rewident rewident
2900
BLOG

Już po ptokach panowie!

rewident rewident Polityka Obserwuj notkę 33

 

Mainstreamowi ekonomiści rwą sobie włosy z głowy na wieść o radykalnym spowolnieniu gospodarczym w Polsce. Okazało się, że w II kwartale 2012 roku PKB wzrósł tylko o 2,4 % wobec oczekiwanych 2,9%, a negatywne zjawiska zaobserwowano, zarówno po stronie konsumpcji jak i inwestycji. Wystarczy dodać, że w I kwartale 2012 roku ten sam wskaźnik wzrósł o 3,5%, a w poprzednich latach oscylował w okolicach 4%. Co gorsza, drugi kwartał był okresem kiedy gospodarkę podtrzymywał bum inwestycyjny związany z organizacją euro 2012, co oznacza, że w drugiej połowie roku sytuacja może się już tylko pogorszyć.

Po raz pierwszy od 2009 roku nastąpił spadek popytu krajowego, wywołany przez działania rządu zmierzające do ograniczenia deficytu budżetowego. Oczywiście media prorządowe starają się chronić ekipę Tuska poprzez opowiadanie bajek o „drugiej fali kryzysu” czy „fatalnej sytuacji gospodarek europejskich”. Rzecz w tym, że obecne spowolnienie można było przewidzieć analizując działania (a raczej brak działań) rządu PO-PSL od 2009 roku do dzisiaj.

Dobrym ćwiczeniem jest porównanie prowadzonej polityki gospodarczej Polski i Niemiec. U naszych zachodnich sąsiadów rząd w momencie nadejścia kryzysu zrobił wszystko aby podtrzymać możliwości produkcyjne gospodarki i ograniczyć bezrobocie. Przedsiębiorcy otrzymali możliwość redukcji czasu pracy zatrudnionych i proporcjonalnej redukcji płac, a różnicę częściowo rekompensował rząd federalny. W ten sposób społeczeństwo niemieckie praktycznie nie odczuło kryzysu, a gospodarka ruszyła z kopyta już w 2010 roku. Warto zauważyć również, że Niemcy po roku 2009 wypracowały znakomite wyniki gospodarcze – pkb rósł szybciej niż przed kryzysem, eksport eksplodował, a bezrobocie spadło do najniższego poziomu od kilkunastu lat.

Co w tym samym czasie zrobił rząd Donalda Tuska, wspierany medialnie przez „ekspertów” TVN i Gazety Wyborczej? Odpowiedź jest banalnie prosta - nic. Ekipa PO-PSL w ogóle nie interesowała się zmianami zachodzącymi w gospodarce. Pozwolono na upadek stoczni, które były istotnym pracodawcą na Pomorzu i - na tle ogólnego zacofania technicznego polskich firm - dysponowały całkiem nowoczesnymi technologiami. Na tej niefrasobliwości skorzystały wschodnie landy Niemiec, które wzmocniły swój przemysł stoczniowy, również poprzez dużą pomoc publiczną. Chwilę później mega afera z opcjami walutowymi zniszczyła szereg polskich firm, które oferowały dobre produkty i mogły swobodnie funkcjonować na poziomie operacyjnym (na przykład huta w Krośnie). W ostatnim czasie kryzys dopadł sektor budowlany, uwikłany w niejasne procesy inwestycyjne w obszarze infrastruktury transportowej. Podobne, bardzo niepokojące sygnały pojawiają się już w zbrojeniówce.

W żadnym z opisanych przypadków rząd Tuska nie kiwnął palcem, aby powstrzymać postępujący upadek kolejnych sektorów gospodarki. Realne działania zastąpiono prymitywną propagandą i lansowaniem różnego rodzaju tematów zastępczych.

Ktoś zapyta, skoro było tak źle, to dlaczego Polska utrzymała dodatnią dynamikę PKB przez cały ten okres. Otóż, po pierwsze nie można porównywać wskaźników wzrostu gospodarczego Polski i Europy Zachodniej ze względu na olbrzymią różnicę w wartości tego wskaźnika (Niemcy w przeliczeniu na jednego mieszkańca mają ponad trzy razy większą gospodarkę). Skoro Polacy zarabiają trzy razy mniej niż Niemcy, polskim firmom jest bardzo łatwo konkurować ceną, co w okresie kryzysu ma zasadnicze znaczenie. Jednak ten „sukces” polskich eksporterów jest okupiony olbrzymim kosztem społecznym w kraju, gdzie wielu osób po prostu nie stać na godne utrzymanie.

Drugim powodem, dla którego premier Tusk i jego propagandziści mogli pochwalić się „Zieloną Wyspą”, była radykalna dewaluacja złotówki wobec euro i dolara. To jeszcze bardziej wzmocniło efekt „taniości” polskich produktów i pomogło producentom mebli i krasnali ogrodowych pozostać na powierzchni.

I wreszcie trzecim powodem, dla którego Polska nie wpadła w recesję było uruchomienie tak zwanych „automatycznych stabilizatorów koniunktury” czyli lawinowy wzrost zadłużenia państwa. Dynamika PKB została utrzymana na niezłym poziomie dzięki miliardom złotych, które nasz kraj pożyczał na rynkach finansowych i pompował w gospodarkę. Doprawdy, w tej sytuacji trudno było oczekiwać innych wyników gospodarczych.

Zauważmy, że wzrost PKB został podtrzymany w wyniku działania czynników jednorazowych i nie został wywołany jakimiś zmianami w strukturze gospodarki czy poprawą jej konkurencyjności. Rząd Tuska nie zmniejszył biurokracji, a raczej ją powiększył, nie ułatwił życia małym i średnim przedsiębiorcom, a raczej stłamsił ich podatkami i kontrolami skarbowymi, nie wyasygnował miliardów złotych na badania nad nowymi technologiami, nie poprawił jakości nauczania na polskich uniwersytetach, nie wzmocnił sądów itp itd.

Co zatem dzieje się teraz. Po prostu te jednorazowe czynniki stabilizujące koniunkturę przestają działać, bo złoty już bardziej się nie osłabi, a zadłużać już się nie możemy. Pod naciskiem rynków finansowych, które interesuje tylko bezpieczeństwo przychodów z odsetek od polskich obligacji, rząd tnie wydatki, podwyższa podatki i dokręca ludziom śrubę. Oczywiście ma to charakter selektywny, bo pod stałą ochroną są wielkie korporacje, banki i różne grupy nacisku. Koszt fatalnych rządów Tuska poniesie jak zwykle polski szaraczek.

W swoim „drugim expose” premier Tusk zapowie zapewne kolejne wyrzeczenia i „reformy”. Rzecz w tym, że będzie to droga do nikąd, bo zaciskanie pasa jeszcze bardziej zuboży społeczeństwo i zmniejszy wpływy podatkowe. Polska znalazła się już na równi pochyłej, a efekty polityki obecnego rządu tylko pogłębią kryzys. Ten scenariusz przećwiczyło już wiele krajów. Z kryzysu można tylko wyrosnąć poprzez poprawę konkurencyjności gospodarki i ewentualną racjonalizację niektórych wydatków. Z pewnością nie wychodzi się z niego poprzez tępe cięcia, podwyżkę podatków i stale pogarszającą się jakość otoczenia gospodarczego.

 

PS. Można tylko śmiać się przez łzy kiedy czyta się w lewicowym dzienniku, że niemieckich emerytów czeka bieda, bo jedna trzecia z nich będzie musiała się utrzymać za 600 euro miesięcznie. Autor artykułu chciał zapewne osłodzić wyborcom partii rządzącej rozczarowanie Platformą i pokazać, że Niemcy też muszą zaciskać pasa. Otóż nie muszą, bo dysponują swietnie działającą służbą zdrowia, systemem opieki socjalnej, odpowiednimi zasobami gotówki na kontach i silnym państwem, które nie pozwala na społeczne wykluczenie jakichkolwiek grup społecznych.

rewident
O mnie rewident

Jestem finansistą, który stara się nie zapominać o historii, psychologii, polityce i poezji... "Bo kto nie kochał kraju żadnego i nie żył chociaż przez chwilę jego ognia drżeniem, chociaż i w dniu potopu w tę miłość nie wierzył, to temu żadna ziemia nie będzie zbawieniem"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka