Zbigniew Ringer Zbigniew Ringer
308
BLOG

Raport z zatopionego miasta

Zbigniew Ringer Zbigniew Ringer Polityka Obserwuj notkę 0

My się tu grzejemy i marzniemy w jesiennym słońcu, szykujemy groby na Wszystkich Świętych, a tam, na drugim końcu świata - koniec świata.
     Dzwoni Nowy Jork. A z tej strony: "Żyjecie?" I odpowiedź: "Żyjemy, ale było mocno strachodawczo. Wiało, lały się z nieba całe wiadra wody, fale oceanu wdzierały się na setki metrów w głąb lądu - myśleliśmy, że tak mniej więcej będzie wyglądał koniec świata. Ale było - minęło. Niemniej będziemy tu przez wiele tygodni naprawiać szkody, jakie "Sandy" nam wyrządziła, a zniszczenia, jak po krótkiej, ale mocnej wojnie. Jednak muszę powiedzieć, że nowojorczycy zdali egzamin na piątkę, podobnie władze miasta, które ze znacznym wyprzedzeniem uprzedziły nowojorczyków, że będzie groźnie."
   I faktycznie było.
   Bieta dzwoni krótko po przejściu "Sandy" i relacjonuje. - Wiedzieliśmy na dobrych kilka dni przed huraganem, że on przyjdzie, że będzie wiało, że huragan spustoszy niektóre części miasta i sąsiedni stan New Jersey. I mówi dalej: - Mleczkom zwaliło się rosłe drzewo na dom, ale tylko uszkodziło dach, nic nikomu się nie stało. Ale jeżeli huragan zabił tylko dziesięć osób w naszym mieście, to istny cud. Mieszkam tu już niemal trzydzieści lat, ale czegoś podobnego na pewno nie przeżyłam. Siedziałam w mieszkaniu, pilnowałam dobytku, ściany tak się trzęsły, że wydawało się, że za chwilę wszystko się rozleci w kawałki. Biura i urzędy pozamykane, nic w mieście nie kursuje, a Nowy Jork bez metra kompletnie nie istnieje. Po prostu nie ma miasta. Kilkaset kilometrów podziemnych torów zalanych na kilkadziesiąt centymetrów, trzeba teraz centymetr po centymetrze sprawdzać elektronikę, stan torów, peronów, bo i one były pozalewane. Mieliśmy wszyscy w NY przymusową labe, ale nikt z nas tego nie chciał. "Sandy" poleciała teraz gdzie indziej, ale po drodze zapewne się rozmyje, taki urok ma amerykański huragan.
   "Sandy" zwaliła się na nas z południa, ale tu wyrządziła największe szkody. Amerykanie są jednak posłuszni zaleceniom i kiedy władze każą opuścić domy, Amerykanie je opuszczają, bądź przenoszą się do piwnic. Ale z kolei tam tak się domy do niedawna budowało, że każdy nieco mocniejszy wiatr jest w stanie wywrócić go do góry nogami i po chwili nie ma co zbierać. Chyba, ze jest to solidny drapacz, który stoi na takich fundamentach, że przetrzyma nawet mocne trzęsienie. Tak się dziś buduje np. w Los Angeles, które już tyle razy doświadczało takich tragedii. Moje zeszłoroczne LA oszczędziło mi tych doznań.
   Do Nowego Jorku szykuję się w niedługim czasie, będę stamtąd pisał raz i drugi, jestem jednak przekonany, że nie doświadczę ani trzęsień, ani potopu, do tej pory w każdym razie nie miałem takich doświadczeń. Oczywiście niebo nad miastem było teraz zamknięte na wiele godzin, odwołano wszystkie loty do i z NY, potraciły na tym linie lotnicze, pasażerowie bidowali na lotniskach, kimali w fotelach. Kilka lat temu uciekła nam przesiadka z Atlanty na JFK (John Fitzerald Kennedy, jedno z nowojorskich lotnisk) i całą noc przekimaliśmy z Kubą  w fotelach na jakimś podrzędnym lotnisku przesiadkowym. Samolot jest dobry, bardzo dobry, ale on wymaga pogody, nie lubi wichrów, burz i terrorystów. Stąd takie drobiazgowe kontrole przy wejściu na lotnisko i do samolotu, aby chronić nas przed tymi w arafatkach i z bomba ukrytą za pazuchą. Nie mam nic przeciwko allahowi, ale nie lubię tych w chustach w drobną kratę.
    Wczorajszy sztorm przewalił się nad Long Island, tam gdzie domy nie daleko oceanu, i one mogły nawet odpłynąć. Oglądaliśmy i w naszych domach na kanale CNN te wszystkie potopy nowojorskie i w sąsiednich stanach. I dziękowaliśmy Panu  Bogu, że mamy nasz Kraków z niepozorną Wisłą, z deszczami, które jak spadną, to przede wszystkim oczyszczą trochę miasto i na lepsze odmienią powietrze. Jak śpiewa Andrzej Sikorowski w ładnej piosence o Krakowie, że "nie najlepsze tu powietrze". Ma pan racje panie Andrzeju, ale sądzę, że byśmy mimo wszystko tego krakowskiego marnego powietrza nie zamienili na inne. Chyba na to "spode Tater".
   Przypomina mi się ojciec Andrzeja, przed laty redaktor naczelny "Echa Krakowa", Tadeusz Sikorowski, który przyjmował mnie do mojej pierwszej pracy dziennikarskiej w nieistniejącej już dziś codziennej gazecie.  Uroczy człowiek, więzień Auschwitz, po wielu przejściach zachował zawsze cięty humor. Zapytał przy pierwszej rozmowie tylko, czy bym nie wstąpił do partii, na co ja, "że nie, dziękuję". i nigdy więcej do tematu nie powróciliśmy. On musiał tak zapytać, ja musiałem tak odpowiedzieć.
   I jeszcze wspomnienie z Dnia Zadusznego. Przed wieloma laty spędzałem go w Houston (: "...halo Houston, we have a problem" - pamiętamy?) i w ten wieczór czereda chłopaków w chłodną noc hasała na golasa po parku; nie wiem, taki obyczaj?

Zapiski z Krakowa, ale nie tylko. Jest także o Polsce, o świecie, o przyrodzie, górach i o nartach. Pisane na gorąco, a wydawcą jest mój przyjaciel, Jacek Nowak.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka