„Okażmy radość i wdzięczność za siebie i za tych, którzy nie potrafią jeszcze cieszyć się wolnością. Za tych, którzy jeszcze do tej pory nie zauważyli, że od przeszło 20 lat żyją w niepodległej Polsce. Za tych, którym ciągle wydaje się, że niepodległość jest celem, a nie wyzwaniem, by ją mądrze zagospodarowywać, odważnie rozbudowywać i umacniać. Za tych, którym z trudem przechodzą przez usta słowa dziękczynnego hymnu: »Ojczyznę wolną pobłogosław Panie«. Śpiewajmy tę pieśń za siebie i za nich, dążąc do tego, by i oni poczuli się obywatelami niepodległej Polski”.
To fragment przemowy prezydenta Bronisława Komorowskiego z okazji obchodzonego dzisiaj Święta Niepodległości. Przemówienie to, jak wszystkie wcześniejsze wygłaszane przez Komorowskiego w związku z rocznicą odzyskania niepodległości czy przy okazji innych świąt państwowych, nacechowane jest na podzielenie Polaków; na tych dobrych, rezolutnych i radosnych, którzy dla przykładu z czekoladowym orłem i przebrani w gejowskie koszulki czczą 2 maja na różowo flagę narodową oraz na tych złych, ponurych i wiecznie niezadowolonych, dla których Polska, państwowość i patriotyzm nie ograniczają się jeszcze ciągle (i niestety dlań) do urzędującej akurat głowy państwa i rządzącego natenczas obozu władzy.
Głowa państwa w kolejnym publicznym wystąpieniu – a z racji charakteru i intelektualnej ich siły, stara się prezydent RP przywileju publicznego przemawiania nie nadużywać – angażuje się w bieżącą walkę polityczną, w aktualne spory partyjne plasując się po konkretnej stronie politycznego konfliktu, twierdząc jednocześnie (cytuję za „Rzeczpospolitą”), że jego zadaniem jest „zszywanie tego, co prują partie” (sic!). Przyznam się szczerze, że trudno o przykład większej obłudy, hipokryzji i zwyczajnego polskiego prostactwa. Przypomina mi się w tym miejscu cytat z „Księcia” Machiavellego: „Pewien książę z czasów współczesnych, którego nie dobrze byłoby wymieniać z imienia, nigdy nie głosi niczego innego jak tylko pokój i dobrą wiarę, a obu jest największym wrogiem, jednak gdyby ich się trzymał, po wielokroć straciłby szacunek lub państwo”. Od sierpnia 2010r., tj. od czasu przejęcia przez Komorowskiego najwyższego urzędu w państwie, nie uraczyła nas głowa państwa ani jednym chociażby wystąpieniem, nawołującym do tak hucznie zapowiadanej zgody, która buduje.
Okazuje się – jeśliby odbierać słowa Bronisława Komorowskiego na serio, co przy tym polityku nie jest akurat wskazane – że są jeszcze w kraju tacy ludzie, którzy nie chcą ramię w ramię z partią okazywać „jedności moralno – politycznej” i popierdzielać z czekoladowym „Możełem” na miasto, pokazując tym samym, że jedyna Polska jakiej pragną, jest Polską Dla Idiotów. Znajdują się ciągle jeszcze tacy wichrzyciele, którzy pomimo „ekstra rządu i super prezydenta” nie mogą ostać się we własnym kraju i z przymusu uciekają z niego – w coraz większej liczbie – na zabój i czym prędzej. Nie ma dla takich awanturników miejsca w kraju; nie będzie tolerancji dla ponuractwa i kontestacji! Ci ludzie nie zauważyli, że żyli w wolnej Polsce, a hańbą tym pokaźniejszą jest, że z tak wyzwolonego kraju uciekli. A ci którzy zostali, muszą kroczyć w marionetkowym marszu u boku pana prezydenta, gdyż w przeciwnym wypadku zostaną namaszczeni stygmatem odszczepieńców, bądź złowróżbnych zaprzańców.
W licznych okołoniepodległościowych wystąpieniach Komorowskiego zabrakło w tym roku miejsca dla Ojca Polskiej Państwowości i współtwórcy święta 11 listopada 1918r. – Romana Dmowskiego. Wybitny mąż stanu, polityk o dalekowzrocznym spojrzeniu, pragmatyk i człowiek bezgranicznie oddany Polsce, w medialnych przekazach i wystąpieniach przedstawicieli obozu władzy opisywany jest przez prezydenta i przygarnięte przez niego do wąsatej piersi łajzy pokonane przez Kaczyńskiego (Giertycha, Kamińskiego, Libickiego itd.) jako postać epizodyczna, raczej negatywna, ceniona jedynie za okres pierwszych lat niepodległości, w kontekście – charakteryzowana niemalże jako sługus Rosji i Rosjan.
Nic więc dziwnego, że rzesze Polaków – głównie młodych, ale również i tych nieokreślonych partyjnie, a chcących wyrazić swój bunt przeciwko zawłaszczaniu państwa i wypychaniu zeń jego własnych obywateli przez władzę – zamanifestuje dzisiaj pod pomnikiem Romana Dmowskiego – Wielkiego Polaka – że pomimo prezydenta, który ujmuje im to miano, są w dalszym ciągu „obywatelami niepodległej Polski”, że dla niech „niepodległość jest [właśnie] wyznawaniem”, że potrafią się oni cieszyć z Polski takiej, w jakiej żyją, demonstrując jednocześnie, że na w pełni wolną Ojczyzną, raczyć będziemy musieli jeszcze trochę poczekać, panie prezydencie.
Swoją radość z okazji odzyskanej przed 95-laty wolności okażą oni, składając na placu Na Rozdrożu, pod pomnikiem Romana Dmowskiego kwiaty i wieńcząc Marsz Niepodległości.