Zbigniew Ringer Zbigniew Ringer
2195
BLOG

Górale z wyżyn, górale z nizin

Zbigniew Ringer Zbigniew Ringer Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

W odróżnieniu od górali w ogóle, a od górali wysokogórskich w szczególności,  są także górale niskopienni, czyli nizinni. Byłem niedawno na spotkaniu tych ostatnich, do których zaliczam także moich serdecznych przyjaciół, Wicka Cieślewicza i Stefana Maciejewskiego. Pierwszy przez całe lata szefował schronisku na polanie Chochołowskiej w Tatrach, drugi jest publicystą i pisarzem, a jego pisarską pasją są właśnie góry, w szczególności zaś Tatry. I kiedyśmy wyszli z zebrania, na którym była omawiana kwestia Goralenvolku, w klubie dziennikarskim "pod Gruszką" w Krakowie, przy piwie kończyliśmy dyskusję.
    Goralenvolk, to duża zadra w polskiej historii najnowszej. Bo ostali się Polacy jako naród niemal w całości i nie poddali się germanizacji, jedynie nie wielki odsetek poszedł na współprace z okupantem. A więc taki polski Quisling czy słowacki ksiądz Tiso. W Zakopanem, a ściślej na Podhalu i Podtatrzu, na góralszczyźnie tę haniebną funkcję spełnił Wacław Krzeptowski. Z tych słynnych Krzeptowskich, jednego z najznamienitszych rodów góralskich. Dał się Wacław skusić obietnicami wielkich honorów, zaszczytów i pieniędzy, poszedł na współprace, a w zamian, tuż po wojnie, bo w styczniu czterdziestego piątego został uroczyście powieszony na drzewie na ulicy Zamoyskiego, a może na Krupówkach.
   Sprawę góralszczyzny i Goralenvolku przypomniał  dwa dni  temu w Krakowie autor książki o tej góralskiej hańbie, Józef Szatkowski, zresztą spokrewniony z jednym z działaczy góralskich, którzy podejmowali tę decyzje.To był jedyny chyba przypadek polskiej kolaboracji z okupantem, ale też mocno w czasie okupacji nagłośniony. Ten odłam górskiej społeczności starał się  utworzyć na Podhalu i Podtatrzu swoisty szczep góralski. Już we  wrześniu trzydziestego dziewiątego złożył Krzeptowski na Wawelu hołd generalnemu gubernatorowi hansowi frankowi, Wacław ubrany był w paradny strój góralski, impreza odbyła się na wawelskim dziedzińcu arkadowym, nadano jej bardzo uroczysty charakter. Wacław powiedział gubernatorowi, "iż górale przez dwadzieścia lat cierpieli ucisk i dopiero niemiecka władza daje im dużą suwerenność i możliwość korzystania z pełnej wolności".  Potem gubernator przyjechał do Zakopanego, gdzie w imieniu góralszczyzny witał go paradnie i po góralsku odziany Krzeptowski. Utworzono w Zakopanem Goralenverein, związek górali pod Krzeptowskim,  usiłowano stworzyć odrębny szczep góralski, była mowa o Goralische Volksschule, o szkole zawodowej,  o góralskim klubie sportowym, ale nic z tego nie wyszło. Dla członków Goralenvolku były odrębne kennkarty z literą G, ale przynależność do nowej kasty społecznej zadeklarowało jedynie (albo aż) 18 procent mieszkańców tej krainy. Kart wydano około 30 tysięcy i był to jeden z największych odsetków volksdeutschów na terenie generalnego gubernatorstwa.
   To był haniebny epizod okupacyjny, sądzę, że górale niechętnie o tym mówią, i chcieli by na pewno o sprawie zapomnieć, ale książka Szatkowskiego szczegółowo naświetla postawę pewnej części górali i ich przywództwa z tamtego okresu. Bo przecież jednocześnie stworzyli górale tatrzańscy przede wszystkim, ale także pienińscy wielką i ogromnie skuteczną siatkę przerzutową z Podhala i Podtatrza  przez góry i Słowację na Węgry i stamtąd dalej, najczęściej do Francji i jeszcze dalej do Anglii. Znamienny był przerzut marszałka Rydza - Śmigłego z Węgier do Polski, prowadził go kurier tatrzański Fronczysty (imienia nie pamiętam ), przybrał marszałek nazwisko Zawisza i pod tym pseudonimem pochowany został w Warszawie. Sądzę, że w listopadowe Wszystkich Świętych wszędzie tam, w Warszawie, w Krakowie, we Lwowie, w Wilnie zapłoną znicze.  Lwów - wiadomo, Orlęta, Wilno - wiadomo, Matka i serce Syna. W Krakowie natomiast, na cmentarzu Rakowickim znalazł swój wieczny spoczynek generał Bolesław Wieniawa - Długoszowski, ulubiony wojak Marszałka, wojak co miał tyle fantazji, iż na koniu wjeżdżał na pierwsze piętro nocnego klubu "Adria"w Warszawie. Tak w każdym razie głosi legenda. Nie jest natomiast legendą tragiczna śmierć generała,  w latach wojny rzucił się w Nowym Jorku na bruk.
   A mój Kuba, aby o czymś lżejszym, spędza z Kristen jesień na Hawajach.  W pacyficznej ciepłej bryzie, być może na czarnym (!!) piasku na jednej z hawajskich plaż, może w delfinarium, albo na Diamentowej Górze, gdzie w grudniu czterdziestego  pierwszego amerykańscy obserwatorzy przegapili nadlatujące na Pearl Harbor japońskie bombowce, biorąc je za własne w locie patrolowym. I tam właśnie, w Pearl Harbor widziałem w mauzoleum poświęconym tej tragicznej bitwie wiele polsko brzmiących nazwisk marynarzy, którzy już w pierwszym dniu amerykańskiej wojny polegli na zatopionym krążowniku "Arizona", chlubie amerykańskiej marynarki wojennej. Z którego do dziś wydobywają się bańki powietrza i jak głosi podanie, tak długo one będą poruszać wodę, jak długo zachowa się ludzka pamięć o bohaterach tamtych dni.
   A my tu w Krakowie, a właściwie w całej niemal Polsce mamy jesień, jakby przedłużenie ładnego tegorocznego lata. Jest tak ciepło, aż nieprzyzwoicie. Ale daj Boże więcej takich dni. Z tuskami wychodzimy najgorzej jak tylko można, niech nam przynajmniej wyjdzie pogoda.

Zapiski z Krakowa, ale nie tylko. Jest także o Polsce, o świecie, o przyrodzie, górach i o nartach. Pisane na gorąco, a wydawcą jest mój przyjaciel, Jacek Nowak.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura