social social
112
BLOG

Trudno nie popierać Ahmadineżada, czyli śmieszność mediów

social social Polityka Obserwuj notkę 6

 

To co najbardziej jest oburzające w wyborach irańskich, to nie ich wynik, ale reakcja mediów zachodnich.
 
Ahmadineżad otrzymał ponad 62%. U mnie wynik ten również wywołał podejrzenia, że są one naciągnięte. Z drugiej strony należy pamiętać, że Ahmadineżad jest wśród irańskiej biedoty, ludzi z prowincji bardzo popularny. Nadal postrzegany jest jako człowiek spoza układu religijno-biznesowego, który rządził (i rządzi) Iranem od czasów Rewolucji. Skromny, chodzący w starych garniturach i dresach prezydent, który na dodatek wywodzi się ze stosunkowo biednej rodziny jest postrzegany jest jako przeciwieństwo polityków-biznesmenów chadzających w pozłacanych szatach, jak chociażby Ali Haszemi Rafsandżani. Na dodatek nie jest on osobą duchowną, a to w oczach wielu osób również stanowi dużą zaletę. Duchowni, głównie ci z górnej półki, coraz częściej postrzegani są jako sitwa, która okrada i wyzyskuje kraj w podobny sposób jak czynił to szach wraz z rodziną i przyjaciółmi. Oczywiście, Ahmadineżad trzyma stronę tych duchownych, ale mimo wszystko w oczach wielu ludzi wydaje się bardziej „swój”.
 
Rządy Ahmadineżada to okres drastycznego pogorszenia się sytuacji materialnej milionów Irańczyków. Ceny codziennych produktów poszybowały w górę, a benzyna jest racjonowana (w praktyce jednak, dzięki stworzonym absurdalnym regulacjom prawnym, kwitnie bez problemów czarny handel paliwem).
 
Z drugiej jednak strony Ahmadnieżad władował spore pieniądze w pomoc socjalną. Rzecz jasna, jest to czysty populizm, który tylko pogłębił kryzys gospodarczy w Iranie, ale z pewnością też zapewniły mu głosy wielu przedstawicieli klas najuboższych. Jego wyborcy inaczej również postrzegają politykę zagraniczną, tak krytykowaną przez teherańską elitę. Z ich punktu widzenia stawia on czoła obcym państwom, które od lat atakują Iran za to, że jego obywatele 30 lat temu sami wybrali sobie taki system a nie inny. Z ich punktu widzenia, to Zachód próbuje ingerować w wewnętrzne sprawy ich kraju, czyli projekt nuklearny. Z moich rozmów, wynika, że większość zwykłych ludzi nie ma złudzeń co do celu tego programu. Pytają jednak: dlaczego bombę atomową może pogrążony w chaosie i wojnie domowej Pakistan, a nie może mieć Iran, w którym mimo wszystko władza jest dużo bardziej stabilna, a państwo kontroluje cały obszar kraju (czego nie można powiedzieć o Pakistanie)?
 
Na dodatek, w oczach przeciętnego Irańczyka Ameryka nie jawi się jako jakiś wyzwoliciel, i nie oburza ich ostry kurs Ahmadineżada wobec USA. Główną przyczyną jest Irak.
 
Gdy byłem w Iranie na krótko przed interwencją wojsk USA w Iraku, wiele osób wyrażało nadzieję, że może wkroczą i do Iranu i zlikwidują obecny reżim.
 
Gdy byłem rok później, większość rozmówców skrajnie krytycznie oceniała to co działo się w tym kraju. Może i Saddam był bandytą, który gnębił ludzi, ale mimo wszystko wtedy nie wybuchało dziennie po kilkanaście bomb, i to na dodatek w meczetach. To Amerykanie doprowadzili tam do tego bałaganu. Na dodatek, G.Bush umieścił Iran na swojej osi zła, zrównując Iran z Koreą Północną Kim Ir Sena, co nawet dla skrajnych przeciwników irańskiego reżimu było mocną przesadą.
 
A zatem, wiele osób postrzega Ahmadineżada, jako człowieka może nie idealnego, ale takiego, który chce dobrze, choć z pewnością często mu nie wychodzi.
Więc może i rzeczywiście wygrał te wybory.
 
 
 
 "Reformator" Musawi
 
Zakładając, że doszło do oszustwa, to zastanówmy się na czyją niekorzyść. Głównym kontrkandydatem Ahmadineżada jest bowiem Mir Hossein Musavi, określany u nas mianem „umiarkowanego kandydata” i to określenie jest wg mnie najśmieszniejsze.
  
Musawi, wbrew temu co się często mówi u nas w mediach nie jest ani niezależny, ani nie jest „z nikąd”. Musawi przez większą część lat osiemdziesiątych, czyli okresu najgorszego zamordyzmu w tym kraju pełnił funkcję premiera. Odpowiada on za egzekucje kilku (niektórzy mówią o kilkudziesięciu) tysięcy więźniów politycznych w roku 1988, za czystki dokonane w roku 1981. Zaraz po rewolucji, stał na czele irańskiej „rewolucji kulturalnej”, w ramach której zamknięto na parę lat wszystkie irańskie uniwersytety. Wielu zwolenników podkreśla, że był ostatnim premierem Iranu i został odwołany ze stanowiska w wyniku zmian w konstytucji przeprowadzonych przez Chomeiniego, a które to zmiany miały na celu zwiększenie znaczenie przywódcy duchowego. Nie wspominają jednak, że to Musawi był orędownikiem tych zmian i pracował nad tą reformą konstytucyjną. Warto wspomnieć, że był również redaktorem propagandowej gazety „Dżomhurije Eslami” („Republika Islamska”).
Rzeczywiście – reformator pełną gębą.
 
Przez ostatnie kilkanaście lat był mało widoczny na scenie politycznej, szefując Akademii Sztuk. Stało się to, nie z powodu jakiegoś „protestu” Musawiego wobec polityki państwa, ale w wyniku najzwyklejszych walk frakcyjnych. Musawi był zajadłym wrogiem Rafsandżaniego – dwukrotnego prezydenta Iranu i protektora swojego następcy Chatamiego.
 
Dzisiaj, ten człowiek związany z reżimem jak nikt inny, powrócił i robi za wielkiego reformatora, który poluzuje ciasny gorset irańskiej rewolucji. I na dodatek media zachodnie (w tym polskie) robią mu klakę i malują mu laurki.
Czy warto o niego walczyć? Warto podsycać ludzi do protstów? Równie dobrze można podsycać do marszów w obronie Ahmadineżada.
 
"Drugi reformator" - Rafsandżani
Nie pierwszy raz zresztą świat Zachodni pokazał jak bardzo nie rozumie tego co dzieje się w Iranie. Podczas ostatnich wyborów w Iranie, w roku 2005, faworytem Zachodu stał się Ali Haszemi Rafsandżani – człowiek, który w okresie zaraz po Rewolucji należał do ścisłej czołówki ludzi decydujących o wszystkim co się działo w Iranie – w okresie, gdy komitety rewolucyjne skazywały na śmierć pary przyłapane na pocałunkach w parku. Następnie stał na czele parlamentu, a potem przez 8 lat (do roku 1997) piastował stanowisko prezydenta. Specyficzne połączenie Rydzyka z Kwaśniewskim, Kulczykiem i sporą dawką Łukaszenki. Człowiek, który dzięki rewolucji dorobił się gigantycznego majątku. Okres jego rządów to czasy gigantycznego marnotrawstwa pieniędzy (dość wspomnieć nonsensowną budowę kilkudziesięciu zapór wodnych) połączonego z rozprzestrzenieniem się korupcji i grabieżą majątku państwowego, łudząco przypominającego uwłaszczenie się partyjnej nomenklatury w na początku IIIRP. Zdaniem wielu, poprzez swoje nieformalne i biznesowe układy ma ogromny wpływ na całą politykę irańską i tak na prawdę to on rozdaje w Iranie karty. Od wielu lat próbuje znaleźć drogę do powrotu na szczyty władzy, w czym podczas ostatnich wyborów próbowały mu pomóc nawet Zachodnie media.
 
A zatem należy się zastanowić – czy mając taką alternatywę (Rafsandżani 4 lata temu, Musawi dzisiaj) czy rzeczywiście tak trudno jest zwykłym ludziom nie popierać Ahmadineżada?
 
Tylko po co?
Druga kwestia, to co by przegrana Ahmadineżada zmieniła?
Osobiście mam trudności by znaleźć argumenty przeciw Ahmadineżadowi w konfrontacji z Musawim czy Rafsandżanim. Tym bardziej, że w zakresie liberalizacji życia codziennego, to okres rządów Ahmadineżada w porównaniu z czasami Rafsandżaniego rysuje się jak jakaś różnorodna, wolna parada równości. Poza tym, gdyby Musawi był rzeczywiście takim liberałem i demokratą jak go Zachodnie media malują, to by nie został dopuszczony do kandydowania przez Radę Strażników. W praktyce zatem, Irańczycy mają wybór między różnymi gatunkami konserwatystów (podobnie było w przypadku Chatamiego).
 
 
 Poza tym jaki cel ma mieć Chamenei w fałszowaniu wyników wyborów? Po co wywoływać zamieszki, awantury wewnątrz kraju (bo akurat zdanie zachodnich mocarstw go kompletnie pewnie nie obchodzi), skoro i tak prezydent nie ma praktycznie żadnej władzy.
 
System polityczny w Iranie skonstruowany jest w ten sposób, iż władzę całkowitą sprawuje przywódca duchowy, w tym wypadku Chamenei i jego rada strażników. Każda decyzja parlamentu czy prezydenta może zostać cofnięta jedną decyzją duchowego przywódcy. Władza prezydenta jest zatem iluzoryczna i zależy tylko i wyłącznie od jego układów z Chameneim. Przekonać się o tym można było podczas kadencji Chatamiego, który wygrał wybory głosząc hasła liberalizacji, poluzowania, poprawi stosunków z Zachodem. W praktyce większość jego reform została wstrzymana przez konserwatywnych duchownych. Zresztą bardzo często Chatami potulnie wracał do szeregu, gdy tylko zbytnio się wychylił.
 
 Osobiście sądzę, że to co w tej chwili oglądamy, ten cały pseudo spór między „reformatorami” i „ultrakonserwatystami’ to spektakl urządzony i wyreżyserowany z góry przez najwyższych duchownych. Po co? Nie wiem. Być może po to, by pozwolić podnieść łeb ukrytej opozycji w łonie najwyższych duchownych i polityków – wyłapać i zmarginalizować, może nawet zlikwidować. Nocne aresztowania czołowych polityków tzw. „opozycji”, zdają się na to wskazywać.
 
 
Rafsandżani - prawdziwy wygrany?
Zastanawia mnie ruch Rafsandżaniego, który do dzisiaj przewodniczył Zgromadzeniu Ekspertów, którego celem jest wybór nowego przywódcy duchowego (w przypadku śmierci Chamenei’ego).
 
Zrezygnował on z zajmowanego stanowiska w ramach protestu wobec wyników wyborów. Oczywiście, trudno uwierzyć w nagłą troskę Rafsandżaniego o standardy demokratyczne, tym bardziej, iż jest on od lat skonflikotwany z Musawim. Rafsandżani to również zagorzały wróg Ahmadineżada. To zagranie jest zresztą typowe dla niego – niby to po stronie reformatorów, niby to po stronie konserwatystów.
 
Wszystko wskazuje na to, że chce on przy okazji upiec i swoją pieczeń. Nawet jeśli obecne wydarzenia nie zaowocują jakimiś zmianami (jak chociażby ponowne wybory, w których Rafsandżani, jako ten sprawiedliwy, mógłby z powodzeniem kandydować) to z pewnością zyskać on może plusy, które przydać się mogą w przyszłości - czy to podczas następnych wyborów, czy może nawet przy wyborze kolejnego przywódcy duchowego. Kto wie?
 
 
Nie zdziwiłbym się jednak, gdyby w ostatecznym rozrachunku, to właśnie Rafsandżani okazał się największym zwycięzcą tych wyborów i wydarzeń, które obecnie obserwujemy.
 
A patrząc z tej perspektywy, dużo trudniej jest oceniać krytycznie Mahmuda Ahmadineżada.
 
Smutne tylko jest, że przy okazji ofiarami tej walki politycznej są niewinni Irańczycy, którzy wychodzą na ulicę, licząc, że mogą coś zmienić, że jest o co walczyć, jest za kogo umierać. Niestety, póki co, wśród irańskich polityków nie ma nikogo, za którego można by umierać, i z którym można by coś zmienić. Nie są to, wbrew temu co podaje np. BBC, pierwsze takie zamieszki w Iranie. W ostatnich latach było ich sporo, m.in. po wprowadzeniu kartek na benzynę. Zamieszki na uniwersytetach. I co? I nic. (no, może poza tym, że za każdym razem swoją sprawiedliwą, acz surową, głowę wysuwał Ali Haszemi Rafsandżani).
 
Co gorsza ten ich zapał i nadzieję podsycają zachodni dziennikarze, którzy niestety zdają się nie rozumieć sytuacji na scenie politycznej Iranu, tego kto jest kim i kim był. I to jest chyba najsmutniejsze.
 
socal.
 
social
O mnie social

"Nie jestem zwolennikiem tego, by każdy mógł wyrażać swoją opinię publiczne w sposób nieograniczenie swobodny." "przez całe lata rozumni ludzie uważali, że cenzura powinna być dopuszczalna" Prof. Marcin Król "Nie po to robiliśmy rewolucję, by mieć demokrację" Prez. Mohammad Ahmadineżad "Przyjdą wybory prezydenckie albo pan prezydent będzie gdzieś leciał i to się wszystko zmieni" Bronisław Komorowski Kontrwywiad RMFFM, 29 kwietnia 2009

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka