Kurier z Munster Kurier z Munster
807
BLOG

W polityce zasada nadstaw drugi policzek nie obowiązuje

Kurier z Munster Kurier z Munster Polityka Obserwuj notkę 6

Pokaż profilWielu analityków, komentatorów, rozmaitych socjologów doradza PiS-owi zmianę wizerunku politycznego na łagodniejszy i przejście w kierunku centrum. Jest to jednak rozwiązanie przeciwskuteczne, dokładnie przeciwne od pożądanego. PiS, aby mógł skutecznie rywalizować z Platformą Obywatelską musi odzyskać swój dawny charakter. Oczywiście nie wartościuję tego pod kontem estetyki politycznej, osobiście może mi się to nawet nie podobać, ale pragmatyka działań politycznych taki właśnie kurs podpowiada.


 Nawet w szachach kopią się pod stołem...

Oczekiwanie, aby jedna z partii zrezygnowała z agresywnej kampanii wyborczej, tym bardziej w warunkach ostrej polaryzacji politycznej posiada taką samą wartość intelektualną, jak podpowiadanie bokserowi, aby nie zadawał ciosów podczas walki o mistrzostwo świata. Finał takiej postawy będzie w obydwu przypadkach taki sam – zejście do narożnika i oddanie inicjatywy w ręce rywala. Jest to więc dyskusja poniżej poziomu trawy. Są dwa elementy, które w różnych dziedzinach życia decydują o zwycięstwie – albo posiadanie inicjatywy, zepchnięcie przeciwnika do położenia defensywnego, albo kontrolowanie sytuacji jeżeli posiada się strategiczną przewagę. Najczęściej te dwa elementy są tożsame. Posiadanie inicjatywy jest w gruncie rzeczy (choć nie zawsze) kontrolowaniem sytuacji. W wielkich politycznych bataliach, ale i na sportowych arenach – czy idąc jeszcze dalej – w jakiejkolwiek wyobrażalnej życiowo rywalizacji wygrywa ten, kto potrafi z siebie wykrzesać determinację zwycięstwa. Nawet w tak wydawałoby się niekonfrontacyjnej dyscyplinie, jak szachy oprócz myślenia strategicznego potrzebna jest determinacja zwycięstwa – tam też podobno „kopią się” pod stołem.

 

Asymetria tolerancji w debacie publicznej

Dlaczego PiS miałby zrezygnować z walorów kampanii ofensywnej? Tego problemu nie potrzeba nawet dokładnie analizować. Odpowiedź zawiera się w wyjaśnieniu przyczyn wyborczych zwycięstw Platformy Obywatelskiej. W praktyce jest tylko jeden czynnik, który decyduje o politycznych sukcesach PO – negacja PiS-u. Począwszy od 2007 roku partia Donalda Tuska wygrywała zawsze dzięki uwypukleniu elementu negatywnego, kulturowemu zaprzeczeniu PiS-u. Właściwie przez ostatnie – już niedługo będzie cztery lata – mieliśmy do czynienia z permanentną czarną kampanią wyborczą, prowadzoną albo bezpośrednio ze strony samej PO, albo też jej etatowych „podżegaczy”. Co ciekawe – kiedy Platforma nie uprawiała czarnego pr-u, kiedy starała się być merytoryczna to przegrywała, traciła poparcie w różnego rodzaju pomiarach preferencji politycznych, bądź wpadała w polityczny impas. Dlaczego zatem PO nie zrezygnuje z wariantu kampanii negatywnej? Skoro ten element ma właśnie stanowić gwarancję zwycięstwa, niechże rozmaici specjaliści od politycznego marketingu doradzą jej to samo. Doszło w polskiej polityce do jednego absurdalnego precedensu – jednemu z uczestników politycznego dyskursu zabrania się sięgnięcia po te same środki dzięki, którym przeciwny front wygrywa. Czołowe media krytykują PiS za podejmowanie tych samych postaw i zachowań za pomocą których Platforma Obywatelska zawsze wygrywała wybory. Używając terminologii piłkarskiej – sędzia (którym w polityce są czynniki kreujące opinię publiczną) gwiżdże faul tylko w jedną stronę, w drugą nie zauważa faulów i grę puszcza. Istnieje radykalna asymetria tolerancji wobec negatywnych, agresywnych poczynań, prowadzonych w ramach debaty publicznej.

 

Deprecjacja kulturowa elektoratu

Problem jest zresztą szerszy. W tym kontekście bardzo ciekawie mówiła o tym niedawno dr Barbara Fedyszak-Radziejowska z Polskiej Akademii Nauk. Efekt kulturowego obnażenia PiS-u, wyrzucenia tej partii poza margines politycznej poprawności osiągnięto nie tyle poprzez deprecjację jej politycznej części, lecz bazy społecznej; nie przez deprecjację polityków (choć ten element również odgrywał duże znaczenie), ale przede wszystkim przez kulturowe dezawuowanie elektoratu. To dobrze przemyślana strategia. Albowiem samo tylko uderzenie w polityków mogłoby wywołać efekt przeciwny od zamierzonego, na zasadzie pewnej empatii mogłoby doprowadzić do wzrostu politycznych notowań podmiotu zaatakowanego, uderzenie zaś w wyborców powoduje efekt zawstydzenia, ludzie albo realnie nie chcą być po stronie napiętnowanego kulturowo obozu, albo też wirtualnie deklarują przeciwne sympatie polityczne od tych, które w rzeczywiści posiadają. Sytuacja taka rodzi bezpośrednie i pośrednie konsekwencje polityczne. Z jednej strony obniża to poziom rzeczywistych notowań sondażowych PiS-u, z drugiej wtórnie pomniejsza walor wyborczego pragmatyzmu w odniesieniu do tej partii, redukuje czynnik racjonalności wyboru. Duża cześć wyborców może nie głosować na ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego w efekcie domniemania niskiej skuteczności takiego zachowania, tymczasem to przeświadczenie jest w gruncie rzeczy fałszywe, wytworzone na zasadzie mechanizmu sprzężenia zwrotnego, czyli wirtualnego i medialnego narzucenia pewnego schematu myślenia, ale wtórnie okazuje się realne. Działa w tym przypadku podobny algorytm, jak podczas zakładów bukmacherskich w skorumpowanej lidze piłkarskiej. Bukmacherzy postępując w całkowicie dobrej wierze nieświadomie zaniżają wartość konkretnej drużyny na podstawie wysokiego stopnia domniemania prawdopodobieństwa jej porażki, wytworzonego w oparciu o analizę wcześniejszych meczów, tymczasem w praktyce wszystkie wcześniejsze mecze zostały ustawione. Prognoza prawdopodobieństwa realnych szans uległa więc wypaczeniu, a w ślad za tym wypaczone zostają postawy społeczne, które w naturalnej sytuacji (bez bodźców z zewnątrz) wyglądałyby inaczej. Ludzie nie chcą stawiać pieniędzy na zespół o niskiej prognozie szans na zwycięstwo, co wtórnie znów obniża jego notowania. I tak na okrągło można by powtarzać – „głupiś boś biednyś, biednyś boś głupiś”.

 

Błędna diagnoza wyborczych wyników

W polityce nie obowiązuje zasada, że jak Cię ktoś uderzy, to musisz nadstawić drugi policzek... Za tego typu zachowania nie będzie wyborczej premii, wręcz przeciwnie objawi się to spadkiem rzeczywistych notowań, gdyż wyborcy uznają, że dany polityk jest słaby i nie potrafi wystarczająco silnie zareagować na persfazję przeciwników. Jarosław Kaczyński popełnił cały szereg strategicznych, politycznych błędów. Wynikały one przede wszystkim z nieprawidłowej diagnozy dwóch istotnych wydarzeń – wyborów prezydenckich w 2005 roku oraz wyborów parlamentarnych, przeprowadzonych dwa lata później. Zbyt powierzchownie oceniono, iż brat Jarosława Kaczyńskiego zwyciężył w batalii prezydenckiej dzięki projekcji łagodnego, koncyliacyjnego wizerunku, a z kolei ostatniej kampanii parlamentarnej, jako przegraną przypisano element zbyt ostrego, konfrontacyjnego stylu jej prowadzenia. W gruncie rzeczy ta diagnoza jest w obydwu przypadkach fałszywa. Głównymi czynnikami, które zadecydowały o tryumfie kandydata PiS w wyborach prezydenckich 2005 roku były „babcia z wermachtu” oraz głośny film Jacka Kurskiego „Nocna zmiana”, a więc elementy kampanii sensu stricte negatywnej, uderzające bezpośrednio w wizerunek Donalda Tuska, a przede wszystkim rdzeń emocjonalny jego elektoratu. I jakkolwiekby tych socjotechnicznych przedsięwzięć moralnie nie wartościować (a ja oceniam je negatywnie), to jednak z punktu widzenia politycznego pragmatyzmu, skuteczności podejmowanych działań były one precyzyjnymi trafieniami w zasadniczą oś tożsamości Donalda Tuska, obszar jego politycznej wiarygodności, świadomość jego wyborców, a także powodujące efekt mobilizacji bazy społecznej przeciwnego obozu. To się później bezpośrednio przełożyło na zachowania wyborcze przy urnach. W drugiej sytuacji odwrotnie – oceniono, iż PiS przegrał wybory parlamentarne, albowiem prowadził zbyt ostrą, wyrazistą kampanię wyborczą, tymczasem pierwszoplanową przyczyną poniesionej porażki była pamiętna debata Tusk-Kaczyński, a konkretnie rzecz ujmując bierna, pasywna, zachowawcza postawa tego ostatniego. Paradoksalnie Kaczyński był w tej debacie bardziej merytoryczny, usiłował rozmawiać drobiazgowo, analitycznie, problemowo, ale o klęsce zadecydowała zbyt słaba ostrość przekazu.

 


 Nędza intelektualna spindoktorów

Personifikując ten motyw należy zburzyć jeden funkcjonujący już od dawna w przeświadczeniu publicznym mit. Będzie to oczywiście duże uproszczenie, gdyż stosowanie procedur personifikacji, czy generalizacji prawie zawsze prowadzi do uproszczeń, ale mimo wszystko wyjaśnijmy sobie to raz na zawsze – o zwycięstwach PiS-u w 2005 roku nie zadecydowali spindoktorzy Bielan czy Kamiński. To już prędzej Jacek Kurski, czy Zbigniew Ziobro byli architektami tych sukcesów; zresztą ten ostatni stał wówczas na czele sztabu wyborczego, a w takich sytuacjach to człowiekowi kierującemu całą kampanią należą się w pierwszej kolejności gratulacje. Natomiast rady Bielana i Kamińskiego – udzielane Kaczyńskiemu na modłę czynników mainstreamowych, w celu (jak się domyślam) przypodobania najbardziej wpływowym mediom – w rezultacie oddziałały destruktywnie, poskutkowały osłabieniem PiS-u, redukcją politycznej pozycji tej partii oraz utratą inicjatywy w działaniu. Co z tego, że Michał Kamiński deklaruje znajomość trzech języków obcych, jak w żadnym nie ma nic do powiedzenia... Oceniając jego działalność na forum międzynarodowym można powiedzieć, że taki z niego eurodeputowany, jak z szewca filozof, albo z Pawła Piskorskiego rolnik. Po prostu śmiech na sali.

 


Nieprawidłowy kurs

Przyjęcie nieprawidłowej diagnozy politycznej, błędnego antycypowania w układzie retrospekcyjnym przyczyn sukcesów i porażek przełożyło się w naturalny sposób na obranie złego kursu. Kaczyński próbował odbić w przeciwną stronę od tej, w którą dotychczas „płynął”, przy okazji rozmazując wizerunek swojej partii, osłabiając czynniki identyfikacyjne, a przede wszystkim tracąc walor trwałości tożsamości. W efekcie zamiast pozyskiwać centrowy, konserwatywno-liebralny elektorat utracono i tą jego część, która do tej poty głosowała na PiS. Zbyt gwałtowna modyfikacja pozycji na scenie politycznej, dokonywana dodatkowo w ferworze poszczególnych kampanii wyborczych (wybory do parlamentu europejskiego w 2009 roku i wybory prezydenckie rok później) podkopały zaufanie wobec PiS-u, stając się dla części jego potencjalnych wyborców mało czytelne i niezrozumiałe. W takich sytuacjach działa syndrom „Titanica” - lepiej zderzyć się czołowo z górą lodową, niż iść na gwałtowny, ryzykowny manewr i przetrzeć sobie kadłub.

Dodatkowo przesunięcie w kierunku centrum oraz próba zmiany politycznego wizerunku pozytywnie zweryfikowały narrację wytworzoną wcześniej przez spindoktorów Platformy Obywatelskiej, że PiS to partia „oszołomów”, „przychlastów”, tandetna, anachroniczna kulturowo, konfesyjna, zacofana, instrumentalizująca administrację państwa i służby specjalne. Jarosław Kaczyński wpadł w pułapkę własnej niekonsekwencji – na kongresie programowym w lutym 2009 przepraszał, a więc pośrednio potwierdził zarzuty polityków PO, a także zasadniczego nurtu układu medialnego formułowane wobec PiS-u. Ułatwiło to intensyfikację procesu zaganiania tego ugrupowania do politycznego narożnika, na margines sceny politycznej oraz pogłębiło mechanizm deprecjacji kulturowej.

 


Fenomen 2010 – zaprzepaszczony potencjał

Jednak jest jedna rzecz, która zasługuje na szczególną eksplikację. W trakcie ostatniej kampanii prezydenckiej mogło powstać wrażenie, że PiS zyskał poprzez modyfikację wizerunku politycznego. Jest to myślenie w konwencji kategorii przyczynowo-skutkowych i nadawanie jednej przesłance kluczowego znaczenia przy jednoczesnym bagatelizowaniu innych. W rzeczywistości natomiast determinanta, którą uważamy za decydującą może działać destruktywnie, a inne konstruktywnie. Żeby wskazać kluczowy czynnik musielibyśmy je wszystkie analitycznie wyizolować, gdyż w realnej rzeczywistości funkcjonują one w pewnym przemieszaniu, bezpośrednim sąsiedztwie, często nakładając się na siebie. Dla przykładu, gdy zmienimy opony w samochodzie, a za chwilę zatankujemy nowe paliwo, to nie wiemy co jest przyczyną lepszego przyspieszenia. Możemy przyjąć, iż przyczynił się do tego wyższy standard opon, a tymczasem wiodącą determinantą była dobra jakość paliwa. Trzeba by było po kolei eliminować poszczególne czynniki, aby wychwycić ten decydujący.

Cały szkopuł polega na tym, że Jarosław Kaczyński „jechał” w 2010 roku na mocnym, wysokooktanowym paliwie. Tragedia smoleńska zapewniła mu korzystny klimat polityczny i olbrzymi potencjał wyborczy. Pytanie na ile ówczesna koncepcja kampanii wyborczej ciągnęła go w górę, a na ile w dół...? Na ile przedsięwzięcia zmiany politycznego wizerunku (w tym także jakiegoś elementu metamorfozy osobowościowej), modyfikacje pozycji na scenie politycznej zadziałały na wyborców jako bodziec konstruktywny? Kluczowa dla rozwikłania tego zagadnienia wydaje się kategoria wyniku uzyskanego w pierwszej turze wyborów prezydenckich. Kaczyński osiągnął pułap społecznego poparcia (36 proc. „z ogonkiem”), jaki zawsze był w górnej granicy możliwości PiS-u, nawet bez uwarunkowań tragedii smoleńskiej. A więc w praktyce potencjał korzystnej koniunktury politycznej, jaka powstała w konsekwencji tego tragicznego wydarzenia zastał, albo w ogóle, albo tylko w niewielkim stopniu wykorzystany. Kaczyński dostał to, co i tak (nawet bez Kluzik-Rostkowskiej) by otrzymał.

 


Strategia ofensywna wygrywa

Jakie są perspektywy polityczne dla PiS-u w kontekście najbliższej przyszłości? Tragedia smoleńska doprowadziła do pewnego społecznego przewartościowania, jednak skutki tego procesu będą bardziej widoczne w miarę oddalania się od tego momentu... Taki jest po prostu mechanizm społecznej świadomości, która potrzebuje czasu ażeby poszczególne zjawiska przetrawić. Zmiana świadomościowa jest zawsze zmianą procesualną. Ostra polityczna polaryzacja z Platformą Obywatelską ma swój głęboki sens, gdyż narzucany przez nią algorytm kształtowania sceny politycznej marginalizuje pozostałych przeciwników, spycha ich do przysłowiowego narożnika, a w systemie dychotomicznym, quasipolarnym, dwupartyjnym – zawsze (prędzej lub później) polityczne wahadło może przesunąć się w drogą stronę. Na to z pewnością liczy Jarosław Kaczyński i na dłuższą metę jest to strategia słuszna, a przy okazji ułatwiająca cementowanie elektoratu PiS-u.

Natomiast gorzej ten horyzont rysuje się w kontekście najbliższych wyborów parlamentarnych. Aby partia Jarosława Kaczyńskiego osiągnęła zwycięstwo, niezależnie od błędów Platformy Obywatelskiej musiałyby zostać spełnione cztery główne czynniki. Kluczową kategorią jest odzyskanie politycznej inicjatywy, kreowanie takich działań, które zapewnią PiS-owi polityczną ofensywę, a z drugiej strony PO zepchną do konfiguracji defensywnej – PiS musi odzyskać swój dawny charakter, polityczną świeżość, przejść w układ, w którym to nie on, ale Platforma będzie zmuszona do obrony. Bardzo ważnym elementem powinno być stworzenie nowej, precyzyjnej diagnozy aktualnej sytuacji społeczno-gospodarczej w Polsce, ale w konwencji publicystycznej na dużym poziomie ogólności i na tej podstawie wrzucenie w główny nurt debaty publicznej kontrnarracji wobec opisu rzeczywistości ferowanej przez socjotechników PO, czyli zaprzeczenie wirtualnemu obrazowi Polski, jako kraju mlekiem i miodem płynącego. W tym kontekście pojawia się niesamowicie ważna funkcja kampanii demaskacyjnej, czyli demaskowanie prawdziwego oblicza jakości zarówno rządów Platformy, jak i jej rzeczywistej kondycji merytorycznej, intelektualnej, moralnej, czy politycznej, jako partii rządzącej. Kolejny ważny element to ucieczka z obszaru kulturowej deprecjacji, utrzymanie ostrej polaryzacji z PO, ale modyfikacja jej charakteru, w taki sposób, aby odbywało się to na korzystnych dla PiS-u warunkach. Inaczej mówiąc zachowanie intensywności polaryzacyjnej, tudzież nawet jej wzmocnienie, pogłębienie, ale zmiana treści – na przykład z kulturowej na ekonomiczną, sięgnięcie po miażdżące argumenty merytoryczne, zmiana płaszczyzny polaryzacji, wyjście z terenu newralgicznego, niekomfortowego na bardziej neutralny, a nawet wygodny. Umiejętne posługiwanie się parytetem branżowym, kierowanie oferty do poszczególnych elektoratów; rządząca partia nie będzie w stanie na to skutecznie odpowiedzieć, gdyż jest związana racjonalnością sprawowania władzy. Prowadzenie aktywnej, ludowej kampanii społecznościowej poza zasadniczym nurtem debaty publicznej. Pójście w stronę nastawienia pragmatycznego, autentycznie proreformatorskiego. Po wtóre racjonalizacja szans wyborczych PiS-u, umiejętne podniesienie poziomu domniemania społecznego, co do możliwości sukcesu w wyborach parlamentarnych, wśród potencjalnego elektoratu partii, na przykład poprzez otwarte kwestionowanie wiarogodności prowadzonych sondaży. Wreszcie na koniec wyjście z politycznej izolacji, pokazywanie się jako partner zdolny do współpracy, szukanie politycznych aliansów na zasadzie wykorzystywania poczucia zagrożenia długoletnią dominacją Platformy Obywatelskiej.

 


Krytyczny punkt nasycenia kłamstwem...

Istnieje destruktywne przeświadczenie, iż PiS nie będzie w stanie nigdy wygrać żadnych batalii politycznych ponieważ ma przeciwko sobie cały potężny układ medialny. To może być jednak precedens, który kiedyś zadziała również w drugą stronę... W socjologii istnieje pojęcie stopnia impregnacji oraz stopnia inercji opinii publicznej. Opinia publiczna podobnie jak gąbką z wodą jest podatna na nasycenie określonymi treściami jedynie do pewnego poziomu. Istnieje granica krytyczna procesu imputowania w przestrzeń opinii publicznej kłamstwa. Zbyt dalekie odejście rzeczywistości wirtualnej (medialnej) od realnego stanu rzeczy – uruchamia zazwyczaj wewnątrz opinii publicznej mechanizmy obronne i tworzy alternatywną opinię publiczną. Przykładem takiej sytuacji jest całkowita nieskuteczność propagandy komunistycznej w latach osiemdziesiątych, a przede wszystkim wykształcenie się alternatywnych (pozaoficjalnych) czynników kreujących opinię publiczną. Proces zmian świadomościowych może w przyszłości przebiegać korzystnie dla PiS-u.

Oceniając to realnie jest raczej mało prawdopodobne, aby partia Jarosława Kaczyńskiego wygrała najbliższe wybory parlamentarne, ale też bezwzględnie takiej opcji wykluczyć nie można.


 

Roman Mańka

Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka