Dwudziesta ! To już dwudziesta odsłona naszej Witryny. Dzięki Wam , nasi kochani, bliscy lecz anonimowi CZYTELNICY .Dostarczacie nam obojgu niezłego powera , byśmy nadal uprawiali to skromne , przecież kameralne poletko.
Kłaniamy się Wam pięknie.
Ludmiła Janusewicz & Adam Kadmon
__________________________________________________________________________
LUDMIŁA JANUSEWICZ , wiosennie
__________________________________________________________________________
STUDNIA
_____________________
Pamiętam stoicki spokój studni
pewnego dnia
przed laty
gdy
oczami opierając się o jej dno
pytałam o przyszłość
Cicha wyniosłość wody na dnie
z małym reliefem wyrzeźbionego
przez trzmiela powietrza
i plusk rzuconego kamyka
Cisza i hałas studni wciąż trwa
POINTY
____________
Raz pewien jeż
zaczął się pętać w łętach,
szukał on pointy,
bo mu zginęła pointa,
i złościł się on mocno i zjeżał,
zapomnieć pointy?
Sam sobie nie dowierzał,
wyciągnął chustkę,
już supeł jest zaczęty,
nagle coś dojrzał,
ktoś miał na nogach pointy.
Ten ktoś w tych pointach
przez kartoflisko bieżał,
ale jeż już pointy
doganiać nie zamierzał...
WRONA I KRY
_________________
Raz pewna wrona liczyła kry
zaczęła gładko
kra, kra, kra
czyli po prostu
raz, dwa, trzy
Następnie wrona
miała dylemat
bo czwartej kry nie było
czy czterech kier
nie było
czy czterech kierów
nie ma?
Zaczęła wrona liczyć znów
kra, kra, kra
znowu jej brakło czterech
krów
I stoi wrona rozkraczona
kra, kra, kra
liczy kry
kra, kra, kra
raz dwa i trzy
DWA KOTY
_______________
Dwa koty badały ziemskie obroty,
bo miały w pamięci zdanie,
że ziemia się kręci.
Jak to można zbadać, jak opisać?
Ogon im się nie kręci, tylko po prostu
zwisa!
Płoty, po których koty chodzą
stoją równo i nie są wcale
zakręcone!
Jeden kot na to machnął łapą ,
drugi ze złością machnął
ogonem.
__________________________________________________________________________
WIKTOR SMOL
__________________________________________________________________________
JUŻ NIE PĘDZĘ NA ŁEB NA SZYJĘ
__________________________________
Spaceruję wolno
oglądam się za siebie
chcę mieć pewność że ona idzie tak samo
że nie przyspiesza ani na jotę
że spotkamy się we właściwym miejscu
o właściwej porze i czasie
Jeszcze czuję zapach ziemi
i twój
duchu wszelkiego dobra
i zła się nie ulęknę
dopóki żyję jestem
ogrodnikiem
i tym co ptaków słucha rano
dokarmia w południe
a wieczorami stoi na straży
Jeszcze czuję smak w kubkach
rozróżniam dotyki
i potrafię nazwać
otaczający mnie świat
nie dzieląc go na dobry i zły
(świat jest taki jaki jest
i ani trochę inny)
podnosisz kamień
choć nie jesteś bez winy
Jeszcze czuję tę przestrzeń
trzymam się jej póki sił starcza
Spaceruję wolniej i
Wiktor Smol
KOMPOZYCJE Z SUCHYCH TRAW O ZAPACHU LATA
_______________________________________________
Samotność, to stan ducha złożony w proces usychania, w którym zachodzą przemiany tak głębokie, że duszę rozrywają na strzępy tęsknoty za kimś/czymś utraconym lub nigdy niedoświadczonym, albo silnym strumieniem pragnienia strudzonego drogą wiecznego wędrowca.
Samotność jest jak czysty ogień – nie da się zbyt blisko podejść. Potrafi być górskim powietrzem dławiąc w piersiach oddech, lub bezkresem nieba tonącym gdzieś za widnokręgiem w morzu.
Samotność, to kropla porannej rosy na majowych dzwonkach konwalii, lub babie lato w fioletach oceanu wrzosów. Odgłos pióra i kartka papieru, na którą spada rzęsa. Samotność, to świadomość i brak oddechu kogoś najbliższego obok.
Samotność, to najpiękniejsza muzyka zapisana w pąkach kwiatów, w zapachu pierwszego pokosu trawy, w skrzydłach ptaków, w kroplach rzęsistego deszczu i w ciszy przed burzą.
Samotność, to Ty, kiedy mnie opuszczasz
__________________________________________________________________
STROF Z KRAKOWA. MIŁO GO NAM GOŚCIĆ
__________________________________________________________________
5 WIERSZY DO PEWNEJ ANTOLOGII
CZEKAJĄ
________________
Na białym postronku chodzi zamarzła kukułka
i jeszcze słychać od wewnątrz miarowe bicie zegara;
gorące na igliwiu zostały oddechy szkła.
Przybita przestrzeń do równiny, dalej
rzeka. (Nie cofnie się przed niczym, nawet
gdy za błotnym paznokciem zdrapany lód).
I łodzie nie wypłyną. Podniesione dzioby
na skostniałej fali piją z chmur powietrze
na wiosenny umór.
Ni biec, ni czekać. Matowieje
skóra lodu pod stopą, na krótko zakwita
okrzyk dnia na płótnie. Już.
Odkopują szczątki słońca lisy białe
jak splot snu. A na nas pędy
czekają; tak, one czekają na nas. Wyrastają z nas.
ŁASKA
___________
Odgarnia z czerwieni wczesny
śnieg. Zaraz potem, zdziwiona,
odwiedza to, co jeszcze przed chwilą
było jej, a teraz nie jest. Łakome
włosy ziemi plączą taniec zmarzniętych
drobnych łap. Nie zna odpowiedzi na najprostsze
pytania, ale też nie potrzebuje ich stawiać. Chce
ciepła, jest bardzo ludzka, nawet gdy patrzy
ze zdumioną miłością na wrzącą biel. Jej imię
jest początkiem dnia i końcem życia. Głóg
wyznacza drogę przez listopad, który, być może,
wcale się nie zaczął. Ugór zatapia się
w zielonym, nawoskowanym świetle
liści, pamiętających, że obiecano im
darowanie bujności i tego, że nie były
ani zimne, ani gorące.
ŻADEN WIATR , ŻADNA GORYCZ
_______________________________
Wskakują, tańczą w wodzie,
dziwują się sobie, ważkom
i gliniastej ziemi. Tam w górze
latawiec i już tylko słońce.
Na przemian grają w canastę i piją
sok z rzęsy wodnej i puchu. Ciała
wgryzają się w młodość, zagrzebują
w kamienistych chmurach.
Zagrzebują się w kamienistych
chmurach, ślepe dotykają
siebie nawzajem, jakby
dotykały drzew.
Świst pociągu owija się wokół
nich. Suche jest lato
i widne. Karmią się
sadzą góry pstre. Rzeka z nich płynie.
A jeśli zniknie, nic się nie odnajdzie.
Lecz teraz kąpiel. Ciężkie są korale
kropel na końskiej szyi. Utrudzone
tam tlą się jeszcze brzozy i topole.
Urwiska biała piana, zorany
śpiew wysokiego brzegu.
Twarz została w popiele, nie rozwiał
jej żaden wiatr, żadna nie zdjęła gorycz.
NADAL , POTEM
_________________
Choć już bose stopy dudniły na deskach,
jeszcześmy nie byli pewni, czy to nie marzenie
i czy nie zniknie wkrótce zielonkawa woda
i brzeg gliniasty, i tratwa wiązana sznurami.
Lecz zakołysało i było bez zmiany:
nadal stare drzewa ochraniały rzekę,
wciąż przez nasze palce przepływała młodość
i pranie schło na wietrze w cygańskim obozie.
Potem wyniesieni na głębór za cyplem
straciliśmy już z oczu bzy i czerwień dachów.
Kto wie, gdyby wtedy przerwano żeglugę,
może nurt by zastygł i krew, i mijanie.
***
Spadnie deszcz. Miasta
wejdą głęboko w morze i
usną na powrót gotyckie rzeźby. Trębacze
przykryci szachownicą
będą śmiać się w rytm
stukania szklanych kopyt o śliski gościniec. Za plecami
wystygną kamienie probostwa i Mahler
rozbierze cię do snu. Schody
zejdą wolno na mokre podwórze, las
nie cofnie się o milimetr. Spadnie
deszcz, delikatne sylaby wilgoci.
Spadnie deszcz, ostatnia zasłona
cichego, szarego wstydu.
__________________________________________________________________________
ADAM KADMON
__________________________________________________________________________
REMEMBER
___________
Im jest nieważne kto czyją przelewa dziś krew
i że ludzie giną Istotne aby nikogo nikt
nigdy nie oskarżył o brak dobrej woli
Gentelmani tak mają trzymając się mocno
pokąd pociski i bomby im na łeb nie spadną
rozsypując poczucie bezpiecznej przyszłości
Gdy ich domy ogarnie pożoga gdy nie
pozostanie z dorobku na kamieniu kamień
wtedy słowo skruchy do życia nie wzbudzi
umarłych a co dopiero dzieci polityków
w trumnach nie pomieści marzeń co
w życiu nie wzejdą
Chodzą wypadki po ludziach
inteligentne bomby w dążeniu do celu
nigdy nie przebiorą kto wróg a kto stronnik
Dopiero komfort dopiero komfort
pomieni się z pragnieniem odwetu
I’m sorry nie przetrwają głupcy Ich prochy
rozwieje podmuch historii i pogarda
wchodzących w szeroko rozwarte
bramy triumfu i glorii na pohybel martwym
Nie pojmą przenigdy że honor to honor
a godności nie da się wycenić
T o nie są Spartanie którzy nam przewodzą
to tchórzliwe kundle pod batutą
przemienionych nadzorców kloacznego ścieku
PONIEKĄD
______________
Miłośnik piękna dobrych obyczajów rzetelnej
rozmowy Kpiarz przechera zarazem skądinąd
romantyk niestety
w stylu zeszłowiecznym a serce z migotem
śni że się odmienił
Śni że został chamem i jest mu z tym lepiej
bo lepiej to dobrze
Z oddali spogląda pochylonym wzrokiem
na ścieżkę która przywiodła donikąd
W wymownym milczeniu ustalony zapas
słów na zasłonę dymną taką zza której
nie wygląda karzeł o pustej kreacji
Tej sprawności musiał się nauczyć
Mniemana prawda zmieszczona w naparstku
dualizm formy dualizmem treści
Dedykacja
___________
w mięciutkich objęciach przyjaznego mroku
umysł wciąż otwarty czujny
odmyka tunele zapomnianych zmysłów
kolejna godzina zapowiedz wieczności
szelest stron życia póki co niespiętych
na amen na kłódkę na każdy przypadek
trzebna okładziny tuż za nią spis treści
jakieś credo po kisielu woda
odgrzebane z pamięci
nie
starczy dedykacja szept serca
najdelikatniejszy jak il silentio
nad taką ciszą brzmi ostatni akord
__________________________________________________________________________
Na oczywisty deser – FRANCOIS VILLON. Każda epoka ma swojego Villona. To niczym Katullus starego Rzymu. Fenomen , jeśli rozumiemy szerzej archetypy kultury. ( np.Puer aeternus )Tak myślę.
__________________________________________________________________________
Ballada do ukochanej
François Villon
_________________________
Miłości, tyżeś okrutną, zwodnico,
Obłudyś pełna, słodycze twe kłamią,
A gdy żelazne kleszcze twe pochwycą,
Morderczym ciosem biedne serce łamią.
Czar twój śmierć niesie pośród słodkich marzeń,
A pycha wszystkie czyny twe przenika,
Oczy okrutne, miłosierdzie każe
Nie gnębić, jeno koić nieszczęśnika.
Czyliż nie lepiej by o pomoc wołać
W przystani inszej, gdzie lubość pieszczoty?
Nic z władztwa twego zwolnić mnie nie zdoła,
Trza mi dozgonnej zażywać sromoty.
Mężczyzna ze mnie więc czy drobne dziecię?
Zginę, gdyż nadto wielka ma udręka,
Litości zda się do cna brak na świecie,
Gdy miast radości, sroga jeno męka.
Lecz cóż, po długim przecie lat szeregu,
Niejedna zmarszczka na twym liczku siędzie,
Ja się zaśmieję wonczas, lecz nie, przebóg,
I dla mnie starość niełaskawą będzie.
Zgrzybialcem stanę się, jak ty zgrzybiała,
Żyj zdrowo! Skoro mnie nie byłaś miłą,
Trza, byś się innym milszą okazała,
Wspierać mnie, nie zaś dręczyć trzeba było.
Przesłanie
____________
Miłujesz, książę, a więc lęk mnie bierze,
łże źle pojmiesz, co z mych słów wynika,
Lecz przecieś łaskaw, tedy zechcesz szczerze
Pocieszyć, nie zaś nękać nieszczęśnika.
Z „Wielkiego testamentu”
François Villon
______________________________
… O sobie biednym też rzec muszę:
Zbito mnie, niby w rzece płótno,
Na goło, drągiem… Na mą duszę,
Te kaźń któż zjednał mi okrutną,
Jeśli nie Kasia czarnooka?
Wzięły po grzbiecie y kompany:
Ciurkiem płynęła tam posoka …
Szczęśliw, kto nie zna, co te rany!
Lecz iżby przez to żaczek młody
Dzierlatki młode miał ostawić,
Nie! Chociaby go łbem do wody,
Iak czarownika, miano spławić,
Słodsze mu niż zbawienie własne!
Ba, wierzy im li obłąkany:
Czarne brwi maią czy też iasne …
Szczęśliw, kto nic zna, co te rany!
Gdyby ta, którey’m niegdy służył,
Z wiernego serca, szczerey woley,
Przez którą’m tyle męki użył
Y wycierpiałem moc złey doley,
Gdyby mi zrazu rzekła szczerze,
Co mniema (ani slychu o tem!)
Ha! byłbych może te więcierze
Przedarł y nie lazł iuż z powrotem.
Co bądź iey ieno kładłem w uszy,
Zawżdy powolnie mnie słuchała
— Zgodę czy pośmiech mając w duszy
Co więcey, nieraz mnie cirpiała,
Iżbych się przywarł do niey ciasno,
Y w ślepka patrzał promieniste,
Y prawił swoie … Wiem dziś iasno,
Że to szalbierstwo było czyste.
Wszystko umiała przeinaczyć,
Mamiła mnie niby przez czary:
Zanim człek zdołał się obaczyć,
Z mąki zrobiła popiół szary;
Na żużel rzekła, że to ziarno,
Na czapkę, że to hełm błyszczący,
Y tok zwodziła mową marną,
Zwodniczym słowem rzucaiący …
Tak oto moie miłowanie
Odmienne było y zdradliwe;
Nikt tu się ponoś nie ostanie,
By zwinny był jak śrybło żywe:
Każdy, ścirpiawszy kaźń nieznośną,
Na końcu będzie tak zwiedziony
Iak ia, co wszędy zwą mnie głośno:
Miłośnik z hańbą przepędzony …
Przełożył Tadeusz Boy-Żeleński
Ballada, jaką Villon obdarzył szlachetnie urodzonego młodego żonkosia, iżby ją swojej małżonce przekazać raczył
François Villon
__________________________________________________________________________
Niby o świcie głuszce tokujące,
A żądzy pełne, jak to w ich zwyczaju,
Pieszczoty sobie nie skąpiąc gorącej,
Gdy się skrzydłami chciwie obłapiają,
Niechże my wzajem, pani moja miła,
Miłosnych igrów zażyjem dowoli,
By nas radosna chuć w jedno spoiła,
Gwoli gorącej krwi, miłości gwoli.
Ja władzy twojej powolnym się stanę,
Po śmierć, co kiedyś do drzwi zakołacze,
Honorem tyżeś mi, na każdą ranę
Balsamem, kiedy śród zgryzoty płaczę.
Rzecze mi rozum, a będę go słuchał
Ochotnie, iżbym nie szczędził mozołu,
Służąc ci wiernie wszystką mocą ducha,
A więc nasz żywot trza nam wieść pospołu.
Kiedy nań plagi spadną i katusze,
Kiedy boleścią srogą rozgorzeje,
Wzrok twój w szczęśliwą przemieni mą duszę,
Jak wiatr, co każdą czarną mgłę rozwieje.
A więc nie stracę ziarna, zasianego
W twą glebę, dana mi od Boga ona,
Owoc wyrośnie na niej dnia pewnego,
Pospólność tedy nasza nam sądzona!
Przesłanie
___________
Posłysz, księżniczko zacna, co ci gadam,
Serce me tobie w niewolę oddaję,
I w twej skłonności ufność mą pokładam,
Trza nam więc przecie miłować się wzajem!