Sophia Stajkova Sophia Stajkova
38
BLOG

Rektorom do przemyśleń...

Sophia Stajkova Sophia Stajkova Polityka Obserwuj notkę 22

Czytając ostatnie doniesienia o konieczności wydania przez państwo niebotycznej sumy 1.7 mln złotych za raport n a temat szkolnictwa wyższego i jednocześnie oburzenia, że nie korzysta się z mądrości rektorów szkół wyższych, którzy swą mądrość wycenili na 40 tys złotych naszły mnie pewne refleksje na temat udziału państwa w państwowych uczelniach.

Postulat wprowadzenia opłat za kształcenie na uczelniach państwowych powraca znów w pomysłach rektorów na udoskonalenie systemu szkolnictwa wyższego. Państwa nie stać na bezpłatne kształcenie obywateli na poziomie wyższym, stwierdzają rektorzy i domagają się zmian regulacji w tym zakresie, włącznie ze zmianą konstytucji, która owo bezpłatne kształcenie obywatelom zapewnia. Tymczasem szkoły wyższe, państwowe a jakże, już de facto zarabiają na studentach ponieważ wszystkie kierunki studiów zaocznych i wieczorowych są odpłatne. I co? I nic, rzecz jasna, albowiem nie tędy droga. Finansowanie przez studentów własnego kształcenia nie jest panaceum na problemy kształcenia na poziomie wyższym. Na marginesie wypada wspomnieć, że w Polsce jest prawie 450 uczelni wyższych. W Niemczech 350. Mam nadzieję, że czytelnicy zdają sobie sprawę z ilości obywateli zamieszkujących oba kraje i tym samym z fikcji konieczności funkcjonowania tylu uczelni w Polsce.

Wydaje się, ze w całej dyskusji  na temat szkolnictwa wyższego nikt nie zadał sobie pytania czemu ma ono służyć? Innymi słowy wymagamy od państwa finansowania szkół, które mają czynić, no właśnie, co? Kształcić elitę? Umożliwiać zdobywanie nowych kwalifikacji? Produkować magistrów? Brak jasno sprecyzowanych założeń dotyczących kierunków, w których zmierzać ma szkolnictwo wyższe z pewnością determinuje brak elementarnego myślenia na temat finansowania tegoż szkolnictwa.

A zatem zasadnicze pytani brzmi: po co państwu uniwersytet? Ano po to by wykształcić elitę, której zadaniem powinno być wspieranie państwa w jego szeroko rozumianym rozwoju, budowaniu jego prestiżu, kształceniu kolejnych elit, które znów będą miały zadanie wspieranie państwa w jego rozwoju itd. Stąd państwo finansując uczelnię wyższą powinno móc wpływać na jej funkcjonowanie zarówno w zakresie liczby studentów na poszczególnych wydziałach jak i na kierunki studiów, które uczelnie oferują. Nie może być bowiem tak, że państwo finansuje nieskończoną ilość wydziałów politologii i psychologii, z abstrakcyjnie dużą ilością studentów, a nie wspiera wydziałów inżynieryjnych, bo jest ich raptem kilka. To państwo w przypadku uczelni powinno decydować o tym, na które kierunki studiów przeznacza ile pieniędzy i w zależności od tej puli liczba studentów na danych wydziałach powinna być zmienna w zależności od zapotrzebowania np.: w jednym roku wykształćmy 100 historyków w całej Polsce, a w następnym tylko 20, bo nie ma takiej potrzeby. Oczywiście uczelnie prywatne mogą ich kształcić i 1000 jeżeli znajdą się tylko chętni do studiowania tego kierunku. Uczelnie państwowe bowiem nie powinny być częściowo państwowe a częściowo prywatne. Samo zapewnienie bezpłatnych studiów nie jest żadną fikcją, po prostu należy zapewnić te bezpłatne studia dużo mniejszej liczbie studentów. Nie ma obawy, ze na takie studia nie dostaną się osoby z małych miasteczek itd., albowiem na studia państwowe powinni się dostać nie bogaci czy nie bogaci, ale zdolni. Stąd powrót do systemu egzaminów wstępnym jest absolutną koniecznością i leży on w interesie samych uczelni, albowiem to nazwiska absolwentów będą budowały ich prestiż, a nie bezimienna liczba magistrów.

Dla dobra elit w Polsce ważne jest też, by byle za przeproszeniem cieć nie mógł założyć prywatnej szkoły wyższej. W tej chwili system kontroli jakości kształcenia takich placówek jest żaden. Może zabrzmi to dziwnie, ale w zakresie zakładania szkoły wyższej powinien istnieć system koncesji i limitów. W chwili obecnej bowiem szkoła wyższa jest po prostu kolejnym sposobem na zarobienie pieniędzy, a o ile zarabianie samo w sobie nie jest niczym nagannym, o tyle szkoła wyższa nie może być traktowana tylko jako biznes. Nie zgadzamy się przecież by aspirynę produkował garażowa firma, są ku temu regulacje, zatem regulacje w zakresie tak newralgicznej sfery jak kształcenie wyższe powinny być równie surowe. Zabawne jest w tym wszystkim to, ze uczelnie państwowe właśnie traktują swoje placówki jak maszynkę do robienia pieniędzy. Jak bowiem nazwać to, że powstają oddziały szacownych uniwersytetów w „kozich wólkach”, po to tylko by kadra miała możliwość wyrobienia pensum i wyprodukowała ponad przeciętną ilość magistrów? Jak uzasadnić zmuszanie studentów studiów zaocznych do wykładów w halach produkcyjnych, bo się nie mieszczą w zacnych salach wykładowych? Jak wytłumaczyć żenująco niski poziom wypuszczanych magistrów?

Proponuję rektorom wszystkich uczelnie zadanie sobie kilku pytań, które wyznaczą im kierunki myślenia o przyszłości swoich placówek, a przede wszystkim roli i zadań, które przed tymi placówkami stoją. To proste pytania: Po co istniejemy?  W jakim kierunku zamierzamy się rozwijać? Jaki cel chcemy osiągnąć i kiedy? Czym chcemy się wyróżnić? Dlaczego państwo ma nam zapłacić za nasze pomysły?

Pytam o to, bo finansowanie państwowych uczelni odbywa się z mojej kieszeni, to tak tylko dla przypomnienia…

 

Mam poczucie, że żyję nie w swojej ojczyźnie, ale w nieznanych przestrzeniach kosmosu, którego reguły wymykają się wszelkim oczywistym zasadom. No i logice.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka