fot. TrzeciaStrona.pl
fot. TrzeciaStrona.pl
Romaszewscy.Autobiografia Romaszewscy.Autobiografia
577
BLOG

Romaszewscy. Autobiografia - zapraszamy

Romaszewscy.Autobiografia Romaszewscy.Autobiografia Polityka Obserwuj notkę 3

Dzień dobry,

Zapraszamy Szanownych Państwa na bloga, na którym będziemy umieszczać fragmenty autobiografii rodziny Romaszewskich spisanej przez Piotra Skwiecińskiego.

W pierwszej części głos oddamy Agnieszce Romaszewskiej-Guzy, która tak we wstępie zachęca do przeczytania książki:

 

Niebrukowana droga

Z historii życia każdego człowieka można wyciągnąć jakąś naukę dla współczesnych i potomnych, można też zdobyć wiedzę o epoce, w której działał. A gdy jest to ważna postać publiczna, wtedy postawa, jaką reprezentuje, rzuca na tę epokę swoje własne, specyficzne światło. 
Czytając i współredagując, wkrótce po śmierci mego Ojca, tę rozmowę z Rodzicami, zastanawiałam się wielokrotnie, jaka nauka płynie z ich życia i publicznej aktywności, i co nowego, albo nietypowego mogą nam powiedzieć ich doświadczenia o niedawno minionej przeszłości. A chodzi przecież o przeszłość, która fragmentami jest właściwie wciąż częścią teraźniejszości. Z niej dzień dzisiejszy bezpośrednio wyrasta. 
W tej książce, przedstawiającej wspomnienia moich Rodziców, najważniejszy wydaje mi się klarowny obraz pewnej postawy na tle epoki. Postawy dziś niedocenianej, a jednocześnie, według mnie, Polsce bardzo potrzebnej i ważnej w każdym czasie. 
Wielokrotnie, czytając teksty na temat moich Rodziców, albo słuchając wypowiedzi o nich, miałam wrażenie, że nie bardzo ich poznaję w tym, co się o nich mówi. Rysuje się bowiem obraz tyleż pochlebny i wzniosły, co oderwany od doświadczeń normalnego zjadacza chleba, obraz, z którego nie sposób wyciągnąć jakichkolwiek praktycznych wniosków. Mój Ojciec jawi się tam jako opozycyjna odmiana dobroczynnej Matki Teresy „pomagającej ludziom” – akurat nadaje się, by go oprawić w ramkę i włożyć do szuflady, gdzie nie będzie już sprawiał kłopotu. Obok orderu Orła Białego, którym został odznaczony i maminego Krzyża Wielkiego Polonia Restituta…
Ale to nie tak. Nie dlatego moi Rodzice przez pół życia tak się szarpali i walczyli, że chcieli zasłużyć na pochwały we wszelkich możliwych „salonach”, a dlatego, że wierzyli, iż pewne wartości, które uważali za ważne dla siebie i dla Polski, promuje się własną postawą. I o tym jest ta książka.
Mój Ojciec nie był „bohaterem z obrazka”, a działaczem społecznym i aktywnym politykiem, jedynym parlamentarzystą siedmiokrotnie wybieranym w niepodległej Polsce, w wyborach większościowych, za każdym razem przez kilkaset tysięcy obywateli.
Ta prawda dziś jest niewygodna dla wielu, którzy hołdują ideologii polityki „moralnie indyferentnej”. Łatwiej byłoby, gdyby facet wyznający tak niedzisiejsze (czytaj: trudne do zachowania) zasady, skończył karierę zaraz po tym, jak skończyła się „walka z komuną” i utkwił w zakurzonej gablocie minionej chwały. Wówczas można by z pobłażaniem pomijać jego poglądy na sprawy późniejsze. No, ale po prostu był – jego polityczne diagnozy były trafne lub niekiedy (rzadziej) mylne, jako polityk miał swoje sukcesy i porażki. Gdy Rodzice, jeszcze w PRL-u, wspierali ludzi pokrzywdzonych, robili to nie tylko w imię moralnej racji, ale też po to, by walczyć
z niesprawiedliwością systemu i by Polska stawała się lepsza. Byli też zawsze do głębi ludźmi „Solidarności”, która najpełniej realizowała ich patriotyczne, demokratyczne i wspólnotowe podejście do życia publicznego.
Z całym szacunkiem dla działalności dobroczynnej – to nie ona była sensem ich publicznego funkcjonowania, lecz dążenie do zmiany polskiego państwa – tak, by było po pierwsze niepodległe, a po drugie sprawiedliwsze dla ludzi i by całej wspólnocie było
w nim nieco lepiej. Dlatego rodzice, wychodząc od spraw pojedynczych obywateli, zawsze starali się poprzez nie zobaczyć błędy systemu. A gdy już w wolnej Polsce pracowali w parlamencie, upierali się, że budując system od nowa i uchwalając dla niego prawa, trzeba szczególnie wnikliwie patrzeć, jak one wpływają na życie konkretnych obywateli, w konkretnych przypadkach.
Zasadniczym drogowskazem było tu widzenie rzeczywistości taką, jaką ona jest. Imponujący, powiedziałabym, na tle epoki brak iluzji i przywiązanie do prawdy. Niezależnie od osobistych poglądów, sympatii i antypatii. „Ludziom nie pomaga się, bo się ich lubi – mówi w pewnym miejscu tej książki moja Mama – nie pomaga się im nawet dlatego, że są fajni i zasługują na pomoc, pomaga się im dlatego, że dzieje im się krzywda”. W tej książce doskonale widać, jak konsekwentna, ale w efekcie także trudna i kosztowna, była droga, którą uparcie szli Rodzice. Od obrony robotników i wrabianych kryminalistów w Radomiu w 1976 roku, aż po obronę „kiboli” i Staruchowicza za obecnej władzy. Często trzeba było płynąć pod prąd, narażać się wpływowym środowiskom, mieszając szyki potężnym grupom interesów. Ale to była ich własna droga, którą wybrali – być może niewybrukowana i węższa od innych, ale bardzo malownicza, ciekawa i prowadząca daleko. Tylko wyjątkowej skuteczności w działaniu oraz swojej, przez lata kształtowanej, „marce Romaszewskich” zawdzięczali, że byli w stanie nią podążać tyle lat, zwalczając kolejne przeciwności. 
Ich programowy brak samooszukiwania się i wiary w iluzję, łączył się jednocześnie z równie programowym optymizmem i bardzo pozytywistycznym, aktywnym podejściem do każdej rzeczywistości, z jaką przychodziło im się zetknąć w życiu publicznym. Ojciec był przy tym państwowcem i wielkim demokratą, aktywnym senatorem, ceniącym parlament i bolejącym nad jego obecnym upadkiem. Nie był w stanie zaakceptować używania go jako maszynki do głosowania przez większość rządową w każdej sprawie, niezależnie od argumentów, i podnoszenia ręki na hasło partyjnych liderów. Muszę to zaznaczyć, bo nigdy by mi nie wybaczył, gdyby tego akcentu w moich refleksjach zabrakło.
Książka, którą mamy przed sobą, niesie też parę niespodzianek. Na przykład fundamentalnie falsyfikuje rozpowszechnione przekonanie, jakoby Romaszewski był człowiekiem nie tylko zasadniczym ale wręcz fanatycznie przywiązanym do swoich politycznych koncepcji i poglądów. Widać, że było całkiem inaczej. Ojciec, choć miał zdecydowane zdanie w wielu sprawach, był tak naprawdę człowiekiem kompromisu. To zresztą wie każdy, kto go lepiej znał lub z nim pracował na co dzień. Uczciwego kompromisu – dodajmy. Akceptował zasadę, że po to, by coś uzyskać, należy z czegoś „swojego” zrezygnować (przy czym te dyskusje musiały dotyczyć spraw merytorycznych, bo rozgrywek personalnych nie rozumiał i strasznie go nudziły). Jak opowiada w książce Piotrowi Skwiecińskiemu – był na przykład gotów na kompromis z Platformą Obywatelską w 2005 roku, pomimo iż był tej formacji ideowo głęboko przeciwny. „Bo nawet częściowa zmiana jest lepsza od braku zmiany z jednej strony, a od rewolucji z drugiej” – mówił. Gorzej, że
w naszej polityce ostatnich 20 lat na kompromis z przymiotnikiem „uczciwy” miejsca było akurat bardzo mało… 
Ojciec kompletnie nie był w stanie pogodzić się z tym, że można z zasady nie dotrzymywać umów, świadomie oszukiwać wyborców, a jako metodę politycznego działania stosować głównie małe kłamstwa i duże oszustwa, i że to w ostatecznym rozrachunku może spotykać się z poklaskiem. To wyprowadzało go z równowagi, doprowadzało do furii. Pod koniec życia najbardziej przygnębiał go dramatyczny zanik w Polsce tego, co nazywamy społecznym kapitałem: zaufania, uczciwej współpracy, a także wzrost wzajemnej agresji. W tym nie umiał się odnaleźć. A jednak, mimo wszystko, nie przestał być optymistą doceniającym cud polskiej niepodległości. 
Mam wielką nadzieję, że ta książka, choć opowiadająca o tym,
co zdarzyło się wczoraj, wpuści nieco świeżego powietrza także
w nasze dziś. Życzę ciekawej lektury.

 

Agnieszka Romaszewska-Guzy

Blog poświęcony książce ,,Romaszewscy. Autobiografia. Ze Zbigniewem, Zofią i Agnieszką Romaszewskimi rozmawia Piotr Skwieciński'' wydanej 18.11.2014 r.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka