Literatura robi ostatnimi czasy zawrotną karierę - i to dzięki koalicji. Dorn popularyzuje literaturę rosyjską a premier - poezję (pomijam zawiłą taktykę ministra Giertycha mającą na celu popularyzację Gombrowicza).
Niestety Sołżenicyn zagościł na salonach tylko bardzo krótkim cytatem - "wykształciuch". Dość znaczące, że nasza władza potrafi z klasyków zaczerpnąć jedynie materiał na inwektywy - "szajtani" premiera wyfrunęli z podobną intencją. Ale to dygresja.
Otóż cały taniec z "wykształciuchami" to prosty zabieg retoryczny. Można nim przywalić każdemu - bo słowo w kontekście zostanie jednoznacznie ocenione jako obraźliwe ale jednocześnie kiedy ktoś zaprotestuje zawsze można się wykręcać szyderstwem. "Pan nie wie, co to wykształciuch? A może pan się poczuwa?"
No to ja się z przyjemnością poczuję. Epitet noszony dobrowolnie i z godnością przestaje być obraźliwy tak jak pozytywne określenie przyklejane na siłę do negatywnego zjawiska staje się obelgą.
A jak ktoś chce ze mną dyskutować to niech się wysili na argumenty.
A Gniewomir też o wykształciuchach. Podaje fajną definicję:
"Wykształciuch to facet z dyplomami co nie zgadza się z nami"
Jeszcze świetny, emocjonalny wpis Woodii (choć pewnie wielu uzna, że zbyt ostry).
A przed chwilą Chłodny Żółw przedstawił swoje rozumienie problemu. A na zapleczu bunt młodych...