Nareszcie.
Zabawa zaczęła się od Czarnogóry, i pay-per-viev, bo mecz pzpnowskiej zbieraniny, cieszył się tak "dużą" popularnością, że tylko taki system gwarantował odpowiednią rentowność tego przedsięwzięcia.
Idiotów, któzy zapłacili znaleziono... pewnie więcej niż się spodziewano.
Kolejnym punktem który zapamiętamy bardziej niż wyniki eliminacji będzie "mecz na wodzie" który się nie odbył, w pierwotnym terminie. Pomiędzy Polską a Anglią.
Widok kibiców biegających po nasiąkniętym jak gąbka boisku na Stadionie Narowodym. Dysponującym supernowoczesnym dachem który zamyka się przy wysokiej temperaturze i wilgotnośći, a otwiera przy rzęsiśćie padającym deszczu. Oraz goniących ich i wykładających się na zakrętach "ochraniaczy" do dziś budzi we mnie ataki niepohamowanego śmiechu.
Szczytem farsy była porażka 1-3 z Ukrainą, a wisienką na torcie strata bramki w meczu wyjazdowym z San Marino.
I brednie Waldka "the kinga" Fornalika, przed meczem, o drużynie z San Marino. Którą w jednych z poprzednich eliminacji laliśmy 10-0
Dziś Ukraina dobiła gwóźdź do trupa, zwanego przez niektórych reprezentacją Polski.
Na wszelki wypadek, żeby trup nie zamienił się w zombie czy wampira i nie powstał z grobu, osikowy kołek, wbije jeszcze Anglia, i to tak solidnie mam nadzieje.
Tak mocno, że Zbigniew Boniek, nie będzie się musiał oglądać na nikogo, ani na nic, i kopnie "selekcjonera" tak mocno, że ten nie będzie potrzebował żadnego środka transportu żeby wrócić na Śląsk.