As Kier As Kier
30
BLOG

Krew za krew

As Kier As Kier Polityka Obserwuj notkę 0

Obserwowanie i komentowanie polskiej sceny politycznej stało się dla wielu czymś więcej niż hobby - życiową pasją. Do rutynowych działań należy tu wychwytywanie oznak słabości przeciwnika politycznego i punktowanie tych oznak z całej mocy przy jednoczesnym sprytnym sugerowaniu, że to właśnie moja opinia wyraża pewną obiektywną wizję stanu faktycznego. Ja chcę wbić przeciwnikowi gwóźdź do trumny, dorżnąć watahę, zetrzeć go w proch? Ależ skąd. To tylko "oni" są bandą zacietrzewionych, gotowych na każdą podłość, moralnie zdegenerowanych szaleńców. Cała ta zabawa widocznie dostarcza uzależniających intelektualnych dreszczy, bo jak inaczej wyjaśnić aż taką popularność tych zabaw na licznych portalach blogerskich.

Polecam wszystkim ambitnym amatorom polityki przyjęcie nieco bardziej zdystansowanej perspektywy. Dobrą prespektywą, którą szczególnie każdemu polecam, jest punkt widzenia polityka lub wyborcy SLD. Wielu krzykaczy często powtarzało, że ta partia i to środowisko na zawsze przegrało. Przypisywano SLD winy z zamierzchłych czasów PRL-u, którego to okresu przecież nie ocenia się dziś tak jednoznacznie, jak chcieliby prawicowi fanatycy. Niesprawiedliwie uznano SLD za partię o nielegalnych powiązaniach z biznesem, generującą afery, symboliczną rolę przypisano tu aferze Rywina, której jak dziś już wiemy - w ogóle nie było.

Odpowiednia perspektywa pozwala dostrzec istotę dzisiejszego przesilenia politycznego. Wystarczy przypomnieć sobie szumne zapowiedzi POPiS-u i odnowy moralnej z 2005 roku. A premier miał być z Krakowa. Dziś, gdy to sobie przypomnimy, tylko pusty śmiech ogarnia, ale to ważny klucz do zrozumienia wydarzeń. Tuż po wyborach 2005 miodna przyjaźń nieomal z dnia na dzień zamieniła się we wściekłą walkę polityczną, która tak naprawdę trwa nieprzerwanie od 4 lat ze szkodą dla państwa. Obie partie, które obiecywały zachowanie czystości niepodobnej do obiegowych wyobrażeń o polityce, szybko straciły dziewictwo, którego zresztą w ogóle nie miały. Oszukaly one wyborców nowymi etykietkami dla ludzi, którzy w polskiej polityce mieszają od samego początku, czyli od roku 1989. Dwór Tuska, czyli jądro dzisiejszego PO, to dawne KL-D, a zakon Kaczyńskiego, czyli jądro dzisiejszego PiS-u, to dawne PC. KL-D i PC zyskały tak złą sławę przez setki afer prywatyzacyjnych, które spowolniły rozwój gospodarczy Polski w latach 90., że liderzy wymyślili sobie powrót pod nowymi nazwami po pozbyciu się SLD za pomocą sprytnie przeprowadzonego ataku przy użyciu sejmowej komisji zajmującej się tzw. aferą Rywina, a w istocie stworzonej dla zdyskredytowania SLD oraz wypromowania PO i PiS. To nie powinno było się zdarzyć.

Prawdziwa twarz obu politycznych gladiatorów nie mogła pozostać wiecznie w ukryciu. Dwa lata zajęło skompromitowanie PiS-u i przekonanie wyborców, że jedynym prawdziwym celem tej partii jest zamach na demokrację i wprowadzenie w Polsce dyktatury. Kolejne dwa lata zajęło skompromitowanie PO i pokazanie wyborcom, że ludzie PO (wcześniej KL-D) wbrew górnolotnym deklaracjom nie wyrośli z zamiłowania do afer. Jest oczywiście zrozumiałe, że duża część wyborców PO to są biznesmeni lub ludzie popierający danie wielkiemu biznesowi swobody za wszelką cenę, nie bacząć na koszty społeczne. Odpowiednio członkowie PO to w dużej mierze aktualni lub byli biznesmeni, którzy udziały przekazali rodzinie lub zaufanym wspólnikom. Problem pojawia się wtedy, gdy ci politycy zapominają, że mieli zajmować się sprawami państwa równie skutecznie jak własnym biznesem, a zaczynają traktować swoje stanowiska jak intratną inwestycje, którą trzeba zdyskontować poprzez pomnożenie prywatnego majątku.

Te 4 lata to z jednej strony smutny czas dla ludzi rozsądnych, którzy nie dali się zwariować, dla wyborców SLD. Wielu zastanawiało się, co dalej, jak wyjść na prostą, odzyskać sondażowe poparcie, które jest wstępem do wyborczego zwycięstwa i uporządkowania palących spraw kraju. Jak się okazuje wystarczyło zachować spokój grabarza i spokojnie przyglądać się, jak prawica przechodzi od wzajemnej agresji, przez wściekłą nienawiść, walkę na śmierć i życie, do jeszcze gorszego pandemonium, na które brak już słów. Można było spokojnie czekać aż nawzajem się zagryzą i nawzajem pociągną na dno. Dziś śmiertelnie ukąszone PO zachowało jeszcze tyle sił, by zrównać z ziemią ostatnie bastiony PiS-u, czyli CBA i IPN (tak, tak, nie zapominamy :]). Na tak oczyszczony grunt wejdzie SLD, co od początku było wiadome. Dlaczego o tym piszę? Chciałbym uświadomić blogerom dającym z siebie wszystko, by przeforsować swoją narrację, pomocną czy to dla PO, czy to dla PiS, jak bardzo zabawnie ich poczynania wyglądają z pewnej odległości. Wydaje wam się, że walczycie o swoje szczytne ideały, a tymczasem idealnie wpisujecie się w szerszy plan ludzi mądrzejszych od was o lata świetlne, bo to niewątpliwie jest plan. Oczywiście im bardziej zacietrzewiony jest dany delikwent (mój faworyt to zawodniczka często określana na S24 skrótem RRK), tym lepszą wyświadcza przysługę SLD i tym bardziej jest śmieszny, gdy patrzy się na niego z dystansu. Tak więc, walczcie dalej, moi drodzy. Nie odpuszczajcie, nie oddawajcie pola, wasza dewiza to krew za krew, nie bierzcie jeńców. Niektórzy jeszcze chcieliby POPiS-u, ale nie miało go być i nie będzie. :D

Pierwsza rzecz, która czeka obecną władzę, to odejście ogromnej części elektoratu, który Tuska popierał jedynie w obawie przed PiS-em. To elektorat, którego prawdziwym faworytem jest SLD. Już nie czekajcie i nie dajcie się zaskoczyć. Ci, którzy przerzucą swoje poparcie na samym początku tego procesu, będą mieć później lepsze samopoczucie jako osoby mądre i przewidujące polityczne trendy. Tusk jest dziś żałosny. Wielokrotnie, także na tym blogu, próbowałem doszukać się w Donaldzie Tusku śladów męża stanu i nie udało mi się to. Jest to człowiek często czuły, trochę naiwny a trochę śliski i nieszczery. Moim zdaniem jeszcze kilka dni temu Tusk miał ostatnią szansę, by pokazać, że ma jaja. A co zobaczyliśmy zamiast premiera - męża stanu? W ogóle zobaczyliśmy bardzo mało, Tusk cały czas chował się, wystawiał na strzał swoich ludzi, badając jak wypadają na konferencjach prasowych i jak to wygląda w sondażach opinii publicznej. Na jedynej swojej konferencji prasowej nie pokazał twarzy twardego polityka, tylko dalej koleżki z podwórka zabawiającego dziennikarzy. Choć ogólnie udana, ta konferencja mogła tylko na chwilę dać odrobinę optymizmu zwolennikom premiera - nieudacznika. Dziś TVN24 pokazuje od rana migawkę z wczorajszego posiedzenia rządu, na której widać premiera wchodzącego na salę jak słabiutkim, niepewnym głosem, mówi "Dzień dobry". W tym samym czasie znamienna wymiana zdań między Radkiem Sikorskim, a Grzegorzem Schetyną: "Ale bieda" - mówi cicho z bladym uśmieszkiem pierwszy. "Bieda, co?" - odpowiada drugi.

Zapowiadana na dziś ucieczka do przodu poprzez przegurpowanie rządu to początek końca Tuska. A nigdy nie ukrywałem, że widzę go jako obiecującego kandydata na prezydenta. Ten urząd w Polsce jest bowiem dziś skrojony właśnie na miarę takiego Tuska, a w razie potrzeby przykroiłoby się go do Tuska jeszcze lepiej. Dziś prezydentura - życiowy cel Tuska - oddala się od niego. Wymiana tylu ministrów jest bowiem krokiem niezrozumiałym. Jeśli wielkiej afery faktycznie nie było - w co jestem w stanie uwierzyć - to jak można bez uzasadnienia wykonywać tak poważną operację na żywym organizmie państwa? Wszyscy ze zrozumieniem kiwali głowami, gdy PO nie tylko po 100 dniach, ale i znacznie później tłumaczyła, że poważniejsze prace rządu zaczną się, gdy "ministrowie wdrożą się w swoją pracę". I co, teraz następni ministrowie będą od nowa się wdrażać? A przed wyborami powiedzą, że co prawda z obiektywnych powodów nie zdążyliśmy niczego zrobić, ale jak nas teraz wybierzecie to już będą megacuda... Litości. Rządy PO byłyby śmieszne, gdyby przy okazji nie rujnowały polskich szans na rozwój, a także zaufania obywateli do swojego państwa.

Ze szczególnym zainteresowaniem czekam na potwierdzenie lub zaprzeczenie rewelacji, że do rządu Tuska miałby wejść Włodzimierz Cimoszewicz. Na dodatek miałby być witany w rządzie z wielką atencją, właściwą dla powagi tego polityka (być może wkrótce prezydenta Polski) w porównaniu ze zbieraniną Tuska. Podobno ma być nie tak, że Tusk daje Cimoszewiczowi propozycję objęcia ministerstwa, tylko Cimoszewicz wybierze sobie ministerstwo spośród tych najważniejszych, którym zechce kierować. Gest zaproszenia Włodzimierza Cimoszewicza przez Donalda Tuska w tak uniżonej formie pokazuje więcej niż czytelnie desperację Tuska. Ta propozycja - jeśli okaże się prawdziwa - jest przyjemna, bo w sumie korzystna dla SLD, choć Tusk zapewne wykombinował sobie, że w ten sposób zatrzyma przy sobie elektorat SLD, który niejako "za porozumieniem stron" otrzymał w dzierżawę w 2007 roku, a który - jak wyżej wspomniałem - za chwilę od niego odpłynie. Nice try, but it's too late, Mr. Tusk. Dla SLD Tusk nie jest już do niczego niezbędny. Chciałbym zaznaczyć, że dziś SLD jest partią, która chce po prostu skutecznie realizować swoją politykę i dla realizacji tego celu może - w razie takiej konieczności - wybrać dowolnego partnera z pobojowiska, które pozostanie po bitwie PO i PiS. Walczcie dalej panie i panowie. I pamiętajcie: krew za krew.

As Kier
O mnie As Kier

Jestem młodym, wykształconym i świadomym wyborcą. Moje zainteresowania polityką i historią wzięły się z wielu rozmów z aktywnymi uczestnikami wydarzeń z naszej najnowszej historii, i to z obu stron barykady. Wniosek jest prosty. Rządy demokratycznej lewicy doprowadziły do dzisiejszego sukcesu Polski, a prawica zamiast rządzić, tylko kłóci się między sobą :)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka