rebelya rebelya
1078
BLOG

Rebelya.pl: Idziemy na wybory, choć wkrótce będą kolejne

rebelya rebelya Polityka Obserwuj notkę 4

 Druga fala światowego kryzysu będzie tak silna, że marne są szanse, iż przetrwa to nowy rząd wyłoniony w najbliższych wyborach.

 

Ale i tak warto "zmienić kraj" i zagłosować. Strefa euro chwieje się w posadach. Drukarki pieniędzy w Brukseli i Waszyngtonie pracują na pełnych obrotach. Najczęściej używane słowa w gazetach ekonomicznych to "kryzys" i "spadek". Narody Zachodu, i nie tylko Zachodu, nie chcą zaciskać pasa. Bankructwo Grecji jest praktycznie przesądzone, nie wiadomo tylko, jak zareagują na to mityczne "rynki". Po Dublinie krażą plotki, że irlandzki bank centralny po cichu drukuje funty irlandzkie. Rządzący Niemcami są pod coraz większym ostrzałem krytyków, z Helmutem Kohlem na czele, za próby zalania kryzysu morzem euro. Co się stanie, jak Niemcom się odechce płacić ciężkie pieniądze za przywództwo w europejskiej gospodarce? A wiele wskazuje na to, że niedługo im się odechce.

Na to wszystko nakłada się niestabilna sytuacja międzynarodowa i widoczna gołym okiem zmiana układów sił – globalnych i regionalnych. Nie wiadomo, co z tego się wyłoni, czy świat mniej, czy bardziej bezpieczny. Taki jest w skrócie kontekst międzynarodowy, którego z trudem szukamy w sprawozdaniach z kampanii wyborczej.

W ciągu ostatnich dwóch tygodni doszło do co najmniej dwóch (przynajmniej o tylu pisała prasa) interwencji mających ratować chwiejącego się złotego, według analizy agencji Bloomberg, obecnie najsłabszej waluty europejskiej. Konstytucyjnego progu 55 proc. zadłużenia nie przekroczyliśmy tylko na papierze. Licznik długu publicznego w centrum Warszawy szaleje. Trwa ucieczka kapitału z wielu krajów, ale jednym z najbardziej cierpiących z tego powodu regionów świata jest Europa Środkowo-Wschodnia.

A to tylko wierzchołek góry lodowej. Nie chcemy straszyć, jak minister Rostowski, że to wszystko musi skończyć się wojną. Nie musi, kryzys może być dla każdego szansą, jeżeli wyciągnie się z niego odpowiednie wnioski. Choć, na razie, gdy patrzy się na ruchy polskich i światowych przywódców, prawie nikt tych wniosków nie wyciąga. Obowiązuje zasada – nie może obniżyć się poziom życia, bo wyborcy nas ukarzą. A zwłaszcza nie mogą zbankrutować wielkie instytucje finansowe i korporacje.

W takim właśnie kontekście odbędą się niedzielne wybory. Nowy, a może stary rząd, będzie musiał z tym wszystkim się zmierzyć. Co to oznacza? Mówiąc w skrócie – drakońskie cięcia, oszczędności, reformy, konflikty z różnymi grupami społecznymi i (albo) grupami interesu. Alternatywą jest dryf, czyli coś jeszcze gorszego.

A jedno i drugie oznacza gwałtowny spadek poziomu życia Polaków. Złotego też nie da się ratować w nieskończoność, przecież nasze zasoby walutowe nie są nieskończone. Poza tym każda interwencja nosi ryzyko, że zostaniemy wydrenowani przez graczy giełdowych zwanych spekulantami. Wie o tym pewnie Marek Belka i na pewno złoty w końcu poszybuje w dół. Może razem z euro, ale to marna pociecha.

Skoro więc nowy rząd działać będzie w skrajnie niesprzyjających warunkach, to tylko jedno może mu pomóc utrzymać się na powierzchni: silne przywództwo i odwaga. Do tego potrzebny jest lider oraz stabilna większość parlamentarna. Na stabilną większość się nie zanosi, nikt nie zdobędzie ponad 50 proc. mandatów. Nie zanosi się też na tak stabilną koalicję, jak PO-PSL w tej kadencji. A nawet jeśli odtworzyłby się prawie taki sam, również co do proporcji, obecny układ władzy, to e ma wielkich nadziei, że da sobie radę z nowymi wyzwaniami. Przecież nie miał odwagi i kompetencji, żeby zmieniać Polskę w dobrej sytuacji.

A i tak bardziej możliwa jest koalicja trój-, a nawet czteroczłonowa. Taki układ byłby jeszcze bardziej niestabilny. A determinacja do bolesnych zmian – żadna.

PiS z kolei, a właściwie Jarosław Kaczyński, skoro nie ma szans na 231 mandatów, nie ma też szans na wdrożenie swojego programu. Trudno bowiem uwierzyć, że Jarosław Kaczyński weźmie władzę, by starać się przeprowadzić przy współudziale niepewnego koalicjanta (dla PiS każdy ewentualny koalicjant będzie niepewny) fundamentalne zmiany. Pod ostrzałem nieprzychylnych mediów, byłaby to powtórka z lat 2005-07, tyle że jeszcze bardziej dotkliwa. Po czymś takim PiS już by się nie podniósł.

Jest jeszcze ważny aspekt społeczny. W Polsce ludzie coraz bardziej odczuwają spadek poziomu życia. Protesty kibiców, czy to, co stało się w Zielonej Górze to tak naprawdę symptomy nieuświadomionej jeszcze, a narastającej frustracji. Kibice mówią, że chodzi im o wolność na stadionach, rząd mówi, że walczy z bandytyzmem na stadionach. Ale tak naprawdę chodzi o coś innego, co jeszcze niewypowiedziane, a co pokaże najbliższa przyszłość. Chodzi o sprawy bytowe, z czasem też godnościowe. Po kibicach pewne są protesty kolejnych grup i subkultur, a ich wspólnym mianownikiem będą pytania: "Jak żyć?" i gniewne hasła "Nie będziemy płacić za wasz kryzys". A celem – ten, kto będzie rządził. Im słabszy będzie, tym łatwiejszym będzie celem.

W tej właśnie sytuacji, rychłe kolejne wybory parlamentarne są w zasadzie nieuniknione. Aż do wyłonienia stabilnej i reformatorskiej większości.

Czy w związku z tym nie warto iść do urn? Zdecydowanie warto. To dzisiaj prawdziwego sensu nabiera hasło kampanii społecznej z 2007 roku: "Zmień kraj. Idź na wybory", bo w przypadku kontynuacji obecnych rządów naszemu państwu grozi utrata sterowności. Każde wybory to istotna informacja dla polityków, elit, systemu, a także narodu wobec siebie samego, jakie są nastroje, i czego oczekujemy. Wyniki wyborów mają same z siebie pewien wpływ na dynamikę kolejnych zdarzeń i losy kraju. Jeżeli ktoś wiąże nadzieję z jakąś partią czy politykiem, powinien dać temu wyraz. Ostatnie, czego teraz potrzebujemy, to milczenie Polaków.

Marcin Herman, Piotr Pałka

Autorzy są redaktorami portalu internetowego Rebelya.pl

rebelya
O mnie rebelya

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka