mona mona
114
BLOG

Biały terroryzm - temat ukradziony "Frankowi"

mona mona Polityka Obserwuj notkę 11

 

      Zajrzałam wieczorem do Franka - i przyszło mi do głowy coś okropnego. Jeszcze nie wiem, jak tam się potoczy dyskusja, ale ciarki chodzą mi po grzbiecie, kiedy jasno zaczyna docierać do mnie to, co się właśnie dzieje. Dlatego podrywam mu temat, za co przepraszam.

 

        Nie rozmawia się z terrorystami - taka jest reguła.

 

       Dlaczego nie rozmawia się z terrorystami? Ponieważ w swoim zaślepieniu, w pokrętnej najczęściej ideologii igrają życiem ludzkim, podobno – najwyższym dobrem.

        Terroryści nie składali żadnej przysięgi, a jeśli już – to z pewnością nie tym, których życie narażają. Niczego nie zawdzięczają swoim ofiarom. Traktują je jak kartę przetargową w swoich zamierzeniach, jeśli czegoś chcą, lub jak ludzki gnój, jeśli walczą o swoje szalone idee.

 

       Więc dlaczego Religa rozmawia z ludźmi, którzy równie dobrze  jak terroryści igrają z życiem ludzkim, pomimo złożonej przysięgi? Niezależnie od tego, że są to ludzie bezbronni, począwszy od noworodków, po tych, którzy harowali całe życie, aby – między innymi – można było wykształcić mądrych, wrażliwych lekarzy, których opiekę gwarantuje konstytucja?      Czym się różnią jedni od drugich? W obydwu przypadkach chodzi o życie! W obydwu przypadkach bierze się zakładników, tak samo bezbronnych, nie mających dokąd uciec.     

        Terroryści nie wybierają ofiar, ale lekarze wybrali – najsłabszych, najbardziej zależnych od nich samych. Czy chodzi o idee, nawet najbardziej szalone? O niedofinansowane, zadłużone szpitale? O reformę, która jest potrzebna jak tlen?

      A kto, przepraszam o tym mówi?

 

       Żeby było sprawiedliwie: faktem jest, że służba zdrowia zawsze była opłacana źle.  Od początku, nawet  w czasach głębokiej komuny już w zamyśle wiedziało się, ze lekarz to ktoś, do kogo pacjent trafi zawsze, że ludzie w zagrożeniu życia swojego lub najbliższych, a już - nie daj, Boże- dziecka, postarają się dotrzeć do tych, od których coś zależy. Czyli – jakoś tam sobie dorobi, pieniążki przyjdą same.     

       Inne nacje jakoś nie mają takich "bakszyszowych" pomysłów, ale u nas  przyjęto je za pewnik, ustalając płace lekarzy, a w konsekwencji średniego i niższego personelu na  poziomie dość paskudnym.

      Nie było protestów płacowych. Dziwne?

 Druga strona , czyli lekarze, zrozumieli w czym rzecz, a dokładniej - że tu właśnie leżą konfitury. Pacjent to pacjent, obojętne :VIP czy babcia ze wsi – oboje boją się jednakowo, kiedy trafiają w to tajemnicze miejsce, gdzie wystarczy  n i e   w i e d z i e ć, co z nimi zrobią ludzie w białych kitlach, zachowujący się, jakby nigdy nie odwiedzali W.C. posiadacze wiedzy magicznej.

 

      Ani w komunie, ani później lekarze nie  protestowali. Dość niemrawo, symbolicznie przyłączali się czasem do protestów pielęgniarek, stanowiących przecież inną, gorszą klasę społeczną. Choć przecież niemal nigdy warunki nie były lepsze. Jedynie anestezjolodzy autentycznie byli wściekli - i słusznie,-  biorąc pod uwagę całokształt sytuacji: jaki pacjent myśli o anestezjologu? 

 

      Aż wreszcie dobrano się do wielkiego, nietykalnego teoretycznie guru, łamiąc tabu - niewymawialną, ale publiczna tajemnicę.

     I ruszyła lawina.

 

      Nagle okazało się, że w żadnym wypadku nie da się dłużej wytrzymać tego, co wytrzymywało się przez całe długie lata: dyżurów, po których trzeba zacząć normalny dzień pracy, zmęczenia grożącego tragiczną pomyłką, odpowiedzialności zależnej nie tylko od wiedzy zawodowej, ale także od tragicznych warunków w szpitalach, w których brakuje wszystkiego.

 

        Ani chwili dłużej!

 

        Chyba…chyba, że kasa, kasa, kasa, Misiu!

I wtedy świat stanie się piękny, choć wszystko pozostanie po staremu. Pacjenci? Warunki? A kogo to obchodzi!

 

         Oglądam czasem "Ostry dyżur". Mało przypomina sielankową Leśną Górę, ale za to bardzo - nasze prawdziwe warunki: zagonionych ludzi, którzy od naszych lekarzy różnią się jednym: jakoś im sie chce! I wiem, że nie jest to czysty wymysł - znam osoby pracujące w podobnym szpitalu, w tym samym Chicagowie. Traktują to miejsce jak dalszy ciąg studiów, jako czas poglębiania wiedzy, niezależnie od dalszych zamiarów życiowych -  bo niektórzy stamtąd odejdą. Ale nie jest możliwa sytuacja, w której odchodzi się od pacjenta, najbezczelniej krzycząc: "za mało kasy!", choć ich zarobki są równie kiepskie.

 

       Skomentujcie sami. Osobiście uważam, że Religa błaga, bo musi. Ale nigdy już nie powinni wracać do pracy ci, którzy odczytywali petycje o własnych krzywdach, mając w tle karetki wywożące pacjentów do tak samo biednych szpitali, podrzucając ich innym zaharowanym kolegom, którzy mieli od tego dnia harować jeszcze intensywniej, ale którzy  mieli trochę przyzwoitości.      Fakt, ten rząd też nie odczarował sytuacji, zabagnionej przez długie lata. Ale lekarstwem na to nie może być najzwyklejszy, bezlitosny terroryzm.     
mona
O mnie mona

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka