Donos to ekstrakt komunizmu,
a tajny współpracownik jest istotą totalitaryzmu.
Aleksander Wat
W tzw. "dziennikarstwie" niewiele się zmieniło od czasów bolszewickiego PRL, kiedy to podporządkowane sowieckim komunistom z PZPR media były ściśle kontrolowane przez specjale biuro w KC PZPR oraz przez SB, m.in. za pomocą agentury. Istniał jeszcze także specjalny Główny Urząd Kontroli Prasy, który cenzurował każdy tekst przed jego publikacją, czy publicznym pokazem Włącznie z zaproszeniami na ślub czy wizytówkami…
Tradycje te są dzielnie kontynuowane po 1989 roku, kiedy agenci SB zatrudnienie jako "dziennikarze" stali się już niezależnymi od komunistycznej partii "dziennikarzami" — lecz z uwagi na swoją agenturalną działalność dalej wykonywali polecenia swoich oficerów prowadzących z SB… Było to o tyle łatwiejsze, że stare media postPZPRowskie zostały przekazanie częściowo w ręce agentury, a część nowopowstałych mediów tworzona była za niezbyt legalne pieniądze…Istniało też paru specjalistów od tzw. "dziennikarstwa śledczego", których jedynym zadaniem było niszczenie wskazanych im przez specsłużby osób z prawej strony sceny politycznej — często na podstwie sfałszowanych materiałów doręczanych tym "dziennikarzom" przez służby specjalne rodem nie tylko z PRL...
Zmiany polityczne w kraju, czy strukturalne i własnościowe w mediach właściwie zmieniły niewiele. Postsowiecka prasa z uplasowanymi w niej agentami dalej posłusznie wykonuje zadania wyznaczone jej przez postkomunistycznych szefów, czytaj oficerów prowadzących... Kiedyś, jak pisał Zbigniew Herbert, ceną zdrady było: "Zaproszenie do Belwederu, nagrody, rozmowa z Bierutem." Dzisiaj także są to duże pieniądze i pseudo "dziennikarskie", za to służalcze zaszczyty...
Przecież, w dalszym ciągu postsowieccy "dziennikarze" mają zadania do wykonania... Bo przecież zoologiczni trockiści współnie z zoologicznymi bolszewikami muszą do końca rozprawić się z zoologicznym antykomunizmem...
O wykonujących zadania służb specjalnych "dziennikarzach" pisze także Sylwester Latkowski w książce "Przykrywkowcy. Agent Tomasz i inni"... Wyjątek z tej książki poniżej.
Wśród dziennikarzy są oficerowie pod przykryciem
Fragment rozmowy z Bogdanem Święczkowskim. W latach 2006–2007 był szefem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
– Jak powinien zdobywać wiarygodne dowody przykrywkowiec podczas akcji. Musi się z przestępcami zbratać, napić, jak ma te czynności dokumentować?
– Agent w miarę możliwości powinien być okablowany, jego rozmowy należy nagrywać, powinien mieć GPS, żeby było wiadomo, gdzie się porusza. Należy wykorzystywać inne osoby, agentów, którzy nie wiedząc, że to też jest agent pod przykryciem, będą sprawdzać, co robi, czym się zajmuje i jak. W ABW jest inna sytuacja niż na przykład w policji. Wielu funkcjonariuszy pracuje pod przykryciem w jakichś firmach, instytucjach. Ich kontrolujemy innymi metodami.
– W jakich firmach?
– Ważnych z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa.
– W mediach też?
– W połowie lat 90. w redakcjach polskich mediów funkcjonowali oficerowie pod przykryciem. Nie agenci, ale kadrowi oficerowie UOP pod przykryciem.
– Po co?
– Po to, żeby werbować, uzyskiwać informacje, żeby wiedzieć. Nie wiem, czy w chwili obecnej wśród dziennikarzy są oficerowie pod przykryciem, ale agentów jest wielu. Zgodnie z prawem zresztą.
– Przecież jest zakaz werbowania dziennikarzy!
– Spójrzcie na ustawę o ABW. Można werbować, ale nie na dziko. Wyłącznie za zgodą prezesa rady ministrów lub ministra koordynatora. To wystarczy.*
_____________
* Za: http://www.latkowski.com/obszar/left/przykrywka/#1811