Ryszard Szewczyk Ryszard Szewczyk
324
BLOG

Człowiek zasobem ekonomicznym? Refleksje na kanwie lektury

Ryszard Szewczyk Ryszard Szewczyk Gospodarka Obserwuj notkę 0

 

“(…) there are two economic resources involved in the transformation process --
natural and human” (O’Boyle 2008: 4, rozwijając pierwszą z wymienionych wcześniej definicję ekonomii (”the study of the transformation of economic resources into goods and services”)
Człowiek – jak wynika z cytatu – został przez uczonych zaliczony do zasobów ekonomicznych. Jest to teza, która jest konsekwencją teorii kapitału ludzkiego, która sięga korzeniami do prac takich ekonomistów, jak A.C. Pigou, A.W. Lewis, J. Mincer, T.W Schultz, ale najczęściej kojarzona jest w nazwiskiem Gary Beckera, noblisty z 1992 roku, profesora University of Chicago. Co prawda sam Noblista, rozumiał pod tym pojęciem raczej wiedzę, zdrowie fizyczne i psychiczne oraz wszelkie zdolności i umiejętności, w tym także zdolności adaptacyjne i kreatywność pracowników przedsiębiorstwa, ale równocześnie stwierdził, że ludzie są najcenniejszym zasobem produkcyjnym. I taka teza ciągle przewija się w różnych rozważaniach makro- i mikroekonomicznych. Znajduje ona odbicie m.in. w teorii i praktyce zarządzania. W teorii, ponieważ na prawie każdej uczelni ekonomicznej istnieje co najmniej jedna katedra Zarządzania zasobami ludzkimi, gdzie cyzeluje się i doskonali to, co zostało napisane na temat kapitału ludzkiego zarówno przez Beckera, jak i jego poprzedników i następców. W praktyce zaś widać to głównie w większych przedsiębiorstwach, gdzie dawne określenie polityka kadrowa zostało zastąpione bardziej eleganckim Human Resources Management (HRM), a kadrowiec został przemianowany na human resources oficer.
Jednakże, przyjmując nawet, że w zasobach ludzkich nie ludzie, lecz ich cechy są uważane za własność przedsiębiorstwa, w niewielkim stopniu czyni ten termin bardziej „ludzkim”, a przez to akceptowalnym. Cóż to bowiem za pociecha, że podpisując umowę o pracę, nie ja staję się formalnie własnością przedsiębiorstwa, lecz – jak twierdzą uczeni – moje zdrowie, moja wiedza, zdolności, umiejętności itd. Przecież po takiej transakcji nie mogę dalej twierdzić, że ja to ja, skoro sprzedałem to, co dotąd przesądzało o mojej osobowości i absolutnej unikalności w całym wszechświecie! Cóż bowiem jeszcze ze mnie po tym zostało? Jedynie siedlisko tych wszystkich przymiotów, czyli ciało, a właściwie to sam zewłok, który przychodzi zazwyczaj późnym wieczorem do domu, aby coś zjeść i wypić, a potem przespać kilka godzin po to tylko, by od rana uruchomić na nowo sprzedane przedsiębiorstwu przymioty, i już jako jego najcenniejszy czynnik produkcji uczestniczyć w powiększaniu wartości tego przedsiębiorstwa.
Tak właśnie widzą człowieka i jego rolę w gospodarce współcześni uczeni, i to zarówno ekonomiści, jak i przedstawiciele innych nauk społecznych, a nawet przywódcy religijni; jako przedmiot, którego właścicielem i dysponentem jest przedsiębiorstwo. Od Marksa różnią się oni w swoim podejściu jedynie pewnymi niuansami.
Po pierwsze, kapitał ludzki brzmi nieco lepiej niż marksowska siła robocza. Po drugie, u Marksa występują dwie wyraźnie antagonistyczne klasy społeczne; po jednej stronie krwiopijcy-kapitaliści, po drugiej – wyzyskiwani robotnicy najemni, którzy mają tylko jedno do sprzedania – prostą, niewykwalifikowaną siłę roboczą. Natomiast do dziś sprawa się nieco skomplikowała za sprawą przekształcenia kapitalizmu „wilczego” – jak z lubością określają go ci, którzy nie mają najczęściej pojęcia, o czym mówią – w tzw. „rozwiniętą gospodarkę rynkową”, której tu i ówdzie dodaje się przydomek „społeczna”, aby w ten sposób zaznaczyć, że nie chodzi, Boże broń, o kapitalizm, lecz o rynek z ludzką twarzą. A skomplikowała się dlatego, że znanych zazwyczaj z imienia i nazwiska nielicznych kapitalistów, zarządzających dawniej osobiście własnymi przedsiębiorstwami i osobiście wyzyskujących swoich pracowników najemnych[1], zastąpili w funkcjach właścicieli rozproszeni po świecie i anonimowi akcjonariusze, którzy nie tylko nie uczestniczą w procesie zarządzania „swoimi” spółkami, ale najczęściej nawet nie mają pojęcia, gdzie mają one siedzibę. Zaś wśród pracowników najemnych, obok zwykłych robotników (marksowskiej siły roboczej), pojawili się fachowcy menedżerowie, absolwenci Harvarda, Princeton, MIT, LSE i ich odpowiedników w mniej liczących się w świecie krajach, którzy zarządzają korporacjami w imieniu akcjonariuszy-właścicieli, a do tego często sami mają pokaźne pakiety akcji korporacji, którymi kierują. W konsekwencji więc nie bardzo wiadomo, czy, kto i kogo ewentualnie wyzyskuje. Właściciele-akcjonariusze otrzymują bowiem zazwyczaj dywidendy z zysku przeznaczonego do podziału, ale już potrąceniu z niego milionowych honorariów za unikalne umiejętności zarządcze prezesów i pozostałych CEO (Chief Executive Officers) oraz członków rad nadzorczych (Board of Directors). Ale sam zysk z kolei jest tym, co zostaje z przychodów po pokryciu zgodnie z przepisami prawa wszelkich kosztów, wśród których są także płace wszystkich pracowników korporacji, a więc także tych samych CEO, którzy pobierają także regularnie milionowe pobory (płace to jedno, one „idą w koszty”, a success premiums – to coś odrębnego, to nagroda z zysku – należą się obie). Wynagrodzenia zaś dla CEO, oraz dla samych siebie, przyznają w imieniu akcjonariuszy członkowie rady nadzorczej, przy czym wpływ akcjonariuszy na te decyzje ogranicza się do zagłosowania post factum za przyznaniem lub nieprzyznaniem im absolutorium w czasie dorocznego walnego zgromadzenia. Z kolei o wysokości płac na pozostałych stanowiskach decydują członkowie zarządu (CEO).
W tym układzie konia z rzędem temu, kto odkryje i dowiedzie, czy, kto i kogo ewentualnie wyzyskuje. Pewne jest jedynie to, że pewna ograniczona grupa menedżerów i wielkich akcjonariuszy zarabia w swojej roli per capita kwoty kilkusetkrotnie większe niż pozostali. I pewne jest także to, że taki rozkład nie byłby możliwy, gdyby nie fakt, że kapitalistów-właścicieli w dużym stopniu zastąpiły spółki kapitałowe – fikcyjne osoby prawne, które są właścicielami przedsiębiorstw.
Warto przy tej okazji zwrócić uwagę na to, że istotą spółki kapitałowej jest to, że daje ona jej udziałowcom możliwość czerpania nieograniczonych korzyści, gdy spółka taka osiąga zyski, ale równocześnie ogranicza ich odpowiedzialność za straty spółki do kwoty wniesionego do niej kapitału. Skutkiem zaś takiej konstrukcji prawnej są zdarzające się coraz częściej przypadki działania „na wydmuszkę”, czyli wyłudzanie przez spółki dóbr i usług od ich dostawców i kooperantów, bądź świadczeń pieniężnych od klientów na poczet przyszłych dostaw, a potem doprowadzanie do upadłości spółki. Wtedy też okazuje się, że zobowiązania takiej spółki są wielokrotnie wyższe niż wartość posiadanego przez nią majątku, wskutek czego jej wierzyciele nie mają szans na odzyskanie swoich wierzytelności.
Wróćmy jednak do kapitału ludzkiego. Jak widać, stał się on dla uczonych kategorią, która obejmuje wszystkich zatrudnionych w danym przedsiębiorstwie, niezależnie od pełnionych funkcji. Tak więc cała ta zbiorowość, podpisawszy umowę o pracę, oddaje przedsiębiorstwu – zgodnie z teorią – na własność te wszystkie cechy, o których była wyżej mowa. W taki sposób następuje zupełne odwrócenie w naukowej koncepcji naturalnego porządku rzeczy. To, co zawsze było przedmiotem własności, czyli przedsiębiorstwo, zyskuje w teorii podmiotowość i wynikające z niej uprawnienia władcze, ci zaś, którzy zawsze byli i są jedynymi podmiotami w świecie ożywionym, zostali w teorii uprzedmiotowieni, stając się przedmiotem własności[2]. Czy może być coś bardziej przewrotnego?
Wspólne więc zarówno dla marksizmu, jak i dla teorii zaliczanych do głównego nurtu ekonomii, jest traktowanie człowieka[3] jako czynnika produkcji, który – skojarzony z kapitałem rzeczowym – nadaje towarom w procesie produkcji wartość, która następnie jest dzielona pomiędzy wszystkie czynniki produkcji: kapitał dostaje zyski i procenty, ziemia – rentę gruntową, a siła robocza/kapitał ludzki – płace. Płace stanowią więc w tych teoriach efekt podziału wartości wytworzonej przez siłę roboczą/kapitał ludzki. A że z logiki podziału wynika jednoznacznie, że przydzielenie komukolwiek większej porcji tortu musi odbyć się kosztem co najmniej jednego z pozostałych, więc mamy „naukowe” uzasadnienie sentencji: homo homini lupus est.
Ta niby-prawda wynika z bezkrytycznego przyjęcia przez filozofów arystotelesowskiej tezy, że celem działania kupców (i lichwiarzy) jest naganne moralnie gromadzenie bogactwa w postaci pieniędzy (nazwane przez Arystotelesa chrematystyką), którego przeciwieństwem jest moralnie słuszne zdobywanie i gromadzenie dóbr służących do zaspokajania potrzeb gospodarstwa domowego (ekonomika). Ten arystotelesowski podział zaowocował ostatecznie powstaniem ekonomii politycznej, która zajęła się naukowo tym właśnie, co dla Stagiryty godne było potępienia, czyli zarobkową działalnością ludzi, do której zaliczono działalność produkcyjną, handlową i usługową.
Nie jest możliwe w krótkim tekście wykazanie wszystkich błędów ekonomii politycznej. Próbuję to robić w kolejnych tekstach poświęconych ekonomii personalistycznej zamieszczanych na mojej stronie www.szewczyk.net.pl. Tu chciałbym jedynie zwrócić uwagę na ten błąd, który dotyczy właśnie relacji między ludźmi biorącymi udział w procesie produkcji, a ściślej – relacji pomiędzy właścicielem przedsiębiorstwa, w terminologii marksistowskiej – kapitalistą, a pracownikami najemnymi (siłą roboczą względnie kapitałem ludzkim).
Zacząć trzeba od stwierdzenia, że jedynym podmiotem materialnego świata ożywionego jest człowiek, niezależnie od tego, w jakiej roli społecznej on występuje. Tylko on ma świadomość i wolę, dzięki czemu jest zdolny do samodzielnego, świadomego i celowego działania skierowanego nie tylko na to, aby bezpośrednio wykorzystać stojące do dyspozycji zasoby do zaspokajania swoich potrzeb wynikających z biologii, co potrafią wszystkie żyjące istoty, ale aby tworzyć narzędzia i wymyślać technologie, za pomocą których tworzy dobra materialne i niematerialne służące również do zaspokajania potrzeb mających swe źródła w szeroko rozumianej kulturze, czyli potrzeb ducha. Tego nikt poza człowiekiem nie potrafi.
Jednym ze sposobów zaspokajania własnych potrzeb jest wykorzystywanie w tym celu efektów wysiłku i umiejętności innych osób. Szczególnym zaś przypadkiem takiego wykorzystania jest zatrudnianie innych do wykonywania określonych prac zleconych przez pracodawcę. Nie ma tu żadnego znaczenia, czy ów pracodawca prowadzi regularną działalność produkcyjną lub usługową, której efekty sprzedaje innym, czy też zatrudnia ludzi w swoim gospodarstwie domowym do jakichkolwiek prac. W każdym wypadku bowiem (wykluczając niewolnictwo) oznacza to kupowanie przez zleceniodawcę usług ludzi przez niego zatrudnianych, i w każdym wypadku odbywa się to na zasadzie dobrowolności i wzajemności[4].
W żadnym jednak wypadku osoby takie nie stają się wskutek tego zasobem produkcyjnym tego, kto z ich usług korzysta. Każda z nich bowiem, świadcząc odpłatnie swoje usługi na rzecz osoby, która ich potrzebuje, robi to wyłącznie dlatego, że jest to dla niej sposób na zdobycie środków koniecznych do zaspokojenia jej własnych potrzeb. Zatrudniony jest wobec tego takim samym podmiotem jak ten, kto korzysta z jego usług, i właśnie jako równorzędny podmiot zawiera umowę, której przedmiotem jest odpłatne świadczenie usług. Sprzedając usługę, człowiek sprzedaje wyłącznie materialny lub niematerialny efekt swojego wysiłku, swoich zdolności, umiejętności i doświadczenia. Z punktu widzenia istoty stosunku ekonomicznego, jaki jest w takim wypadku nawiązywany, nie ma znaczenia, czy przedmiotem umowy jest sprzątanie mieszkania, bawienie dzieci, układanie fryzury, świadczenie usług księgowych, szycie garderoby, wydobywanie węgla, czy praca przy tokarce w zakładzie produkcyjnym lub usługowym. Nie ma też znaczenia, czy umowa została zawarta na piśmie, czy ustnie, ani to, czy miała charakter jednorazowy, czy też chodzi o powtarzające się świadczenia w dłuższym okresie, ani wreszcie to, czy jest to tzw. umowa o pracę, umowa zlecenia, czy umowa o dzieło. W każdym wypadku przedmiotem transakcji jest usługa. Sprzedając ją, człowiek nie sprzedaje swej siły roboczej, jak twierdził Marks, ani swych zdolności i umiejętności, jak twierdzą zwolennicy teorii kapitału ludzkiego, lecz wyłącznie efekt tych zdolności i umiejętności, nie przestając być integralnym i niezależnym od nikogo podmiotem działającym we własnym imieniu i na własny rachunek i ryzyko. Natomiast zdrowie psychiczne i fizyczne pracowników przedsiębiorstwa, ich zdolności, umiejętności, kreatywność itp., a więc to wszystko, co uczeni zaliczają do kapitału ludzkiego, z oczywistych powodów pozostają jako niezbywalne atrybuty przesądzające o unikalności każdego z tych podmiotów.
Skoro towarem będącym przedmiotem transakcji między pracodawcą a pracownikiem jest efekt wysiłku tego drugiego, to staje się oczywiste, że ów towar nie różni się co do swej istoty ekonomicznej od surowców, materiałów, energii i wszelkich innych dóbr materialnych i niematerialnych koniecznych do produkcji innych towarów. Nikt rozsądny nie zaprzeczy, że każde dobro, zarówno materialne, jak i niematerialne, przechodzi na wyłączną własność tego, kto za nie zapłacił, i że zapłata zwalnia go z jakichkolwiek dalszych zobowiązań wobec sprzedawcy niezależnie od tego, czy i do czego dobro to potem wykorzysta i niezależnie od tego, kim jest sprzedawca.
Nikt też nie zaprzeczy, że zapłaciwszy za usługę fryzjera, krawca, czy za koncert w filharmonii, nabywca tych usług płaci za efekt, a nie za zdolności i umiejętności usługodawców, no i oczywiście nie staje się zobowiązanym do dalszego korzystania z ich usług, niezależnie od tego, jak liczną rodzinę ma fryzjer, krawiec czy muzyk, oraz jaki jest ich stan majątkowy. Każdy z podanych przykładów ilustruje ten właśnie fakt, że transakcji dokonują między sobą ludzie jako jedyne podmioty, a ich przedmiotem są wyłącznie materialne lub niematerialne efekty ich starań. Zapłata za te efekty oznacza zawsze przekazanie sprzedawcy przez nabywcę uzgodnionego ekwiwalentu pieniężnego za ten właśnie efekt i nie ma żadnego związku z tym, do czego posłużył on nabywcy.
Wniosek, jaki wypływa z tych rozważań jest następujący: teoria, która utrzymuje, że źródłem wartości towarów jest praca ludzi zatrudnionych przy ich produkcji, a płace traktuje jako udział pracowników w tak rozumianej wartości, jest błędna.
Błędne są również wszelkie teorie, w których człowiek jest traktowany jako przedmiot.
Tyle na razie.
Ciąg dalszy nastąpi.
 
 
Literatura:
Arystoteles (2008), Polityka. Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2008. Tłum. Ludwik Piotrowicz;
Boehm-Bawerk, E. (1924), Kapitał i zysk z kapitału, Nakład Gebethnera i Wolffa, Warszawa – Kraków – Lublin – Łódź – Poznań – Wilno – Zakopane.
Gronbacher G.M.A. (1998), The Need for Economic Personalism, “Journal of Markets and Morality”, Volume 1 Number 1 March 1998.
O’Boyle, E.J. (2008), Principles of personalist economics. A Critical Examination of Human Persons as Economic Agents. Revised: January 24, 2008, Mayo Research Institute. Wydanie elektroniczne.
Sweezy P. M. (1965), Teoria rozwoju kapitalizmu. PWN Warszawa


[1] Tak twierdzili i nadal twierdzą luminarze nauki, zarówno Marks i jego następcy, jak i przedstawiciele Szkoły Austriackiej (zob. Boehm-Bawerk (1924,s. 76): „Kapitalista i robotnik dzielą pomiędzy sobą produkt przedsiębiorstwa: ale dzielą tak, że robotnik otrzymuje zwykle mało, albo bardzo mało, a przedsiębiorca wiele. Niezadowolenie z małej cząstki otrzymanej nie jest łagodzone, jak u dawnego czeladnika rzemieślniczego, nadzieją posiadania kiedyś także i lwiej części, gdyż nadziei takiej nie ma robotnik wielkiego przedsiębiorstwa; przeciwnie, niezadowolenie to zaostrza nawet świadomość, iż za tę mizerną zapłatę dać musi ciężką pracę, gdy przedsiębiorcy przypada bogata część wzamian za trud lżejszy, a często zgoła bez żadnego trudu (pisownia i wyróżnienia oryginalne).” Ten cytat jest tylko jednym z przykładów, a takich miejsc jest w cytowanym dziele Boehm-Bawerka wiele. Tezę o wyzysku jako źródle zysku akceptują także personaliści ekonomiczni, którzy chcą jedynie „(…) uzupełnić czystą naukę ekonomii nauką o moralności na rynku” (zob.: Gronbacher (1998). Nie ma w tym zresztą nic nadzwyczajnego, ponieważ teza ta została przez wszystkie te szkoły i nurty przejęta od Arystotelesa – ojca chrematystyki, protoplastki współczesnej ekonomii politycznej.
[2] Kontrargumentem prawników będzie w tym miejscu zapewne stwierdzenie, któremu zresztą trudno odmówić formalnej racji, że podmiotem nie jest przedsiębiorstwo, które – zgodnie z art. 551 polskiego kodeksu cywilnego – jest „zorganizowanym zespołem składników niematerialnych i materialnych przeznaczonym do prowadzenia działalności gospodarczej”, lecz osoba prawna, jaką jest spółka kapitałowa, którą „do życia” powołują ludzie i wyposażają zgodnie z obowiązującym prawem w zdolność do podejmowania czynności prawnych. I to ta właśnie „osoba” jest podmiotem, który tworzy przedsiębiorstwo i nim włada, prowadząc działalność gospodarczą. I w konsekwencji to ten właśnie podmiot, a nie przedsiębiorstwo, kupuje „kapitał ludzki” od jego właścicieli, uzupełniając nim pozostałe materialne i niematerialne zasoby przedsiębiorstwa po to, aby je wykorzystać w procesie produkcji. W gruncie rzeczy jednak taka argumentacja jest czystą kazuistyką, która niewiele zmienia w samej istocie sprawy, jaką jest problem uprzedmiotowienia człowieka. To zaś, czy suwerena określa się w języku potocznym, czy prawniczym, nie ma większego znaczenia.
[3] Dla ścisłości trzeba uczciwie dodać, że nie człowieka realnego, lecz jego zredukowaną przez J. S. Milla postać, nazwaną w teorii homo oeconomicus – człowiek ekonomiczny. Tym niemniej wszelkie wnioski, jakie wynikają z teorii zbudowanej na koncepcji człowieka ekonomicznego stanowią podstawę do podejmowania decyzji dotykających swymi skutkami ludzi realnych.
[4] W kwestii ewentualnego argumentu o przymusie sytuacyjnym odsyłam do mojej strony internetowej do artykułu pt. Wolność w świetle nowej teorii wyboru.

Absolwent Wyższej Szkoły Ekonomicznej w Krakowie (obecnie Uniwersytet Ekonomiczny). Tam uzyskany doktorat i habilitacja z zakresu finansów międzynarodowych. Przez pewien czas, do 2006 roku, kierownik Katedry Bankowości AE w Krakowie. Współzałożyciel i przez 9 lat rektor Wyższej Szkoły Ekonomicznej w Bochni. W latach 2006-2014 profesor Krakowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego. Aktualnie profesor nadzwyczajny Wydziału Zamiejscowego w Bochni Staropolskiej Szkoły Wyższej w Kielcach. Inicjator nowej dyscypliny naukowej, jaką jest Ekonomia personalistyczna. Publikacje dostępne na stronie www.szewczyk.net.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka