Serwisy doniosły właśnie, że kirgiski rząd Rozy Otunbajewej wystąpił do rządu Federacji Rosyjskiej z prośbą o pomoc wojskową w związku z napiętą sytuacją na południu kraju. Napiszę krótko i w punktach, bo jestem w biegu, ale sprawa wygląda groźnie.
1. Oczywiście bratnia sow..., o pardon, rosyjska (właściwie to jakiego słowa użyć?) pomoc była wzywana już nie raz w historii, jak choćby do Budapesztu w 1956 i do Pragi w 1968 roku. Niekiedy też wojska sow... udzielały bratniej pomocy same z siebie, np. na Kresach w 1939 i w Państwach Bałtyckich w 1940 roku.
2. Rząd Rozy Otunbajewej przejął w Kirgistanie władzę w wyniku zamachu stanu, obalając Kurmanbeka Bakijewa, który rzecz jasna też nie był idolem demokratycznego świata, ale władzę sprawował legalnie.
3. Południe Kirgistanu (Osz, Dżalalabad) jest zamieszkałe przez liczną mniejszość uzbecką, popiera obalonego prezydenta i poważnie traktuje islam.
4. Kirgistan, Chiny i Rosja należą do Szanghajskiej Organizacji Współpracy. Teoretycznie zamach stanu, który miał miejsce w kwietniu, powinien spotkać się z jej interwencją, jako że SCO (skrót od Shanghai Cooperation Organization) za główne cele stawia sobie zwalczanie "ekstremizmu, nacjonalizmu i separatyzmu".
5. Chinom bardzo się zamach nie podobał, a jeszcze mniej - ostentacyjne poparcie Rosji.
Trudno oczywiście orzekać z całą pewnością, ale wygląda na to, że robi się poważnie, ponieważ:
a. może Rosjanom zależy tylko na tym, żeby ich wojska stacjonowały w tej strategicznie położonej republice i będą walczyć z "islamskim terroryzmem" przez lata całe...
b. ale może chodzi o kontrolę całego państwa i jest to początek rekonkwisty na obszarze postsowieckim, na którą mają zgodę Chin;
c. a może boją się chińskiej ekspansji w regionie (patrz: mój poprzedni wpis) i widząc, że nie pograją gospodarczo, zdecydowali się na takie mocne polityczne działanie, co szczerze mówiąc, świadczy o słabości i braku pomysłu na politykę zagraniczną.
Tak czy inaczej, losy tej rozgrywki będą się ważyć w Pekinie.