomieszało. Mówi, że Białorusini nie zniszczyli pamiątek po Sowietach, bo to jest ich historia. Nazwy ulic Lenina i Stalina, pomniki, obeliski, nazwy instytucji... historia niewolników. Oglądamy katolicki kościół i klasztor, aktualnie w remoncie, gdzie Mickiewicz chodził do gimnazjum, potem dom, gdzie mieszkał - rzeczywiście dobrze zorganizowane i urządzone Muzeum Mickiewicza, odbudowane od podstaw, bo pierwotny dworek został spalony w zawierusze dziejów. Mało oryginalnych przedmiotów, ale wszystkie bardzo ładnie wyeksponowane. Przechodzimy przez ruiny zamku na wzgórzu do polskiego kościoła, w którym będziemy mieć Mszę Świętą. Kościół otwiera jedna z sióstr w roboczym ubraniu - przeprasza, zastaliśmy ją przy sprzątaniu. Kościół jest częściowo remontowany, tynkowany od strony wejścia. Jeden z robotników odrywa się od pracy, podchodzi do nas, wita się, przedstawia. To proboszcz z tej parafii. Z podziwem na niego patrzę, pełna szacunku. W Polsce nie spotkałam takiego księdza. Kwaterujemy się w domu parafialnym Sióstr Nazaretanek. Siostry przemiłe i uczynne, jest miło, swojsko, chociaż pokoje bardzo skromne. Siostry serwują bardzo smaczną kolację, tak dobrej zupy grzybowej dawno nie jadłam. Po kolacji pan Andrzej Kołakowski gra na gitarze i śpiewa. Koncert w stylu Jacka Kaczmarskiego - można by słuchać i słuchać. Patrzę na zasłuchaną i zamyśloną młodzież. Tak, to prawda, co pisano o pieśni. Pieśń ma moc i władzę nad duszami. Może zrobić z człowiekiem wszystko, szczególnie z młodym człowiekiem. To dziwne, że dziś nikt tego nie zauważa, muzyka jest bez wyrazu, nie ma już wajdelotów. A to przecież moc i siła, z której powinniśmy korzystać. Koncert przeciąga się do późna w nocy, chociaż wszyscy jesteśmy bardzo zmęczeni po niemal całej dobie w drodze. 

Szlaki pamięci
Następny dzień, piękny poranek. W słońcu jedziemy do Zaosia, do typowego dworku zaściankowej szlachty, w którym urodził się Mickiewicz. Obejście gospodarskie pięknie utrzymane, wspaniały przewodnik, także dyrektor tego muzeum, dojrzały mądry człowiek rozumiejący tok historii i mający wiedzę o tym, kim naprawdę był i czuł się Mickiewicz, a także świadomość polskości tamtych ziem i polskości ich historii. Ciekawe, jak długo będzie jeszcze dyrektorem...? Nie chce mi się stamtąd wyjeżdżać, nie chce mi się przestać z nim rozmawiać. Zostałabym chętnie na dłużej. Jest tu ciepło, słonecznie i pięknie, a przede mną ciemność i zło, śmierć i męczeństwo. Przede mną Rosja i myśl: jak ja sobie z tym poradzę?
Pierwsza próba - Kuropaty. Sądziłam, że emocje będą narastać stopniowo. Kuropaty ścinają mnie z nóg. Trudno złapać oddech, patrząc na ten las koło Mińska. Leży tam, w ziemi, ok. 250 tysięcy pomordowanych przez bolszewików ludzi, w tym około 2 tysięcy Polaków więzionych przez NKWD w Mińsku. Ludzie zaczęli tam stawiać krzyże, które przynosiły rodziny i znajomi pomordowanych. W dzień je usuwano, w nocy znów wyrastały, by świadczyć o prawdzie. Walczono tak długo, aż w końcu krzyże zwyciężyły. Krzyże mniejsze i większe, niektóre mają napisy, niektóre zdjęcia. Boże mój, nie wiem, czy więcej tu krzyży czy drzew. Chodzę po tym lesie z takim uczuciem, jakbym chodziła po trupach, że za każdym kolejnym stąpnięciem może pojawić się krew. Chodzimy wszyscy jak otumanieni. Cisza... Nikt nic nie mówi, bo tu można tylko krzyczeć. Krzyczeć z rozpaczy. Pod szczytem tego wzgórza porośniętego lasem postawiono duży krzyż. Pod tym krzyżem zapalamy znicze, kładziemy wieńce. Pod tym krzyżem będziemy modlić się na Mszy Świętej. Przez to wzgórze poprowadzono drogę. Dzieli ona las na pół. Drogą jedzie rowerzysta. Jechać rowerem przez ten las to jak bluźnierstwo. Człowiek na rowerze wydaje się pozbawiony sumienia. Straszne miejsce. Ktoś, kto tam był, już nigdy nie będzie taki sam... W czasie naszej Mszy Świętej widzę grupę ludzi zbliżającą się do nas drogą. Zatrzymują się w pewnej odległości, czekają. Dziwi mnie ich szacunek do naszej modlitwy. Budujące jest ich zachowanie. Po Eucharystii ruszamy w ich kierunku. Podchodzą i pozdrawiają mnie serdecznie. To grupa młodzieży zabrana przez oddział białostocki Instytutu Pamięci Narodowej na jeden z organizowanych przez nich wyjazdów edukacyjnych. Wyjaśnia się więc tajemnica zachowania tej grupy, tak pełnej szacunku dla miejsca i modlitwy. 

Katyń - symbol zbrodni
Przejeżdżamy przez granicę białorusko-rosyjską. Szok. Nikt nas nie zatrzymuje, nikt nie sprawdza paszportów. To jeszcze lepiej niż w Unii Europejskiej. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że tak to wygląda. Prostą jak strzała autostradą dojeżdżamy do Smoleńska. Motel przed miastem, w którym śpimy, to także powrót do przeszłości. Wszędzie widać to typowe dla komuny niechlujstwo i bylejakość. Zasypiam ze świadomością, że jutro będzie naprawdę ciężko... Następnego dnia przyjeżdżamy do Katynia. Po drodze Gniezdowo - stacja, na której wyładowywano polskich jeńców wojennych przewożonych przed ich zabiciem do siedziby NKWD w lasach katyńskich. Potem już Katyń. Przed wejściem na teren grobów buduje się cerkiew. Jest na razie brzydka, ale ogromna. Potem domki tzw. Memoriału Katyń prowadzonego przez Rosjan. Wchodzimy do lasu. Po prawej stronie drogi część polska, po lewej rosyjska. Po prawej - zadbane, o charakterze mauzoleum, miejsce z ołtarzem obok grobów. Po lewej - las z wybetonowanymi podestami, po to by nie deptać ziemi, w której leży tysiące ludzi. Wokół piękny las, przez liście i gałęzie prześwituje słońce. Składamy wieńce, zapalamy znicze. Księża odprawiają koncelebrowaną Mszę Świętą. Mój Mąż tu nie dotarł. A był tak blisko. Tak mało mu brakowało. Dokończyłam jego misję, tak, bo właśnie tak traktował ten wyjazd do Katynia 10 kwietnia 2010 roku.
Nigdy nie jeździł do Rosji. Mówił, że gdyby pojechał, to już by nie wrócił. Nigdy nie traktowałam jego słów poważnie, raczej jako żart lub przejaw megalomanii. Tę decyzję wyjazdu z prezydentem Lechem Kaczyńskim podjął, aby zamanifestować swoją postawą, czym w mordzie katyńskim jest polska racja stanu. Okazało się, że miał rację, ale w jak okrutny sposób się to okazało! Dziś dokończyłam jego misję. Dokończyłam jakby wielokrotnie, bo przywiozłam tu jego synów. I tu, w tym lesie katyńskim, złożyłam przysięgę, że będą tu przyjeżdżać, tu i do Smoleńska, tysiące młodych Polaków, żeby dotknąć historii swojego kraju, zrozumieć bestialstwo komunizmu i cynizm władzy rosyjskiej w stosunku do naszego Narodu.
Wychodzimy. Przed wyjściem widzę gablotę z tzw. aktualnościami. W gablocie zdjęcia i teksty z wizyty Putina i Tuska z 7 kwietnia, z uroczystości wmurowania kamienia węgielnego pod budowaną cerkiew. Ach, to tak...!? Kto z nas wiedział, na jakie uroczystości udaje się nasz premier? "Prawdomówne", pełne miłości do premiera usłużne media mówiły głośno o uroczystościach katyńskich, nie powiedziały tylko, że to nie o obchody rocznicy mordu na Polakach chodzi, tylko o cerkiew budowaną w miejscowości Katyń. Ktoś z grupy komentuje bardzo trafnie: trzeba przyjechać do Rosji, żeby się prawdy o Polsce dowiedzieć. 

Smoleńsk - nowa karta polskiej historii
Smoleńsk. Zjeżdżamy z głównej drogi. Obok stacji paliwowej autobus zatrzymuje się na niewielkim postoju. Dalej dojechać podobno się nie da. Idziemy w stronę miejsca, gdzie upadł samolot, po położonych betonowych płytach. To taki młody lasek, młodniak, jak mówią w Polsce, dużo krzaków, chwasty. Po prawej stronie wyłania się miejsce tragedii. Poryta ziemia zarasta powoli trawą. Podchodzimy trochę dalej, trochę w bok... Ktoś położył tam głaz, duży kamień, po to, żeby Putin miał gdzie położyć wieniec. Obok stoi kilka małych drewnianych krzyży. Leżą wieńce i palą się znicze. To grupa z Białegostoku była tu rano przed nami. Modlimy się wraz z księdzem, zapalamy nasze świeczki. Jakie smutne to miejsce, jakie opuszczone, bezpańskie.
W krzakach rozpadające się drewniane podium, postawione tam, by 10 kwietnia Putin nie musiał stać w błocie, w tym błocie, w którym leżały wtedy ciała najbliższych nam ludzi. Gdzieś z boku widać blaszany płot lotniska.
Podchodzimy do miejsca, w którym spadł samolot. Ścieżki wydeptane przez ludzi chodzących tędy na skróty na swoje działki, każdy zresztą może tędy przejść do lasku. O naszej wizycie pisały głośno media, więc razem z nami pojawiają się radiowóz i jakiś samochód bez oznaczeń. Pojawiają się też dziennikarze.
Gdybym była sama, uklękłabym na tej pooranej samolotem ziemi i wzięła ją do rąk, bo w nią wsiąkła krew mojego męża. Ale za dużo ludzi wokół mnie, nie mam zwyczaju publicznego okazywania uczuć. Janusz też by tego sobie nie życzył...
Po chwili ktoś przynosi mi fragment samolotu znaleziony na tej łące, potem kilka następnych. Ile jeszcze można tam znaleźć tych części, na terenie podobno przekopanym na głębokość jednego metra...?! Po co więc karmiono i wciąż karmi się nas takimi kłamstwami? Przecież one niczego nie zmieniają. Kłamstwo dla kłamstwa...? Ile już ich w tej sprawie usłyszeliśmy? Ile usłyszymy jeszcze za chwilę? Mówię dziennikarzom, że Polacy w wielu miejscach przelewali krew, ale nigdzie wokół nich nie narosło tyle fałszu. Nigdzie tak nie fałszowano naszej historii jak tutaj. Ofiary tej manipulacji nadal wołają o prawdę, teraz do nich przyłączyli się ludzie, którzy wraz z prezydentem zginęli 10 kwietnia. 

Trumna mojego Męża
Pytam o lotnisko. Pokazują mi. Jest całkiem z boku. Widzę pościnane przez samolot wierzchołki drzew na trasie lotu i spadania. Nawet ćwierćinteligent może zobaczyć, że ten samolot nie miał prawa trafić na płytę lotniska, bo nadlatywał całkiem z boku. Pytam o wrak... Znajduje się ktoś, kto zgadza się podwieźć mnie od drugiej strony do lotniska, tam gdzie można swobodnie podejść i zobaczyć. Ale tylko mnie i moich synów. Jedziemy prywatnym samochodem osobowym. Parkujemy obok bloków mieszkalnych, przechodzimy przez ulicę, tory tramwajowe, trochę pod górkę i już jest lotnisko. Boże mój, jak można to miejsce nazwać lotniskiem, zapuszczone, pozarastane, budy i baraki. To niemożliwe, to chyba jakaś kpina. Ogrodzenie z drutów kolczastych bardzo rzadko rozciągniętych, w drutach liczne dziury. Wzdłuż drutów dobrze wydeptana ścieżka. Widać, że dużo ludzi tędy chodzi.
Za drutami szczątki samolotu. Ruina... Nazwanie tego wrakiem to duża przesada. Skrzydło, część kabiny pasażerskiej, koła, nie ma kokpitu. Obok dwie hałdy drobnych szczątków, duże hałdy. Chodzimy długo i robimy zdjęcia. Wokół żywego ducha. Gdyby nie dzieci, przeszłabym przez ten drut do samolotu, żeby go dotknąć i przeżegnać. To przecież trumna mojego męża. Ale boję się, że może wtedy ktoś by mnie zauważył i moglibyśmy mieć kłopoty. Pytam, jak na tym tzw. lotnisku mógł lądować Putin, i dowiaduję się, że wtedy lotnisko bywa przez kilka dni przygotowywane. 
Wracamy do Smoleńska - miasta, które kiedyś było polską twierdzą najdalej wysuniętą na wschód. Chodzimy po zachowanych murach tej twierdzy, jej ogrom robi duże wrażenie, pomaga odreagować pobyt na lotnisku. Odwiedzamy ojca Ptolemeusza, który prowadzi polską parafię w tym mieście. Opowiada, jak pracuje, ile przeszedł. To, czego dokonał w takich warunkach, to prawie cud. Obok kościoła stoi duży drewniany krzyż. Patrzę na niego i nagle uświadamiam sobie, że taki krzyż postawię na miejscu katastrofy. Nie jakiś głaz, nie małe, przywożone autobusem krzyże, ale będzie tam stał duży krzyż, taki, jakie stawia się w Polsce, świadectwo naszej wiary - i wiary w to, że Bóg pomoże nam dowiedzieć się prawdy o śmierci najbliższych nam ludzi, prawdy o naszej historii na tej ziemi. Pomogą mi rodziny z naszego Stowarzyszenia Katyń 2010, pomogą przyjaciele.




Zdecydowałam się napisać ten reportaż, gdyż udając się na Kresy, uświadomiłam sobie, jak ważne jest, żebyśmy my, Polacy, jeździli tam jak najczęściej. Przecież tam jest ogromna część naszej historii. Ludziom, którzy walczyli tam za polskość, dla których ta część świata była Polską - naszą Ojczyzną, jesteśmy to winni. Tam są ich groby, tam jest część naszej tożsamości. Wyruszając na Kresy, w ten sposób możemy ich upamiętnić i oddać im cześć. Elementem, który dodatkowo przemawiał za wyjazdem, była katastrofa smoleńska z 10 kwietnia, w której zginęli najważniejsi przedstawiciele Polski, często nasi najbliżsi.
Pragnęłam opublikować ten materiał w "Naszym Dzienniku", bo jestem pełna podziwu dla ogromnej pracy, jaką Redakcja gazety włożyła i ciągle wkłada w pomoc w prowadzeniu śledztwa - bo tak należy to nazwać - dotyczącego katastrofy smoleńskiej. Ogromnej pracy w informowaniu polskiego społeczeństwa o przyczynach tej narodowej tragedii, a także o nieścisłościach prowadzonego śledztwa i niedociągnięciach organów odpowiedzialnych za wyjaśnienie tego, co faktycznie wydarzyło się 10 kwietnia. Jestem pełna podziwu dla merytorycznej pracy Redakcji, zwłaszcza gdy chodzi o stronę techniczną naświetlania Polakom katastrofy. Ogromnie ważne, że odbywa się to bez upolityczniania sprawy, w sposób bardzo merytoryczny, obiektywny, bez serwowania ludziom niepotrzebnych emocji. Dla mnie i dla wielu Polaków jest to bardzo ważne i stanowi ogromną wartość.

 

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20101110&typ=po&id=po61.txt


 

ANEKS.    




Amerykańska Tea Party jest jak polska "Solidarność"? Sama Tea Party uważa, że tak!opublikowano: 2010-11-04 22:15:00Panowie spokojnie„Rzeczpospolita" zamieszcza rozmowę z Jamie Radtke, przewodniczącą Tea Party w Wirginii. Aktywistka ruchu mówi m. in.:Początkowo próbowano przedstawić Tea Party jako ruch nawołujący do przemocy. Lewicowi politycy i dziennikarze nie chcą mówić o konkretnych problemach, bo trudno uzasadnić dążenie do socjalistycznej gospodarki. Wolą przypinać przeciwnikom różne etykietki. Kiedy ta taktyka zawiodła, zaczęto ignorować nasze działania. Ale i to nie podziałało. Siłą Tea Party jest bowiem to, że stanowimy spontaniczny ruch, który ma wiele cech wspólnych z polską „Solidarnością". Został stworzony przez zwykłych ludzi, którzy stwierdzili, że z ich krajem dzieje się coś niedobrego, że to już nie jest ich Ameryka i że istnieje potrzeba przywrócenia konserwatywnych wartości.Dziś to Tea Party niesie nadzieje. Pokazuje, że gniew zwykłych obywateli może wiele zmienić - jeśli tylko umieją się zorganizować i nie brakuje im determinacji.Sil

***** "@lankanobi Kolego, powiem tak... kto mysli, ze Prezydent Kaczynski nienawidził Rosjan, jest w błedzie. I to duzym. On nienawidzil bolszewikow, komunistow, mafie i aparatczykow a nie narod rosyjski. Tylko ze wszystkie wysilki Polski by byla traktowana normalnie jako rowny partner spelzly na niczym. A ze sami maja kompleks i nie potrafia sie znalezc w sytuacji juz bycia nie-mocarstwem, to inna sprawa. A co by ich to kosztowalo? Nasze Miedzymorze jak juz tu wspominiano i ich prawdziwe przeprosiny" ***** "Wykluczonymi ze społeczności ludzi honorowych są osoby, które dopuściły się pewnego ściśle kodeksem honorowym określonego czynu; a więc indywidua następujące: 1. osoby karane przez sąd państwowy za przestępstwo pochodzące z chciwości zysku lub inne, mogące danego osobnika poniżyć w opinii ogółu; 2. denuncjant i zdrajca; 3. tchórz w pojedynku lub na polu bitwy; 4. homoseksualista; 5. dezerter z armii polskiej; 6. nieżądający satysfakcji za ciężką zniewagę, wyrządzoną przez człowieka honorowego; 7. przekraczający zasady honorowe w czasie pojedynku lub pertraktacji honorowych; 8. odwołujący obrazę na miejscu starcia przed pierwszym złożeniem względnie pierwszą wymianą strzałów; 9. przyjmujący utrzymanie od kobiet nie będących jego najbliższymi krewnymi; 10. kompromitujący cześć kobiet niedyskrecją; 11. notorycznie łamiący słowo honoru; 12.zeznający fałsz przed sądem honorowym; 13. gospodarz łamiący prawa gościnności przez obrażanie gości we własnym mieszkaniu; 14. ten, kto nie broni czci kobiet pod jego opieką pozostających; 15. piszący anonimy; 16. oszczerca; 17. notoryczny alkoholik, o ile w stanie nietrzeźwym popełnia czyny poniżające go w opinii społecznej; 18. ten, kto nie płaci w terminie honorowych długów; 19. fałszywy gracz w hazardzie; 20. lichwiarz i paskarz; 21. paszkwilant i członek redakcji pisma paszkwilowego; 22. rozszerzający paszkwile; 23. szantażysta, 24. przywłaszczający sobie nieprawnie tytuły, godności lub odznaczenia; 25. obcujący ustawicznie z ludźmi notorycznie niehonorowymi; 26. podstępnie napadający (z tyłu, z ukrycia itp.); 27. sekundant, który naraził na szwank honor swego klienta; 28. stawiający zarzuty przeciw honorowi osoby drugiej i uchylający się od ich podtrzymania przed sądem honorowym. Blog jest efektem wyboru pomiędzy śmiercią publiczną, a podpisaniem lojalki. Istota lojalki; "nie będziesz sie bawić z Kaziem, a jak ci się nie podoba, to w ogóle nie wyjdziesz na podwórko!:))"(Freeman) ****************** W dniach 15-23 listopada w Warszawie odbędą się Dni Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich, na które zapraszają Towarzystwo Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich Oddział Stołeczny oraz Dom Spotkań z Historią. Szczegółowy program: http://lwowiacy.pl/images/Dni_Lwowa_plakat.JPG

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka