Rafał Gołębiowski Rafał Gołębiowski
142
BLOG

Synkretyzm trunkowo - gatunkowy

Rafał Gołębiowski Rafał Gołębiowski Społeczeństwo Obserwuj notkę 1

„Łączymy style, mieszamy gatunki, jak na imprezie trunki” – śpiewał swego czasu Sidney Polak. I co z tego? Ano to, że miał chłop sporo racji. Zarówno trunki, jak i gatunki muzyczne mieszają się nieustannie. Ostatnio odkryłem pewną prawidłowość, która wyłoniła się z chaosu powstającego zwykle po mieszaniu (zwłaszcza trunków) i rzuciła nieco światła na tą, zawiłą bardzo tematykę.

Jako słuchacz, a także wykonawca muzyki wszelakiej, w pełni podzielam pogląd Raya Charlesa, który powiedział kiedyś, że muzyka nie dzieli się na style i gatunki. Są po prostu dobre piosenki oraz kiepskie piosenki. I tyle. Natomiast, jako badacz niestrudzony trunków niezliczonych, zauważyłem ostatnio, że gatunki muzyczne wyłaniają się, a właściwie systematyzują w zależności od tego, jaki trunek jest w danej chwili akurat spożywany.

Jakiś czas temu byłem na imprezie. Nic wielkiego, ot zwykła parapetówka. Najwyżej sześćdziesiąt kilka osób. Jak powszechnie wiadomo, konieczna na tego typu libacjach jest muzyka. Trunki również wydają się niezbędne. Co pijemy i czego słuchamy? Okazuje się, że nie jest to zupełnie bez związku.

Na początku imprezy było piwo. Słuchaliśmy starych, rockowych kapel typu Led Zeppelin, The Rolling Stones, U2. Zdaje się, że również Janis Joplin się tam pojawiła. Potem ktoś zaproponował drinki. Jakieś tam specjalne, ze specjalnie na tę okazję zakupionym, nietypowym alkoholem. Od razu z głośników poleciała bardziej współczesna muzyka: m. in. Lady Gaga, Justin Timberlake, Adele oraz kilku zwycięzców amerykańskiego „Idola”. Kiedy część imprezowiczów leżała już na kanapach (tudzież na podłodze), na stole zagościła czysta wódka! A wraz z nią przybyli na imprezę: Boys, Fanatic, Bayer Full, a także zespół Weekend. Końca dokładnie nie pamiętam, ale coś mi świta, że przez szkło pustej butelki chyba zobaczyłem Shazzę.

A do wina? Czego słucha się na imprezach do wina? Raz byłem na prywatce, na której piliśmy tylko wino. Czerwone, wytrawne. Wiedzą państwo czego wtedy słuchaliśmy? Amerykańskich standardów jazzowych z lat siedemdziesiątych! I to jeszcze z dużej, czarnej płyty. Poza tym, ze starego, trzeszczącego gramofonu było to puszczane. Oczywiście przy czymś takim nie było mowy o żadnych tańcach. Skończyło się na nierozstrzygniętych rozmowach o sensie istnienia wszechrzeczy (ach ci studenci filozofii).

Stwierdzam zatem, że gatunki muzyczne występują nieodłącznie z trunkami. Dzielą się tak jak one i w sensie ilości są do nich wprost, lub też odwrotnie proporcjonalne. To czego słuchamy, zależy od tego, co, z kim, ile, oraz jak pijemy. Nasze uszy muszą być jakoś połączone z naszym językiem i w jakiś przedziwny sposób są od niego zależne. Lub odwrotnie. Zresztą nieważne. Cała heca polega na tym, że zarówno muzykę, jak i trunki, zawsze możemy sobie dowolnie dobierać. Zestawiać odpowiednie proporcje i konsumować w sposób ciekawy i zaskakujący.

Kiedy piszę te słowa, siedzę w moim pokoju i popijam drinka o nazwie „Suczy bebech”, przyrządzonego według przepisu Wieniedikta Jerofiejewa (zainteresowanych odsyłam do książki „Moskwa Pietuszki” tegoż autora właśnie). Wybitnie radziecki produkt. Z moich głośników wydobywają się natomiast dźwięki zarejestrowane na festiwalu „Woodstock” w 1994 roku. Wybitnie amerykański produkt. W życiu fajnie jest sobie czasami porządnie namieszać.

Dziennikarz, felietonista. Prywatnie – autor tekstów piosenek, kompozytor, a także gitarzysta w amatorskim zespole rockowym. W przeszłości chciał zostać listonoszem, poganiaczem bydła lub otworzyć własny skup butelek. Tymczasem, został jednak… magistrem. Trochę podróżuje. Bywał na Bałkanach. W Meksyku szukał śladów Pierzastego Węża. Nadal czegoś szuka. Lubi wschody i zachody słońca oraz wiatr.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo