robert neuman robert neuman
120
BLOG

3. Theo Sommer

robert neuman robert neuman Rozmaitości Obserwuj notkę 0

 


 

 

Towarzystwo, do którego należę, uwielbia starocie. Dlaczego? Mój księgowy mawia, że prawdziwemu człowiekowi interesu wypada patrzeć tylko na to, co z biegiem lat zyskuje na wartości – oto dlaczego.

Słabość do antyków wpływa na dobór miejsc, w których urządzamy bale. Rekord pobił nieżyjący Frudou Beginns (giełdy), zapraszając gości na piramidę Olmeków w Cuicuilco (Meksyk). Budowla to dyskretna, ma zaledwie dziewięćdziesiąt stóp wysokości, ale była skazana na Beginnsa, wówczas 101-letniego, gdyż jest najstarszą piramidą schodkową na świecie: powstała prawie dwa tysiące lat temu. Ponadto historycy (choć nie wszyscy) uważają ją za symbol nieba, czyli siedziby bogów.

Imprezę w Cuicuilco znam wyłącznie z relacji Desiree Beaumont. Frudou Beginns wyprawił tamten e w e s e p a n i a ł y bal dwadzieścia lat temu, a to dla mnie prehistoria. Kiedy sam zostałem organizatorem imprezy, za rzecz honoru uznałem wyszukanie lokalu dopasowanego do mojej pozycji. Lśniącego jak nowy pens z mennicy – ale lśniącego z klasą.

W codziennej prasie wypatrzyłem wzmiankę o zwodowaniu najnowszego brytyjskiego liniowca imieniem Queen Camilla 2. Termin zabawy pokrywał się w kalendarzu ze sprawdzianem maszyn i załogi, zaplanowanym przez armatora, czyli linie Cunyard (moje) i wykonawcę statku, stocznię w Duisburgu.

Też moją. Czysty przypadek.

Podniosłem więc pomysł z ulicy. I dziś mogę stwierdzić jedno: wiele lat minęło od czasu, gdy jako gibki, zwinny piętnastolatek, czule strzeżony przez kaukaskich goryli ojca, huśtałem się na falach jeziorka Krzemieńczuckiego na mojej sześćdziesięciostopowej łódce Terek, ale dużo więcej zmieniło się w kwestii sportów wodnych.

Gdy przylecieliśmy z Theo Sommerem do Southampton, gdzie statek był szykowany do testu, oniemiałem ze szczęścia. To było coś. Pomijając długość (tysiąc dwieście stóp) i wysokość (dwieście stóp od lustra wody do wierzchołka komina), gigant miał boskie proporcje. W odróżnieniu od modnych karaibskich wycieczkowców, które pełzają po gładkiej wodzie między wyspami i prawie wcale nie mają dziobów, Queen Camilla 2 została zbudowana do walki z oceaniczną falą, która w czasie sztormu potrafi urosnąć nawet na sto stóp.

Takiego potwora nie rozbijesz przeszkloną nadbudówką. Trzeba go mieć czym przeciąć i dlatego inżynierowie z Duisburga ozdobili najnowszy liniowiec Cunyarda wysmukłym dziobem, który wyprzedzał masyw mostka kapitańskiego prawie o ćwierć mili. Bajka.

Wnętrze statku z grubsza pasowało do zewnętrza, więc czym prędzej bryknęliśmy z Theo do zarządu Cunyarda w Londynie, żeby dogadać warunki najmu.

Natrafiliśmy jednak na mały kłopot.

Wynikł on stąd, że jestem dyskretnym inwestorem. Gdyby nie fakt, że w ciekawe projekty wchodzę poprzez zależne ode mnie, ale dyskretne spółki, już dawno namierzyłaby mię szajka z Forbesa – i byłby dym. Bo jestem wielkim człowiekiem interesu

(a kiedy wyprzedzę Dragutina Gambledore'a, będę największy),

lecz na Aldousie Sagerfeldzie świat się nie kończy. Gdyby wyszło na jaw, że światowa hierarchia ważności jest fikcją, zza której wychyla się pełna uroku, jednak zupełnie inna hierarchia, skutki byłyby nieobliczalne. Medialni bogacze o nas wiedzą i cicho siedzą, lecz gdyby o towarzystwie dowiedzieli się wszyscy, trzeba byłoby od nowa pisać podręczniki historii!

Ale historycy mogą spać spokojnie, bo jestem odpowiedzialny. Mój doradca do spraw mediów, Seamus Heaney, to arcymistrz b u r z e n i a wizerunku. To on sprawia, że nawet menadżerowie, których zatrudniam, nie mają bladego pojęcia o moim istnieniu – i dlatego w Londynie musiałem odbyć n e g o c j a c j e.

 

 

Zacznijmy jednak od początku, czyli jak mówili starożytni Czeczeni, „ab ovo”. Testy statku zaplanowano na przełom stycznia i lutego. Cunyard wytyczył próbny akwen na południowym Pacyfiku, opodal wysp Salomona, półtora tysiąca mil na północny wschód od Australii. Wszystko, czego chcieliśmy od armatora, to pięćsetmilowej dygresji pod wyspę Espiritu Santo w archipelagu Banksa. Tam goście mieli wsiąść na pokład,

potem biba do oporu,

i rano łowienie ryb na kotwicowisku w błękitnej lagunie Ureparapara, sto mil na północ od Espiritu Santo. Po imprezie Queen Camilla 2 miałaby łatwy powrót w strefę testów, bo z laguny wrócilibyśmy sami, bez łaski. Najętymi śmigłowcami.

Słowem, banał – ale krawaciarze armatora pokazali kły.

Oni chcą splugawić naszą królową”, szlochał Jacques Lavit, szef działu handlowego. „Henri, wody!”.

Mierzący siedem stóp wzrostu monsieur Lavit leżał na wskroś dywanu w sali konferencyjnej zarządu Cunyarda, demonstrując bladą skórę swoich podeszew. Zasłabł usłyszawszy, o co się rozchodzi. Obok Lavita klęczał szef działu technicznego linii, strzaskany na brąz Henri Île i łkając robił koledze okłady z odświeżającej chusteczki.

Spadamy, Theo”, mruknąłem. „Johann mnie zabije, jeśli spóźnimy się do teatru”.

Spokojnie, to psychodrama”, warknął Sommer. „Ja to dobrze znam, Aldousie. Zaraz wrócą do stołu”.

Ale on też był zaskoczony. Któż mógł przewidzieć, że stara brytyjska firma zatrudnia francuskich subiektów na dwóch strategicznych posadach?

Co gorsza szybko się okazało, że zarząd Cunyarda doskonale wiedział, co robi. Kiedy Lavit i Île doszli do siebie i usiedli do stołu, rozpętało się piekło.

Z marszu odrzucili naszą uprzejmą propozycję, że nie będziemy płacić za apartament A1. Tak zwany królewski, ze sferycznym stropem z węglowego szkła i złotymi kibelkami, pięć dych za dobę. Szczerze mówiąc, zabrakło nam argumentów – bo i jak wytłumaczyć, że na wszystkich imprezach towarzystwa najlepsze widokowe miejsce, stolik i apartament muszą zostać bez obsady?

Tak nakazuje obyczaj. W ten sposób sami przypominamy sobie o tym, że może istnieć ktoś wart j e s z c z e więcej niż my.

Przełknąłem ślinę (Thelonius pozieleniał) i zgodziliśmy się zabulić za tego kogoś.

Ale tylko połowę.

Potem Île wyznał, że specjalne windy dla gości na wózkach inwalidzkich są jeszcze nieczynne. „A w zwykłych windach wózki zostawiają ślady kół, które trzeba z mozołem szorować” – oznajmił, bezwstydnie łypiąc spod krzaczastych brwi.

I co?”, wybuchnął Theo. „Ile za ten mozół, ty draniu?”.

No i poszła dycha. Chcieli dwie, ale zbiliśmy. Theo zełgał, że tylko jeden gość jeździ na wózku.

Następnie Lavit podrapał się w łysinę i wspomniał o śmigłowcach, które potrafią fatalnie zaoliwić lądowisko.

Tu oszukać nie było jak. Razem z ochroną, zwierzętami i dzieciakami pięciuset gości, czyli minimum piętnaście lądowań i startów ciężkich maszyn, a rano repeta. Jeżeli goście będą się spóźniać (co jest pewne), nawet dwa razy tyle. Dycha, nie odpuścili ani pensa.

Potem obsługa knajpek, sklepów, obiektów sportowych, rozrywkowych oraz apartamentów. Cunyard zakontraktował w rejs cały personel liniowca, czyli trzy tysiące ludzi. Chociaż to był tylko test, musieli płacić. A skoro spadliśmy im jak z nieba, postanowili w wypłaty personelu wrobić nas.

W całe wypłaty.

Kiedy Lavit wpadł na ten prosty pomysł, Theo pierwszy raz zerwał się na równe nogi i zaczął wrzeszczeć. To, co wrzeszczał, niestety nie nadaje się do cytowania, ale po godzinie osiągnęliśmy consensus i znowuż usiedliśmy do stołu. Zgodziliśmy się zapłacić połowę.

Jednak najgorsze było przed nami i ukrywało się za magicznym słowem „Ureparapara”.

Theo prawie pierdolnął na zawał, kiedy Lavit i Île oznajmili, że w lagunie Ureparapara roi się od „kłujących raf i drapiących płycizn”, więc za poranne łowienie ryb policzą dubel całego kontraktu.

Kiedy podnieśli ten argument, przy stole zapadła grobowa cisza. A potem Thelonius wzniósł szczupłe pięści do swojego żydowskiego nieba, ryknął „Jezu ratuj, bo ich powystrzelam jak psy” i wypadł z sali konferencyjnej.

Nawet ja na chwilę zgłupiałem. Chciałem już dzwonić po Chihiro i papugę, żeby przyjeżdżały załagodzić spór. Impas był poważny, skoro facet tak wierzący jak Theo wściekł się do tego stopnia, że pomieszał religie.

Jednak szybko doszedłem do siebie, przejąłem pałeczkę i negocjowaliśmy dalej. Sommer wrócił do stołu i ostatecznie po sześciu godzinach kwota została ustalona. Wezwaliśmy mecenasa Amboise’a z kancelarii Amboise & Clawfinger (naszego partnera w Londynie), żeby John razem z prawnikami Cunyarda ustalił treść umowy. Wreszcie

strony podpisały kontrakt, przybiliśmy piątkę i wśród uśmiechów powiedzieliśmy sobie „Do następnego razu”.

 

Inna rzecz, że po wyjściu zacząłem rozmyślać.

Theo”, przystanąłem. „Przecież ten cholerny statek jest mój. Czy od strony pieniądza nasze n e g o c j a c j e miały jakikolwiek sens?”

Amboise i Sommer spojrzeli na mnie ze zdumieniem.

Oczywiście, że tak”, odrzekli unisono.

Ale pozwól, że wyjaśnię ci to kiedy indziej”, dodał Theo. „Chodźmy na kolację. Dzwoń po córkę, Aldousie, strasznie się za nią stęskniłem”.

 

Oczywiście nie znaleźliśmy czasu, żeby omówić finansowe aspekty negocjacji z Cunyardem. Jednak stojąc na pokładzie Queen Camilla 2, którą po wyniszczającym boju wynająłem od samego siebie i czekając na Dragutina Gambledore’a, przypomniałem sobie o Theo. Paliłem skręta i myślałem, że mój księgowy solidnie napracował się przy kontrakcie.

W nagrodę powinien tu być.

Przestałby jęczeć, że tyle wydaliśmy. Wprawdzie Theo przez wiele lat mieszkał na Manhattanie, więc uskarża się na architektoniczny lęk wysokości i mógłby nie zauważyć piękna stalowej przepaści, która tuż za relingiem Queen Camilla 2 spadała w fale, przewalające się z głuchym szumem sto dwadzieścia stóp poniżej. Deklarowana klaustrofobia mogłaby mu utrudnić pobyt na dziobowej promenadzie, pod nawisem groźnej elewacji z czarnego szkła, w które inżynierowie z Duisburga opakowali apartamenty na pokładzie A.

Ale uznałem, że widok zamglonych szczytów Espiritu Santo, które cięły horyzont dziesięć mil na zachód, pozwoliłby Sommerowi zbilansować wszystkie te udręki.

 

 

Nad łuną miasteczka Luganville, skąd przybywali goście, ujrzałem pozycyjne światła śmigłowca, którym nadlatywał mon rival.

Statek zmienił kurs, ustawiając się dokładnie pod wiatr. Mimo strajku dróg oddechowych przez sekundę czułem ciężki zapach gardenii, dolatujący z wyspy. W zielonych rozbłyskach dostrzegłem, że Rusłan cofa się w cień szklanego muru. Śmigłowiec włączył oślepiające reflektory lądowania i z wizgiem turbin zawisł obok burty Queen Camilla 2, przy okazji dostarczając efektowne entrée do anegdoty, którą za kwartał puszczę w obieg, by uwieńczyć dzieło zasłużoną sławą,

aż wreszcie pilot wmanewrował maszynę nad rufę statku i delikatnie klapnął na platformę lądowiska. Zgasiłem skręta w oceanie, wyjąłem z kieszeni jedwabną chusteczkę i dołączyłem do Rusłana.

Czerwona lampa przy drzwiach windy, używanej do transportu gości z lądowiska na pokład zapaliła się w tej samej chwili, w której pilot na pożegnanie zanurkował nad falami. Maszyna była tak wielka, że zdawała się manewrować w zwolnionym tempie. Huragan, wywołany przez śmigło, zamiótł wśród śmiechów ludzi Dragutina scenę na jego wejście.

Młody pilot, komendancie. Nawet by nie kwiknął – zakpił w słuchawce Rusłan,

lecz zbyłem ten pusty żart milczeniem.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości