Życie prowincjonalne, z dala od poszczekiwania polityków, toczy się pomiędzy dzielnicowym hipermarketem handlującym odnawianymi codziennie tygodniowymi kurczakami, a pojękwaniami umierających z głodu lekarzami.Niekiedy ta codzienna rutyna zahaczy o wyzysk nauczycieli nieludzko zmuszonych do pracy 20 godzin w tygodniu przez całe 200 dni w roku.
Życie płynęło by sobie nadzwyczaj spokojnie, gdyby nie wiszące nad prowincjonalnym bytem pytanie. "Po jaką cholerą nam rząd". Pytanie to może nie jest, aż tak ważne, jednak ma w sobie aspekt gwoździa w bucie. Niby nic, a spokojnie spacerowac się nie da.
Głowię się nad tym pytaniem od jakiegoś czasu. Co prawda bez zbędnego wysiłku, bo ciekawsze pytania zwisają z prowincjonalnego nieboskłonu i jak dotąd mam jedna na nie odpowiedź.
Rząd w Polsce jest po to, aby miał kto decydować, kto, kiedy i dokąd poleci rządowym samolotem.
Inne tematy w dziale Polityka