Rybitzky Rybitzky
11045
BLOG

Szczekociny, czyli lepiej być bydlakiem niż idiotą

Rybitzky Rybitzky Polityka Obserwuj notkę 237

Bydlę Rybitzky MUSI się polansować, dowalając nie wiadomo za co rządowi. Co za fiut! - stwierdził na Twitterze znany nam skądinąd bloger Azrael. Cała moja "wina" polegała na tym, że wczoraj wieczorem popełniłem dosłownie dwa wpisy dotyczące wyprawy premiera i kilku ministrów na miejsce katastrofy.

Najwyraźniej jednak zdaniem Azraela (i jak zauważyłem – nie tylko jego) nie można wspominać w takich chwilach o rządzie. I to nawet wówczas, gdy pierwsza "pilna" depesza PAP dotycząca największej kolejowej katastrofy od lat koncentruje się na... wyjeździe premiera z Warszawy.

Gdyby w pociągi na trasie Kraków-Warszawa np. trafił meteoryt, byłbym w stanie uznać, że doszło do wyjątkowo pechowego losowego wydarzenia. Jednakże pod Szczekocinami wjechały w siebie pociągi jadące na jednym torze. Jak się okazuje, prawdopodobnie składy pędziły ku sobie przez kilkanaście kilometrów. I nie zadziałał żaden system alarmowy. Nikt się nie zorientował, co się dzieje na najważniejszej (i najszybszej) trasie kolejowej w Polsce.

W takim przypadku jest pewne, że mamy do czynienia z efektem wielu błędów. Nawet jeśli swoją rolę odegrał pech, to procedury i zabezpieczenia są po to, aby rolę pecha wyeliminować. Dwa pociągi na jednym torze to coś, co po prostu na kolei nie ma prawa się zdarzyć. A jednak się zdarzyło.

Już pewien czas temu sformułowałem tezę, że Polacy są narodem wyjątkowo słabo radzącym sobie z pojmowaniem ciągu przyczynowo-skutkowego. Jeśli stanie się coś złego, to płaczemy i urządzamy piękne pogrzeby – po czym wzruszamy ramionami i wracamy do tego, co było. Ta dziecięca niefrasobliwość jest czymś niepojętym w przypadku narodu o tysiącletniej historii, ale mogliśmy ją obserwować wielokrotnie. Polacy jakby w ogóle nie stawali sobie sprawy, że np. pociągi nie jeżdżą sobie, ot tak. Że za ruchem kolejowym stoi struktura organizacyjna, zależna od politycznych i biznesowych (ale bardziej politycznych) decyzji. I że te decyzje – podejmowane przez konkretnych ludzi – mają konkretne skutki.

Czasem, jeśli Polacy poczują nóż na gardle, potrafią się zorganizować i wymóc coś na rządzących. Tak było np. w sprawie posyłania 6-latków do szkół lub ws. ACTA. Ale takie jednorazowe zrywy mogą pomóc tylko w przypadku zagadnień wymagających prostych decyzji. W przypadku wielkich systemowych patologii Polacy nie mają nic do powiedzenia.

I tak jest chociażby w przypadku PKP. Tu jednorazowy protest lub apel nic nie zmieni. Mamy bowiem do czynienia z gigantycznym organizmem podzielonym na wiele spółek, pełnym sprzecznych interesów i błędów piętrzących się od dekad. By sobie z tym poradzić akcja na Facebooku nie wystarczy. Podobnie zresztą, jak chwilowa mobilizacja nie naprawi służby zdrowia, systemu emerytalnego itd.

O tym jak wygląda nasz kraj decydujemy głosując w wyborach i powierzając polityczne mandaty określonym ludziom. Podkreślam – rzecz nawet nie w partiach, lecz w konkretnych osobach. W praktyce wygląda to tak, że jakich błędów polityk by nie popełnił, jak bardzo by nie był nieudolny – i tak dostanie od wyborców kolejną szansę.

Oddawanie swojego losu w ręce ludzi nieporadnych lub złych jest najgorszym rodzajem głupoty. Termin "idiota" pochodzi przecież od greckiego słowa opisującego osobę nieinteresującą się życiem publicznym. I przyznam, że wolę już być "bydlakiem" pytającym kto odpowiada za bałagan na kolei, niż idiotą, który popłacze, a potem zapomni.

Rybitzky
O mnie Rybitzky

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka