Problem Ukrainy Rosja widzi w ten sposób: przyjazd na kijowski Majdan Jarosława Kaczyńskiego i innych polskich polityków to wtrącanie się w sprawy wewnętrzne tego kraju; wywieranie niedopuszczalnej presji ekonomicznej, politycznej i społecznej na Ukrainę ze strony Rosji to po prostu troska o samą Rosję, gdyż Ukraina w istocie jest Rosją, tyle że wychyloną nieco za bardzo na zachód. Tak przynajmniej niezmiennie myślą od jakichś kilkuset lat o naszym wschodnim sąsiedzie władcy Kremla.
Machina propagandowa Moskwy działa w najlepsze, a ten, kto pamięta czasy PRL-u wie, że jest to kłamstwo siermiężne (ja osobiście – dzięki Bogu – czasów tych nie pamiętam). Warchoły, bandyci, wichrzyciele, „brak poszanowania dla legalnych władz” itd. itp. Z drugiej strony, ciężko żeby Putin i jego zbrodniczy aparat rządzący Rosją miał w uszanowaniu przywódców kraju zachodniego, którym od kilku lat regularnie podciera sobie zada (nie chodzi mi rzecz jasna w tym miejscu o stawiającego mu miękki opór prezydenta Janukowycza); nic dziwnego więc, że naochocił się nam rosyjski Wołodja.
Jarosław Kaczyński ukradł polskiej scenie politycznej show. Zrobił z nią to, co od wielu miesięcy jest jego planem strategicznym: podzielił ją dwubiegunowo. Jest PiS i „obóz niepodległościowy” i po drugiej stronie – obóz władzy. Tylko PiS jest alternatywą dla tego obozu, tak w polityce zewnętrznej, jak i krajowej. I – to chyba ważniejszy wniosek – tylko Jarosław Kaczyński jest prawdziwym liderem, zdolnym do odbudowania pozycji Polski w regionie. Dzisiejsze komentarze zdają się tę hipotezę potwierdzać, jeśliby umieć je czytać między wierszami. Od lewa do prawa gromy na Kaczyńskiego, że tak naprawdę jadąc na Ukrainę był nieszczery i tylko się ośmieszył, samo jego posunięcie było przestrzelone, a prawdziwymi bohaterami są w tej sytuacji Tusk i Komorowski, którzy do problemu ustosunkowali się dopiero z poniedziałku, bo akurat trzeba było pójść do pracy. Dlaczego? Jak uchwyciła to dziennikarka programu „Tak jest” (tvn24), w czasie zeszłorocznej manifestacji PiS na 13 grudnia, w siódmym jej szeregu, na lewo od piątej mijanej akurat przecznicy, niedaleko wylotu i obok skweru w gąszczu, ktoś w „pisowskiej demonstracji” niósł transparent z napisem porównującym Unie Europejską do obozu koncentracyjnego. No przecież to jest bezprzykładna hipokryzja, no!
Gej Biedroń i Wojciech „Łelkom Ewrybady” Olejniczak skwitowali wojaż prezesa PiS na wschód krótko: Prawo i Sprawiedliwość to eurosceptycy, więc nie mogą teraz w sposób wiarygodny nawoływać do integracji Ukraińców ze Wspólnotą. Klasyczny mindfuck, a może wyrafinowana gra?
Z Towarzystwa wychodzi po prostu złość, bezradności i podskórna zawiść. Że rzecz oczywistą, dla każdego pojmującego polskie interesy polityka, Kaczyński zastosował w trymiga. W tych dziejowych dla ukraińskiego narodu chwilach tamtejsze społeczeństwo musi mieć silne poparcie jej najbliższego sąsiada. Działanie takie jest zgodne z polską i ukraińską racją stanu; oddanie naszego wschodniego sąsiada Rosji, to bowiem cofnięcie naszej i tak chwiejnej pozycji geopolitycznej do czasów Traktatu Ryskiego (idąc dalej tą metaforą, katastrofa smoleńska i „posmoleńska” były dla tej polityki przesunięciem „zaledwie” do stanu z początku lat dziewięćdziesiątych).
I jeszcze słowo na Sikorskiego „niePOradka”. Nie pierwszy to już raz okazuje się, że jest to człowiek mocny jedynie w gębie, który ograniczywszy narzędzia dyplomacji do twitter’a w smartphon’ie, wykorzystuje ją głównie do ataku na opozycję w kraju, w którym przyszło pełnić mu akurat funkcję ministerialną (no i może jeszcze do pompowania swojego nieskończonego ego i nieustannej demonstracji grubiaństwa). Gdyby w gorącym okresie wrzenia na placu w Kijowie pojawił się on osobiście tam zamiast Kaczyńskiego, mam wrażenie że wielu obecnych potraktowałoby go jako generał-gubernatora, przysłanego do stłumienia puczu buntowników w „Strefie Skomunizowanej”.