Roman Mańka (autor zdjęcia - Jerzy Mosoń)
Roman Mańka (autor zdjęcia - Jerzy Mosoń)
Kurier z Munster Kurier z Munster
1829
BLOG

Godzina „W” – znaczenie nieparlamentarne

Kurier z Munster Kurier z Munster Polityka Obserwuj notkę 60

Ostanie dwa tygodnie, które się właśnie rozpoczęły zadecydują o wynikach warszawskiego referendum. Na razie chyba żadna ze stron nie może być pewna swego. Sytuacja jest niejasna. PO podjęła ryzykowną grę na obniżenie frekwencji. To niebywale kontrowersyjny wybieg. Wyobraźmy sobie piłkarzy zniechęcających kibiców do przyjścia na stadion przed ważnym meczem.

Andrzej Stankiewicz powiedział w programie Loża prasowa na antenie TVN, że Platforma przyjęła z punktu widzenie własnych interesów taktykę racjonalną. Zazwyczaj zgadzam się z dziennikarzem „Rzepy”, ale w tym przypadku jego ocena sytuacji nie jest dla mnie oczywista. O mankamentach taktyki PO pisałem w przeszłości nie raz (między innymi tu i tu), dlatego nie będę się powtarzał.

Uwypuklę tylko jeden moment: PiS będzie mógł ogłosić zwycięstwo tak czy inaczej, mniejsze albo większe, moralno-propagandowe albo prawno-polityczne. A może tylko polityczne. Wszystko stanie się na rok przed eurowyborami oraz przed batalią samorządową. Trudno wyrokować, kiedy odbędą się wybory parlamentarne, ale odpowiedź na to pytania może zależeć od wyników „wielkiej warszawskiej”.

PiS sięgnął po niezwykle kontrowersyjny symbol kampanii referendalnej. Użycie znaku Powstania Warszawskiego uraziło wiele środowisk (w tym również i mnie, w mojej rodzinie mocne są niepodległościowe, konspiracyjne tradycje).

Jednak spójrzmy na ten plakat z perspektywy innej niż nostalgiczna. Co on nam mówi? Jakie sensy z sobą niesie? Jakie komunikaty formułuje?

Skoro Platforma Obywatelska nawołuje do rezygnacji z powinności obywatelskiej, do pozostania w domach w dniu referendum; PiS wzywa mieszkańców Warszawy do zachowań przeciwnych, leżących na drugim biegunie potencjalnych postaw człowieka: do powstania, do aktywności. Kwestia dobrego smaku jest w tym przypadku sprawą drugorzędną, bo przez obydwie strony nie została zachowana.

W ten sposób osiągnięto pewien kontrast poznawczy: zostań – powstań, nie idź – idź, bądź bierny albo aktywny. Odwołano się do emocjonalnego komponentu osobowości wyborców, ale emocje najsilniej napędzają sferę behawioralną – są motorem działań ludzkich. Emocjonalny wstrząs zazwyczaj zwraca uwagę na problem, przykuwa uwagę, mobilizuje. A przecież o mobilizację tutaj toczy się gra.

Plakat wymyślony na okoliczność referendum warszawskiego niesie z sobą jeszcze inny komunikat. Semantyka zastosowana przez PiS wykracza poza kontekst referendalny, zaś zestaw wytworzonych bodźców ma trafić do podświadomości ludzkiej, i wpłynąć na postawy społeczne w przyszłości.

Litera „W” niesie ze sobą pewne ukryte znaczenie: w Warszawie należy wzniecić powstanie, bo rządzą nią władze okupacyjne, uzurpatorskie; a skoro rządzą Warszawą, to rządzą również całą Polską.

To mówi PiS nie tylko mieszkańcom Warszawy, ale całego kraju. Ten komunikat zapisano jakby w tle, na drugim planie, ale w tym przypadku drugie tło jest ważniejsze od pierwszego. Oczywiście jest to nadużycie, bo ani władza Hanny Gronkiewicz-Waltz ani Donalda Tuska ani Bronisława Komorowskiego nie ma okupacyjnej proweniencji. Są to rządy nieudolne, które trzeba „pogonić” (czym szybciej tym lepiej), jednak nie można wiązać ich z obcą protekcją czy oskarżać o kompradorstwo.

Jest jeszcze jedna rzecz, która funkcjonuje w sferze skojarzeń plakatu z literą „W” poza kontekstem warszawskim. Już trochę zapomniano słynny plakat „Solidarności” z 1989 r. z Gary Cooperem w roli głównej. A przecież niósł on bardzo czytelny przekaz – odwoływał się do postaw obywatelskich, do lojalności wspólnotowej, do heroizmu. Trzeba obejrzeć film, aby zrozumieć problem. Ten niezapomniany western nad westernami.

Plakat „W” zadziała w następujący sposób: zmobilizuje przeciwników Hanny Gronkiewicz-Waltz (badania pokazują, że jest ich dużo), zniesmaczy zwolenników, ale to nie ma znaczenia, gdyż oni i tak nie odliczyliby się przy urnach referendalnych. Jak zareagują osoby niezdecydowane? Konia z rzędem temu, kto będzie w stanie to przewidzieć.

Polak to człowiek przekorny. Jak mu powiesz idź, nie pójdzie; jak mu każesz nie iść, pójdzie. Do tej pory duża część wyborców mylnie sądziła, że siedząc w domu deklaruje swój sprzeciw wobec establishmentu, jednak przy okazji warszawskiego referendum premier Tusk uświadomił im na czym polega błąd tego rozumowania.

Jedno ze znaczeń litery „W” odwołuje się również do etymologii niecenzuralnej, nieparlamentarnej, której z uwagi na szacunek do czytelników nie wypada mi cytować.

Po referendum, gdyby hipotetycznie nie udało osiągnąć się progu frekwencyjnego, Platforma odtrąbi wielkie zwycięstwo. Wielkość rzekomych zwolenników Hanny Gronkiewicz-Waltz będzie powiększona o populację, która notorycznie nie chodzi do żadnych wyborów. W tym punkcie widać najlepiej niskie ambicje taktyki PO – wykorzystuje ona postawę najmniej aktywnej, i najmniej obywatelskiej części polskiego społeczeństwa. I ten element powinni eksponować znani polscy publicyści w pierwszej kolejności.

Powołam się na głos eksperta, skądinąd wynagradzanego przez PO. W opinii prof. Radosława Markowskiego, w Polsce istnieje stała grupa 30 proc. wyborców, którzy są żadnymi sposobami niemobilizowalni. To znaczy, że przedstawiciele tej populacji po 1989 r. ani raz nie poszli do wyborów. Dziś stali się największymi sprzymierzeńcami Platformy, jej docelowy targetem.

Hanna Gronkiewicz-Waltz podczas referendum obudziła w sobie niebywałą dynamikę. Ale to właśnie ją dyskwalifikuje jako szefa magistratu, stojąc w opozycji do wcześniejszej postawy. Nagły przypływ aktywności prezydent jest chyba najsilniejszym argumentem za jej odwołaniem.

Niedawno Jacek Żakowski stwierdził coś mniej więcej takiego: Hanna Gronkiewicz-Waltz jest przykładem polityka który wygrywa w wielkiej skali a przegrywa w małej.

Otóż samorządowiec przegrywający w perspektywie lokalnej, w wymiarze mikrospołecznym, nigdy nie powinien być samorządowcem. Właśnie te banalne lampy na słupach energetycznych, chodniki przy drogach, przystanki w oddalonych częściach miastach, bary mleczne, kawiarnie, śmieci – są z samorządowego punktu widzenia najważniejszymi problemami.

Działaj lokalnie, myśl globalnie! Czyli działaj na dole, ale w taki sposób aby wywoływać konsekwencje na górze.

Przy okazji warszawskiego referendum próbuje się ograniczyć ważny instrument demokracji – podnieść próg frekwencyjny, potrzebny do osiągnięcia efektu wiążącego. Wg propozycji prezydenta Komorowskiego, granica frekwencji, czyniąca referendum ważnym, ma być równa wielkości frekwencji podczas wyborów, w których organy samorządowe były wyłaniane.

Mam inną propozycję, którą uważam za lepszą i od długiego czasu zgłaszam w dyskursie publicznym: w ogóle zlikwidujmy progi frekwencyjne, odwołajmy się do postaw pozytywnych, proaktywnych społeczeństwa obywatelskiego.

Wówczas sytuacja byłaby czytelna. Alternatywa jasno postawiona. A frekwencja prawdopodobnie niebywale wysoka, bo obydwie strony musiałyby mobilizować wyborców.

Jeżeli ktoś zaatakuje pozycję włodarza samorządowego, chce zedelegitymizować jego mandat uprawniający do sprawowania władzy, niech się wójt, burmistrz, albo prezydent obroni. A skoro nie? Mówi się trudno. To jest demokracja.

W najbliższym czasie będę pisał dwie książki, jednak w miarę możliwości postaram się być aktywny na bloogu.   

Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka