Roman Mańka (autor zdjęcia - Jerzy Mosoń)
Roman Mańka (autor zdjęcia - Jerzy Mosoń)
Kurier z Munster Kurier z Munster
6064
BLOG

Smoleńska asymetria

Kurier z Munster Kurier z Munster Polityka Obserwuj notkę 112

Dyskusja na temat ekspertów zespołu parlamentarnego Antoniego Macierewicza natknęła mi nieco głębszą myśl, dotyczącą problemu wykształcenia. Czołowi polscy dziennikarze tzw. mediów mainstreamowych sami na siebie zastawili pułapkę przerostu formalizmu nad tym co realne.

Skoro naukowcom pracującym w zespole Macierewicza odmawiają prawa do rozważań naukowych w zakresie katastrof lotniczych, to prof. Bartoszewskiego czy prof. Rostowskiego powinni przestać nazywać profesorami; nie mówić do nich: „per profesorze”.

Jak widać, wszystko można sprowadzić do absurdu. Ktoś powie: to nie to samo, tamci nie wypowiadają się na temat katastrof lotniczych, zaś na dyplomacji i finansach się znają. Tyle tylko, że tego typu twierdzeniom łatwo odmówić obiektwności, nawet jeżeli obiektywnie są obiektywne.

Jednych uważa się za profesorów, chociaż formalnie ukończyli jedynie gimnazjum; innym odmawia się prawa do ferowania opinii, mimo, że są ekspertami w dziedzinach, które potencjalnie mogę mięć merytoryczny związek z katastrofami lotniczymi.

Osobiście uważam, że zeznania naukowców zajmujących się wypadkiem Tu 154 w Smoleńsku złożone przed prokuraturą, stawiają ich w groteskowym świetle, ale w ocenach trzeba stosować symetrię – niektóre dokonania badaczy komisji Millera wyglądają nie mniej groteskowo, że choćby wspomnę o nieprecyzyjnych pomiarach słynnej brzozy czy pochopnym wniosku dotyczącym obecności gen. Błasika w kabinie pilotów podczas lotu (co wcale nie oznacza, że go tam nie było, ale na razie nie wiadomo czy był; nie ma na to dowodów).

Do obydwu tworów zajmujących się Smoleńskiem podchodzę z dystansem. Nie sądzie, aby któremuś z nich udało się, profesjonalnie oraz w wielowymiarowej formie, wyjaśnić największą w dziejach Polski tragedię. Niestety w obydwu przypadkach czynnikiem kluczowym są poglądy polityczne, a także wyobrażenia na temat przebiegu katastrofy, determinujące określone nastawienie badawcze.

Zawsze, gdy ktoś usiłuje zrytualizować kwestię wykształcenia albo kompetencji, mówię tak: „co z tego, że Michał Korybut-Wiśniowiecki znał dziewięć języków, skoro w żadnym nie miał nic do powiedzenia…”

Jednak problem jest znacznie głębszy, i dotyczy całego okresu transformacji. W Polsce, po 1989 r. zrytualizowano zagadnienie wykształcenia. Podam kilka przykładów tego absurdalnego stanu rzeczy.

Przepisy kompetencyjne dotyczące zatrudnienia w administracji samorządowej stawiają wymóg, aby osoba pełniąca funkcję zastępcy organu wykonawczego posiadała wyższe wykształcenie, ale od osoby piastującej stanowisko będące organem wykonawczym (prezydenta, burmistrza, lub wójta) już się tego nie oczekuje. Czyli wiceprezydent musi mieć wyższe wykształcenie, natomiast prezydent niekoniecznie. Ustawodawca a priori przewidział, że szef będzie głupszy od swojego zastępcy.

W rezultacie nielogicznych regulacji prawnych może dojść do absurdalnej sytuacji, że urzędnik który przez 20 lat (5 kadencji) pełnił z sukcesami funkcję wójta, po zakończeniu przygody z tym stanowiskiem nie będzie mógł zostać wicewójtem, gdyby ktoś zamierzał powierzyć mu tę rolę. Przepisy zakładają, że nie ma do tego wystarczających kompetencji.

Np. prezydentem Polski mógł zostać Aleksander Kwaśniewski , człowiek – formalnie – bez wyższego wykształcenia; jednak gdyby mój kolega Dariusz Ostrowski, wójt (mojej rodzinnej) gminy Kościelec, zapragnął powołać go na swojego zastępcę (czego mu nie doradzam z uwagi na zaraźliwość choroby filipińskiej), to Kwaśniewski musiałby się smakiem obejść.

W Polsce istnieje duży rozziew pomiędzy tym co formalne a realne. Jeden z największych błędów okresu transformacji polega na defraudacji pojęcia wykształcenia poprzez jego statystyczny przyrost.

Anegdotę opowiem. W 2007 r. jechałem pociągiem z Poznania do Koła. Przysiadło się do mnie dwóch studentów. W pewnym momencie zaczęli rozmawiać o egzaminie. Jeden pyta drugiego: Co dostałeś z czegoś tam? Czwórkę, ale się w ogóle nie uczyłem. A ty? Tróję, bo nie byłem na egzaminie.

Z tej konwersacji wynurzył się wniosek, że jeżeli ktoś tylko przyszedł na egzamin, to już – za sam ten fakt – miał zagwarantowany stopień „dobry”; a w sytuacji kiedy kogoś w ogóle nie było, ale np. złożył się na ciastka i koniak dla wykładowcy, i regularnie opłacał czesne, to miał pewny „dostateczny”.

Doprowadzono do sytuacji, w której ludzie idą na studia nie po wiedzę, tylko po dyplom. Wmówiono im, że ten „papierek” otworzy przed nimi wszystkie drzwi. Obiecywano łatwe zdobycie intratnej pracy.

To może pomóc…, ale tym którzy zamierzają wystartować w z góry ustawionych konkursach, organizowanych przy naborze na stanowiska urzędnicze; reszta będzie zmywać gary w Anglii albo Irlandii; albo sprzątać kible w Niemczech, za pół stawki którą otrzymuje Niemiec, wykonujący równorzędną pracę.  

Po 1989 r. odwrócono proporcje. W tym kraju niebawem wszyscy będą mieli wyższe wykształcenie. Rozbudowano różnego rodzaju formy kształcenia poziomego, demolując wręcz edukację pionową. W rezultacie mamy całe rzesze bezrobotnych prawników, politologów, socjologów, pracowników socjalnych, historyków, a brakuje nam zwykłych hydraulików, mechaników samochodowych, spawaczy, tokarzy, ślusarzy, malarzy, itp.

Polski system edukacji jest jednym z czynników, najpierw ukrywających a następnie reprodukujących bezrobocie. Np. ktoś ma zdolności techniczne, mógłby być świetnym elektronikiem, ale z uwagi na swego rodzaju presję kulturową, idzie na prawo administracyjne, a więc dziedzinę co do której nie ma żadnych predyspozycji.

Rynek wszystko zweryfikuje. Później taki człowiek staje przed następującą alternatywą: albo dostać się do pracy po znajomości, i do końca życia być kiepskim urzędnikiem (o ile przy zmianie układu zarządzającego daną instytucją nie zostanie w międzyczasie zwolniony z pracy), albo być bezrobotnym.

Jest jeszcze trzecia możliwość: wyjechać zagranicę i zatrudnić się jako kelner.

Dziwimy się, że nasze najlepsze uczelnie plasują się w czwartej setce prestiżowych rankingów międzynarodowych. Skoro otwieramy drzwi przed wszystkimi aplikantami. Nawet profesorowie najbardziej renomowanych polskich uniwersytetów uskarżają się na poziom kształcenia, który tam obowiązuje.

Margaret Thatcher miała takie fajne powiedzenie, które można tu przywołać: „nie idź za tłumem…, bo nigdzie nie dojdziesz”.

Przy okazji edukacji realizuje się proceder korupcyjny (nazwijmy wreszcie sprawę po imieniu). Transakcja korupcyjna wygląda w następujący sposób: chcesz dostać dyplom, zapłać czesne. Tyle tylko, że ten dyplom nie jest ekwiwalentem wiedzy. Jest funta kłaków wart. Ludzie legalnie kupują sobie wyższe wykształcenie.

W zdrowym społeczeństwie wyższe wykształcenie powinno być zjawiskiem elitarnym; w rozumieniu niebanalnych predyspozycji, nieprzeciętnej pracowitości, oraz kreatywnego sposobu myślenia. Jak powiedział niegdyś prof. Bogusław Wolniewicz, zapożyczając pewne fizyczne, grawitacyjne prawo do zilustrowania funkcjonującego w Polsce systemu kształcenia: „masa ciągnie w dół”.

Żeby uniknąć nieporozumień. O żadnej z przywołanych w tej publikacji profesji nie wypowiadałem się w kategoriach pejoratywnych. Nie takie były moje intencje. Żadna praca nie hańbi! Przez kilka lat mieszkałem w Niemczech, gdzie szanuje się przedstawiciela każdego zawodu. W niektórych momentach przerysowywałem problem celowo, aby dotrzeć do opinii publicznej.

W swoich enuncjacjach będę się starał przedstawiać Państwu mankamenty polskiego państwa, największe jego dysfunkcje, wady, oraz defekty, ale także – sposoby ich naprawy.

***

Ps. Rzadko odpowiadam na komentarze. Proszę mi to wybaczyć. Niedawno przeszedłem ciężką chorobę i zbyt długa obecność przy komputerze mnie jeszcze męczy. Z góry Państwa przepraszam!

Jest mi tu z Państwem dobrze. Pisanie w Salonie24 to świetny pomysł na rehabilitację. Szanuję wszystkich którzy prezentują kulturę debaty publicznej oraz kierują się dobrem Polski; lubię: i zwolenników PiS, i PO, i SLD, i lewicy kulturowej, i pozostałych. Jeżeli któreś ze środowisk politycznych krytykuję, staram się to robić w sposób obiektywny. Nie zawsze się udaje.

Przepraszam i pozdrawiam!

Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka