Zawsze mieliśmy psy w domu.
Pierwszy był mieszaniec boksera z wyżłem. Sliczny , jak na tak rasowy niefart. Miał zwyczaj dawać drapaka z domu przy lada okazji , a korzystał z tego , bo potrafił skakać nawet z bardzo wysokiego parteru . Poczem , z reguły odwiedzał moich , jeszcze wtedy żyjących rodziców. Cięty był na wszelkiego typu mundury : milicyjne , wojskowe. Z lubością atakował sowieckich żołnierzyków. Jednemu wyrwał czapkę , gdy się nią oganiał i poniósł na pobliską stację. Na torowisko , gdzie rozrządowa górka i ryk megafonów , który ignorował.
Trafił z nami na wieś w w połowie lat 80-tych i tu dokonał żywota. Mieliśmy też dwa wilkopodobne mieszańce ; były u nas od małego szczeniaka. Długo. W końcu i one dokonały psiego żywota. Nie było wtedy klinik weterynaryjnych z prawdziwego zdarzenia w pobliżu , a my jeszcze nie posiadaliśmy auta. Strach pomyśleć , że były czasy w których nieposiadanie aut było przymusowym "przywilejem" większości Polaków.
Zaprzyjaźniony farorz zaprowadził sobie rottkę - owoc mezaliansu dwojga rottweilerów , z których jedno było szalenie rodowodowe i medalowe, a drugie już nie , chociaż ich czystości rasowej , nie można było czynić wielkich zarzutów.
W ten sposób staliśmy się - dzięki suce wielebnego , właścicielami rottweilera o imieniu Makary.
Powiadam Wam , nie było sympatyczniejszego , milszego i wierniejszego psa.
Wybuchł internet , któremu długo byłem przeciwny. Żona kupiła komputer chyba mnie na złość.
Irytował i onieśmielał , bo nie potrafiłem sprawić , aby był Kadmonowi życzliwy , przychylny , że o użytkowaniu nie wspomnę. Pierwsze kroki , po których z biegiem czasu i nie od razu - zostałem blogerem.
Następną była suka o imieniu Sara, a po niej kolejna sunia Flora. Obie rottweilerki.
Wpierw umarł Makary, Sarę oddaliśmy z bólem serca potrzebuąjcemu leśniczemu z sąsiedniego leśnictwa.
Pozostała przy nas FLORA , arcysympatyczna, żywiołowa , wierna jak więcej niż pies ,niesamowita. Nasz przemiły towarzysz przez kawał życia. Gdy dom opuściła nasza jedynaczka - córka , Florka stała się oczkiem w głowie właścicieli . Ustanowiono zasady wg. których ja byłem od posłuchu , Kadmonowa od wielkiego kochania. Czas jednak upływał i wierna suka już -niepostrzeżenie - skończyła 13 lat życia. To znacznie więcej , od średniej metrykalnej jej rottweilerskiego gatunku.
Zaczęły się choroby , wdało się wpierw ropomacicze , skutek którego , nigdy matką nie będąc , stała się jałowa. W końcu przyszło najgorsze : niedomogi starczego wieku : rak , trudności z motoryką, spadek apetytu , sen i apatia.
Postanowiliśmy z żoną, że nie odejdzie z tego świata samotnie i w bólu , nie...
Facebook : kolejne nasze prośby i oferty skierowane do przypadkowych właścicieli , do obu tam działających fundacji z herbem rottweilera w tle. Nigdy też nie unikaliśmy krytycznego stosunku do kastracji. Okaleczenie z premedytacją, to okaleczanie i kwita. Nie jest uprawnione miłością do zwierząt. Zwierzęta cierpią ból , szok , niedowierzanie ,że coś podobnego dotyka ich ze strony braci starszych w istnieniu.Domniemanych przyjaciół. Nie znają motywu przewodniego , a jest nim podobno - chęć ograniczena populacji. Nie będę dłużej rozwijał tematu.Bo może już czuć czułostkową antropomorfizacją.
DOLAR pojawił się w naszym domu w piątek , akurat w Święto Niepodległości. W drodze legalnej adopcji.
Trafił z bardzo daleka, chociaż obiektywnie mówiąc , Polska nie jest rozległa. Przybył spod Augustowa , ze schroniska dla skrzywdzonych psów , gdzie trafił prosto z psedohodowli , a tam służył za rozpłowowca , bitego , gnębionego , głodzonego , trzymanego w kojcu o rozmiarach 1.5 m x 1.5 m. Trzymanego w warunkach , które nam - normalnym ludziom przynoszą wstyd i zażenowanie , a w końcu i traumę. Wszystko to , co spotkało młodą kobietę , treserkę tych psów, zawołaną behaviorystę. Stoczyła ona heroiczne boje , aż uwolniła Dolara. Psiaka z nobilitujacym rodowodem.
Tą drogą pies trafił do nas, do naszego rozległego domu , który pomału lecz systematycznie, obraca w sobie znany , swojski bardak i w którym (sprzątajcie po mnie ,ludziska ! ) czuje się znakomicie. Między nami mówiąc - niemożliwa przylepa , o wciąż szczenięcym charakterze , rozbrykana i swawolna. W dwa jenak dni , zakochana w jego nowych właścicielach, którzy za punkt honoru przyjęli jego socjalizację i adaptację do nowych domowych warunków , gdzie wolno jest w zasadzie wszystko , ale co nie , to nie i basta.
Flora , nasza sunia , ustaliła już co nowemu można i gdzie kończą się granice jej damskiej tolerancji.
Na chwilę odżyła , a to dobrze.