Polityka może wybaczyć wiele rzeczy, ale dwóch nie wybaczy na pewno: - naiwności i nadgorliwości. Tymczasem my Polacy - tak samo siedemdziesiąt lat temu, jak i teraz - grzeszyliśmy i nadal grzeszymy naiwnością oraz nadgorliwością. Cechami polskiej polityki zagranicznej po 1989 roku, szczególnie w relacjach ze Stanami Zjednoczonymi, ale także w ujęciu bardziej ogólnym - z całym tak zwanym zachodem - były właśnie naiwność i nadgorliwość. Rozczarowanie z powodu ostentacyjnej absencji, wysokiego rangą przedstawiciela amerykańskiej administracji, podczas uroczystości na Westerplatte jest tego najlepszym przykładem.
Wyemitowany w ostatnim czasie przez rosyjską telewizję głośny film o rzekomej współpracy Polski z Hitlerem, przed wybuchem drugiej wojny światowej, w oczywisty sposób fałszuje historię, jednak mimochodem, pośrednio i między wierszami jedną rzecz ujmuje prawdziwie. Polityka zagraniczna rządów sanacyjnych była naiwna! Przez całe lata trzydzieste XX wieku nadmiernie demonizowano zagrożenie radzieckie, przy jednoczesnym bagatelizowaniu niemieckiego. Tymczasem w pojedynkę sowieci nigdy by na Polskę nie uderzyli. W ówczesnym momencie znajdowali się w zbyt bardzo skomplikowanej sytuacji geopolitycznej, a przede wszystkim dysponowali relatywnie zbyt małą siłą militarną. Ten "szatański układ" praktycznego rozbioru II Rzeczpospolitej mógł się zrealizować, jedynie we współpracy z III Rzeszą i przy gorszącej bierności całego świata zachodniego. W 1939 roku militarnie byliśmy względnie przygotowani na atak ze wschodu, ale całkowicie zignorowaliśmy ewentualność agresji niemieckiej. Strategiczne plany obrony zachodnich granic powstawały dopiero w ostatniej chwili, dosłownie - "za pięć dwunasta".
Podobnie naiwna okazała się wówczas nasza nieprzejednana wiara, iż w razie hitlerowskiej napaści na Polskę, europejskie mocarstwa Francja oraz Wielka Brytania podążą nam z pomocą. Francuzi i Anglicy byli na to, jednak za bardzo wygodni, zachowawczy a przede wszystkim bojaźliwi. Woleli ukajać się dobrodziejstwami pokoju, konsumować owoce międzywojennego kapitalizmu i tańczyć, podczas gdy na Wieluń, Westerplatte, czy Warszawę spadały niemieckie bomby. Mówili szyderczo: - "Polska a co nas to obchodzi?!" (...) "My nie jesteśmy frajerami, nie chcemy ginąć za jakiś tam Gdańsk!" (...) "To nie jest nasza sprawa!".
Przysłowie mówi, że: "Polak mądry po szkodzie". Są jednak tacy, którzy uważają, iż tak samo przed szkodą, jak i po szkodzie głupi. Niestety historia nic nas nie nauczyła! Nie wyciągneliśmy z niej jakichkolwiek racjonalnych wniosków! Mimo upływu siedemdziesięciu lat - jesteśmy tak samo naiwni i nadgorliwi, jak w 1939 roku. A może jeszcze bardziej...
W całym dwudziestoletnim okresie III Rzeczpospolitej, w uwłaczający wręcz sposób "podlizywaliśmy" się do tak zwanego zachodu. Nasi żołnierze gineli w różnych zakątkach świata, za sprawę ogólnie pojętych zachodnich wartości. Wierzyliśmy, iż w zamian za tę heroiczną postawę światowe banki zredukują nam w całości zadłużenie zagraniczne, a Stany Zjednoczone prznyjmniej zniosą wizy. Nasi sojusznicy, nawet jednak tego nie potrafili dla nas zrobić. Twarda wobec zachodu i USA Rosja otrzymała o wiele więcej...
W polityce zagranicznej bardziej od wymowy słów liczy się wymowa gestów. Fakt, iż wysokiego rangą przedstawiciela amerykańskiej administracji zabraknie na Westerplatte, podczas uroczystości z okazji siedemdziesiątej rocznicy wybuchu II wojny światowej nie jest przypadkowy i urasta do miana symbolu. Aktualne władze USA wysłały silny i jdnoznaczny w swym znaczeniu sygnał, iż Rosja z punktu widzenia interesów Ameryki jest ważniejsza od Polski. Dobre stosunki z Rosją to "kamień węgielny" obecnej polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych, a także główny strategiczny cel. Tymczasem my Polacy jesteśmy tylko mało znaczącym instrumentem w rękach wielkich światowych graczy.
Założenia polskiej polityki zagranicznej wobec zachodu są analogicznie, jak siedemdziesiąt lat temu oparte na dwóch politycznie niewybaczalnych cechach - naiwności oraz nadgorliwości. Powinniśmy zaś brać przykład z wielkich strategów USA. Przecież to nie kto inny, tylko Henry Kissinger zwykł mawiać, iż "najlepsza polityka, to polityka realna". Najwyższa pora tę mądrą regułę przejąć i zacząć stosować w praktyce.
Romano Manka-Wlodarczyk