Zmielenipl Zmielenipl
1900
BLOG

prof. Kamiński: „Profitariusze” III RP łączcie się!

Zmielenipl Zmielenipl Polityka Obserwuj notkę 19

 

Co łączy Leszka Milera, Janusza Palikota, Aleksandra Kwaśniewskiego, i Jarosława Kaczyńskiego? Co łączy znakomitą większość komentatorów politycznych „Gazety Wyborczej”, „Polityki” „Krytyki Politycznej”, „(W) Sieci” i „Do rzeczy”? Jest taki temat – lęk przed jednomandatowymi okręgami wyborczymi.

Argumenty wysuwane przeciwko JOW są różne. Najczęściej są dwojakiego rodzaju. Po pierwsze: „Pomysł jest zły, o czym świadczy przykład senatora Stokłosy i brak sukcesu kandydatów niezależnych w ostatnich wyborach do Senatu”. Po drugie: „Pomysł jest dobry, ale to nie jest właściwy moment na jego wprowadzenie, a społeczeństwo do niego nie dorosło”. Co do przykładu sen. Stokłosy, proponuję policzyć posłów do Sejmu, którzy mieli kłopoty z prawem - będą ich dziesiątki.

Ważnymi punktami programu PO z 2005 r. była likwidacja Senatu, a także wprowadzenie opartej na jednomandatowych okręgach ordynacji. Senat czerpie swój prestiż z nazwy - z bycia „izbą wyższą”; w istocie nie wnosi do procesu legislacyjnego żadnej „wartości dodanej” - dubluje funkcje Sejmu. Postulat zmiany ordynacji wyborczej został zrealizowany przy okazji ubiegłorocznych wyborów do Senatu oraz, częściowo, w wyborach samorządowych. Skoro jednak wybory do Senatu są dla polityki państwa nieistotne, to nic dziwnego, że znalazły się w cieniu wyborów do Sejmu. Zauważę też, że postulatem ruchu JOW nie jest likwidacja partii politycznych, które są niezbędnym elementem funkcjonowania demokratycznego państwa. Zatem, często powtarzający się argument o porażce „kandydatów niezależnych”, nie ma znaczenia. Kiedy natomiast mowa jest o epidemii „partyjniactwa”, to chodzi tu o rozprzestrzenianie się nepotyzmu i politycznego klientelizmu, o czym wiele można było dowiedzieć się w roku ubiegłym przy okazji „afery taśmowej”. Mowa więc nie o potrzebie likwidacji partii, a o postępującym wyrodnieniu państwa spowodowanym, między innymi, przez istniejący system partyjny.

Opinię, że „JOW jest dobrym pomysłem, lecz społeczeństwo do niego niedojrzało” wyraził prezydent Kwaśniewski wkrótce po jego wyborze na drugą kadencję. Jej zbieżność w czasie z dokonanym przez naród wyborem jest wystarczającym do niej komentarzem. Teza o niedojrzałości polskiego społeczeństwa pojawia się zresztą często na ustach przedstawicieli elit. I tak jesteśmy przez te elity traktowani. Wystarczy obejrzeć wiadomości telewizyjne w jakimkolwiek programie, także telewizji publicznej, by stwierdzić ich niską wartość informacyjną. Sprawia to niemal wrażenie świadomego ogłupiania społeczeństwa.

Zaprzepaszczonym, a najlepszym momentem dla wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczcyh, były pierwsze wolne wybory do parlamentu w październiku 1991 r. W przygotowanej wtedy przez Sejm ordynacji zwyciężyły, jak zauważyła bezpośrednia uczestniczka tych wydarzeń, Janina Zakrzewska, interesy partykularne partii politycznych. Ordynacja wyborcza, która nie wymusza osobistej odpowiedzialności, jest dla polityków, a szczególnie przywódców partii, atrakcyjnym rozwiązaniem, trudno więc przypuszczać, by łatwo zgodzili się na odstąpienie od niej.

  Dominacja interesów partykularnych w polskim życiu politycznym jest zjawiskiem trwałym i dostrzeganym przez obserwatorów wszystkich obozów politycznych, choć głównie wtedy, gdy znajdują się w opozycji. Nasuwa to pytanie, czy powodem tej prywaty jest złe społeczeństwo, czy złe instytucje? Większość komentatorów, o których tu mowa, sądzi, że instytucje są dobre, a tylko społeczeństwo do nich nie dojrzało. Notabene, pogląd ten po raz pierwszy usłyszałem w czasach rządów Władysława Gomułki, a opinia o ustrojowej doskonałości odnosiła się do ustroju komunistycznego…

Jeżeli jednak przyczyna dominacji partykularnych interesów tkwi w instytucjach, to: po pierwsze, projekt tych instytucji stworzyły elity i one też nimi kierują. Co więcej, zawdzięczają one tym instytucjom swą władzę i wpływ. Jeżeli tak, to partykularyzm nie jest przede wszystkim cechą społeczeństwa, ale właśnie środowisk, które pod względem intelektualnym i moralnym powinny stać od tego społeczeństwa wyżej. Jeżeli dostrzegają one problem niesprawności rządów, jak niektórzy komentatorzy ze strony PiS-u, to przyczynę widzą tylko w tym, że PiS jest w opozycji. Objęcie przez PiS steru rządu, według nich, automatycznie podniosłoby jakość polskiej polityki.  

Właściwą perspektywą dyskusji nad ordynacją wyborczą są instytucje ustrojowe jako całość. Tej całościowej perspektywy jakoś w zmasowanej krytyce JOW nie widać. Ordynacja wyborcza jest tam traktowana w oderwaniu od funkcjonowania państwa, a przecież kwestia ordynacji wyborczej jest jedną z dwu najważniejszych decyzji ustrojowych, a zatem powinna wpływać na jakość rządów. Czy  mamy więc uwierzyć, że nie ma związku między ustrojem państwa a treścią polityki realizowanej w jego łonie? Nie wyobrażam sobie poważnego przedstawiciela nauk społecznych, który mógłby przyjąć takie stanowisko.

Przyjrzyjmy się kondycji polskiego państwa na przykładzie: inwestycji infrastrukturalnych, stanu budowy autostrad i dróg, gdzie państwo powinno się najlepiej sprawdzić; stanu kolei oraz infrastruktury kolejowej; szkolnictwa; ochrony zdrowia; polityki gospodarczej, itp. Można by tę litanię kontynuować, bo nie sposób jest wskazać dziedziny, w której funkcjonowałoby ono na przyzwoitym poziomie. Co bardziej niepokojące, to wrażenie, iż ten proces rozkładu stale postępuje.

O przykładach atrofii państwa dowiadujemy się niemal codziennie z doniesień prasowych, radia i telewizji. Towarzysząca im diagnoza jest zawsze ta sama: zawiniły błędy i bezduszność urzędników. Ale urzędnicy działają w ramach określonych instytucji. A więc to owe struktury powinny stać się przedmiotem refleksji i debaty publicznej. Zamiast tego jej tematem są związki partnerskie, parytety, zapłodnienie in vitro i rzekoma nienowoczesność społeczeństwa egzemplifikowana często naciąganymi badaniami socjologicznymi.

Instytucją, która powinna się tymi sprawami zająć jest parlament, powołany do tego, by kontrolować władzę wykonawczą i sprawować ogólny nadzór nad państwem. Nie jest on w stanie tego zrobić, bo równowaga między władzą wykonawczą a ustawodawczą jest w Polsce dramatycznie zachwiana na korzyść egzekutywy. Koalicja rządowa rządzi też Sejmem, gdzie ma większość. Najsilniejsza partia opozycyjna, mająca w tych warunkach niewiele do powiedzenia, zamiast badać decyzje rządu i projekty ustaw, skupiła swą uwagę na tragedii smoleńskiej. Na dodatek, większość mediów sympatyzuje z rządzącą koalicją, co czyni manipulację debatą publiczną zadaniem niezwykle łatwym.

Skoro  administracja publiczna – od administracji centralnej po administrację samorządową – jest w znacznym stopniu obsadzona przez partyjnych nominatów, to rząd nie będzie egzekwował odpowiedzialności od osób, które są blisko personalnie związane z jego kierownictwem. Losy afery hazardowej są jednym z licznych tego przykładów. Zaś w warunkach, kiedy Sejm jest podporządkowany rządowi, a posłowie są w znacznej mierze sprowadzeni do roli „semaforów”, które mechanicznie reagują na polecenia przywódców partyjnych, to władza ustawodawcza nie jest w stanie egzekwować odpowiedzialności od rządzących. Posłowanie do Sejmu nie jest zresztą traktowana jako służba Rzeczypospolitej, lecz jako sposób na osiągnięcie stosunkowo niezłego dochodu, przywilejów i to kosztem stosunkowo niewielkiego wysiłku. Słabość wymiaru sprawiedliwości jest tylko ważnym skądinąd uzupełnieniem tego obrazu. Problem, jak widać, tkwi w elitach polityczno-kulturalnych i im też należałoby się przyjrzeć.

Jaki ma to związek z ordynacją wyborczą? W latach 1990-tych miała miejsce poważna dyskusja dotycząca zalet i wad ordynacji wyborczych. Jej wynik prof. P. Norris z Uniwersytetu Harvarda podsumowała następująco: jest to kwestia wyboru wartości, ordynacja typu JOW sprzyja skuteczności rządów i rozliczalności urzędników publicznych; ordynacja proporcjonalna zapewnia większą sprawiedliwość reprezentacji, tj. proporcjonalność. Zgodził się z tym wnioskiem znany adwokat ordynacji proporcjonalnej, prof. A.d Lijphart. Nasuwa to jednak pytanie, czy nieskuteczny rząd i nieodpowiedzialni urzędnicy publiczni są w stanie kogokolwiek reprezentować i realizować sprawiedliwość społeczną?

Jak zauważyłem, krytycy postulatu jednomandatowych okręgów wyborczych nie zajmują się kondycją polskiego państwa, oddzielając kwestię wyborów od niedomagania  systemu rządów, zwalając za to odpowiedzialność za na barki społeczeństwa. Abstrakcyjne „społeczeństwo jest zbyt łatwym kozłem ofiarnym. Jeżeli widzą oni inny, poza reedukacją nas – obywateli, sposób na zaradzenie psuciu się państwa, to dyskutujmy o tym. Ale ten jakoś się w ich dywagacjach nie pojawia. W obliczu tej sytuacji trudno dziwić się, że większość obywateli kraju uważa, że niewiele można zmienić na lepsze, jeśli nie zmieni się mechanizmu rekrutacji elity politycznej, tj. ordynacji wyborczej na taką, która zapewni elektoratowi większą zdolność rozliczenia osób pełniących funkcje publiczne.

Dyskutanci, którzy wskazują na ryzyko związane ze zmianą ordynacji wyborczej, mają rację – ryzyko zawsze destabilizacji istnieje. Można by je zresztą obniżyć odpowiednio wdrażając tę zmianę. Ale przecież nie tu tkwi rzeczywisty powód oporu. Opór elity nie ma swego źródła w obronie interesu ogólnego, ale w interesie czysto partykularnym – obronie przywilejów. Na dłuższą metę można mieć jednakże pewność, że stabilizacja obecnego, niewydolnego systemu instytucji państwa przyniesie, z punktu widzenia dobra ogólnego, tylko złe skutki. Także dla profitariuszy obecnego status quo

artykuł ukzałał się na łamach dziennika "Rzeczpospolita" 

Antoni Z. Kamiński *

socjolog, profesor zwyczajny, kierownik Zakładu Bezpieczeństwa Międzynarodowego i Studiów Strategicznych w Instytucie Studiów Politycznych PAN

 

 

Zmielenipl
O mnie Zmielenipl

Uważamy, że zmiana systemu wyborczego jest WARUNKIEM KONIECZNYM do znaczącej poprawy jakości polskiej polityki. Wprowadzenie JOW (jednomandatowe okręgi wyborcze, ordynacja większościowa) przywróci odpowiedzialność posłów przed wyborcami oraz będzie skutkować stabilnością rządów. Chcemy dla Polski ordynacji na wzór brytyjski: 1. Polska podzielona na 460 jednomandatowych okręgów wyborczych (JOW), każdy okręg liczący ok. 62 tys. wyborców. 2. Z każdego okręgu wybrać można tylko jednego posła. 3. Wybory w jednej turze: wygrywa ten, kto uzyskał największą ilość głosów. 4. Kandydować może każdy obywatel, który uzyskał np. 15 podpisów wyborców z tego okręgu. 5. Kandydat wpłaca kaucję, np. 2000 zł, która jest zwracana, jeśli w wyborach zdbędzie więcej niż 5% głosów wyborców. Ordynacja skonstruowana w oparciu o zasadę JOW, w przeciwieństwie do ordynacji proporcjonalnej: 1. Jest jasna, czytelna i zrozumiała dla wyborców. 2. Wiąże posłów z wyborcami z okręgów, wymusza odpowiedzialność. 3. Zmienia strukturę partii politycznych, które przestają być scentralizowanymi, biurokratycznymi aparatami, lecz stają się organizacjami obywatelskimi. 4. Tworzy, jak mówi Prawo Duvergera, dwubiegunową scenę polityczną. (Co nie przeszkadza to wcale istnieniu i zdobywaniu mandatów przez partie małe, a nawet przez kandydatów bezpartyjnych.) Scena polityczna jest stabilna, a rząd ma poparcie większości parlamentarnej. 5. Daje wyborcom poczucie, że ich głosy naprawdę się liczą, że mają wpływ na rządy i życie publiczne. 6. Gwarantuje spełnienie konstytucyjnych zasad powszechności, równości i bezpośredniości wyborów oraz w pełni przywraca obywatelom bierne prawo wyborcze.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka