Za oknem jesień, Sówka55
Za oknem jesień, Sówka55
Sówka55 Sówka55
930
BLOG

Pamiętnik Myszulka, 63

Sówka55 Sówka55 Rozmaitości Obserwuj notkę 48

 

Rozdział LXII

Gość w dom, Bóg w dom, więc, choć przymuszony, oswajam się z jesienią,

już ponad tydzień tego oswajania, czy do przesilenia zimowego oswoić się zdążę?

Wisła odkrywa skarby,

a prawda przebija się przez mrok

 

Nie chciałem jej, nie czekałem na nią, nigdy mnie swym przemijającym urokiem nie uwiedzie. Ale trudno – przyszła, więc jako Kot dobrze wychowany witałem ją czapką (dokładnie kaszkiecikiem w kratkę) do ziemi, po polsku. Tak, jesiennej sprawie, sprawie pogody, sprawie czterech pór roku, kłaniam się. Kłaniam się, ale pyszczek mam smutny.

"Domy w chromach jesieni! w jesień

wiodący zaułek

dziko czerwony aż kipi od dzikich win.
 

Witraż zorzy pociętej w ogrodów deseń

wróży jutro zamienione w wichurę...

Wiatrak, nawijając pasma wiatru, jutro już wił.
 

Strzępy nieba rozdarte przez wyostrzone drzew czuby

w ptaki zamieniły się nagle i odleciały — niebieskie.

Jak opuszczone gniazda zostają w topolach chmury,

ale i tak w powietrzu utworzą się miejsca próżni.
 

Liść każdy spada osobno: karminem, cynobrem, purpurą..."
 

Ten wiersz, Andrzeja Trzebińskiego "Do pożegnanej", powstał zresztą nie u progu jesieni, ani nawet w jej środku, gdy rzeczywiście dni skrzą się "karminem, cynobrem, purpurą", a w grudniu (17 grudnia 1941), a więc, choć w palecie jesiennych barw, zwiastuje przecież jesieni koniec. Ciekawe, dlaczego. Może ta "pożegnana", "żegnana", to także jesień (bo adresatką wiersza jest "miła", a więc w domyśle: Anna - zawsze i przede wszystkim Anna, jak pisał w "Pamiętniku")? Jeśli tak, to tym bardziej rozumiem Autora. W każdym razie wszystko to tragicznie smutne, tylko dwie jesienie jeszcze były przed Trzebińskim, w tym ta ostatnia 43 roku, niedokończona...

A ile jesieni przed nami?!

Często myślę o Trzebińskim, tak młodym, tak pełnym pasji, tak głodnym życia, tak żarliwym – za Norwidem – "organizatorem wyobraźni narodowej", sam pisał "Pamiętnik" i przez strony mojego Pamiętnika przemyka Jego wysoki cień. Ach, wojna nie usprawiedliwia cierpienia i śmierci, choć je w takim bezmyślnym, okrutnym rozmachu przynosi, nic tego nie usprawiedliwia!

Tym bardziej nie usprawiedliwia cierpienia i śmierci pokój – od ponad dwóch lat myślę o tym szczególnie mocno - zresztą pojęcia pokoju i wojny, jak wiele innych słów, choćby prawda, uczciwość, odpowiedzialność, chęć pomocy dotkniętym bólem i traumą, jakoś dziwnie się ze sobą mieszają, zmieniają kontury, rozmywają i nikną w szarym tle. Tak, tak się od pewnego czasu dzieje, żyjemy przecież w czasach dwójplusdobrych. Znów pojęcia tracą desygnaty, coraz bardziej uciekają od swoich znaczeń pierwotnych, rozbiegają się w różne strony, rozbrykane i coraz trudniejsze do utrzymania w cuglach jak Konie w rozpędzonej kwadrydze Apollina nad portykiem Teatru Wielkiego.

No właśnie, Apollo, i on sam pojawił się w moich myślach zgoła nieprzypadkowo, przecież był bogiem gwałtownej śmierci, tę śmierć sam zadał (wężowi Pytonowi, strażnikowi Wyroczni Delfickiej), a po tym czynie, jak każda śmierć ostatecznym, w misteriach szukał oczyszczenia. Skacząc wczoraj po półkach, zrzuciłem Adama Krokiewicza "Studia orfickie" z Biblioteki Meandra, więc moja wiedza na temat misteriów, Apollina, Dionizosa i Orfeusza, uległa pewnemu odkurzeniu.

Znów, jak w powojennych latach wojny domowej (ucieka się od tego określenia, ale tym były  de facto  te czasy do śmierci Stalina) -

"Idź dokąd poszli tamci do ciemnego kresu

po złote runo nicości twoją ostatnią nagrodę

idź wyprostowany wśród tych co na kolanach

wsród odwróconych plecami i obalonych w proch...",

Myszunia musiała tu zacytować Herberta, choć podobno nie wszędzie i nie każdy cytować Go może – śmierci znów niektórzy starają się odebrać jej majestat, śmierć politycznego przeciwnika rozpatruje się w kategoriach słusznej kary albo nieistotnego wydarzenia, ekshumacje nazywa się "wykopkami", poszukiwanie prawdy i miłość do zmarłych – nekrofilią. Powązkowska Łączka też nie budzi sumień u tych, u których te sumienia budzić powinna. "I nie ruszymy się, gdy wściekły Hun/ Trupy ograbi i znieważy" powiedział proroczo Aleksander Błok w 1918 roku ("Scytowie").

Tego nie robi się Kotu. Nie mówi się, że wojnę wzniecają nikczemni, którzy szukają odpowiedzi, a pokój przynoszą ci drudzy, co pomagają, choć nic nie muszą, a ze słowem przepraszam nie mają kłopotu.

Timeo Danaos et dona ferentes,  niech oni już te swoje dary przeprosin i odpowiedzialności wymieniają miedzy sobą. Mnie proszę w to nie mieszać, nie oczekiwać, że w to uwierzę, że zapomnę, o nie, miau.

Coraz bardziej się robię ezopowy, ale nigdy nie ukrywałem, że jestem Kotem Sybarytą, lubię swoje miękkie poduszki i nie wiem, czy udałoby mi się rozkochać w sobie Córkę naczelnika więzienia (jak Ropuchowi z "O czym szumią wierzby", to mój ulubiony negatywny bohater literacki, już nie raz o Nim wspominałem), jeśli będę musiał odpowiadać za swoje słowa.

"... bądź odważny gdy rozum zawodzi bądź odważny

w ostatecznym rozrachunku jedynie to się liczy

a Gniew twój bezsilny niech będzie jak morze

ilekroć usłyszych głos poniżonych i bitych..."

Tym razem odezwała się Mopcia.

No cóż, obie, i Mopcia, i Myszunia, mają rację.

Na moją kocią miarę jestem odważny ("rozważny", pisnął Mopik), ale wszystko ma swój czas, jak w Księdze Koheleta (Koh 3). Bo jest:

"..czas szukania i czas tracenia,
czas zachowania i czas wyrzucania,
czas rozdzierania i czas zszywania,
czas milczenia i czas mówienia,
czas miłowania i czas nienawiści,
czas wojny i czas pokoju..."

I czas mówienia o sprawach mniejszej miary, gdy już o tych największych się powiedziało.

W tej sytuacji wracam do jesieni. Jesień swe uroki ma, ale też ma - niestety – swoje obowiązki, Obowiązkiem jesieni jest przynosić słotę i deszcz, co mnie, jako samorzutnie mianowanemu rzecznikowi Kotów żyjących dziko na swobodzie, oczywiście bardzo się nie podoba, ale co potrzebne jest rzekom, Ludziom i drzewom. Wody, więcej wody, powtarzają to dębom dęby, bukom buki, a i inne drzewa, a nawet mchy, porosty i grzyby też. Taka jest dyplomatyka i łowy, a nawet pragmatyka i konieczność, co przyznaję sam, przecież jeśli wody w Wiśle zabraknie, to Mama nie będzie mogła nalewać jej do kocich miseczek, a nie wszystkie Koty lubią mleko (Myszunia udała Marię Antoninę, która zresztą podobno wcale nie miała aż tak złych intencji, i wyrecytowała teatralnie: "miauczą, że nie mają wody?! Niech piją kocie mleczko!"). Mówiąc serio, to brak wody staje się coraz większym problemem i fakt, że wysuszona na wiór, a gdzieniegdzie do 60 centymetrów głębokości spragniona wody Wisła odsłania swoje pełne historii wnętrze, nie jest dla tej posuchy żadnym usprawiedliwieniem. Ani zadośćuczynieniem tym bardziej. Ale może lekcją?...

Rozumiem, woda jest potrzebna, potrzebny więc jest i deszcz. No i wczoraj w dzień padał, w nocy też, ale dość chimerycznie. Ale teraz świat za moimi oknami rozświetla Słońce, wydłuża cienie, wyostrza kontrasty, błękitne niebo zachwyca kojącą barwą lazuru – czuję się jak Petrarka w rodzinnym Arezzo, to miłe uczucie, niech trwa.

Nie chcę wyobrażać sobie, że to tylko łagodny stan przejściowy, że z akacji spadną niebawem żółte listki schowane jeszcze dyskretnie w górnych piętrach koron, a zielone z dołu zamienią się w żółte, i też spadną. Że dzikie wino z czerwonego stanie się cynamonowo-brązowe, rdza, burgund, bordo zbrunatnieją, a potem bezsilne liście opadną, że trawa zszarzeje, że jeże nie zajrzą na podwieczorek, że po trzepocie jemiołuszek nie zostanie nawet gasnący półton dźwięku.

Szkoda, że mam wyobraźnię i widzę to wszystko, zanim jeszcze nastanie. A nastanie na pewno, miau! Miau!

Nastanie, ale jeszcze nie nastało. I wody w Wiśle nie ma jeszcze obfitej. To, co było w jej nurcie ukryte, można więc wydobyć.

Myślę sobie, że z tego odsłaniania przez Wisłę jej historii wynika coś więcej, wynika jakieś wielkie przesłanie, że to, co ukryte, prędzej czy później wychodzi na jaw. Woda ustępuje, widać porzucone marmury, kamienne ornamenty, fontanny, ozdobne, a zrabowane przez rabusiów progi. Wydawałoby się, że zatopiony kamień na wieki pójdzie na dno, spocznie tam nieniepokojony, że w mroku głębokiej toni pozostanie na zawsze. A nie, on się pojawia, można go wydobyć, ba, wróci na swoje miejsce.. A nawet jeśli nie dosłownie na to samo miejsce, wróci tuż obok, do muzeum, do muzeum, które stanie się pomnikiem...

No właśnie, choćbym intensywnie myślał i pisał o jesieni, zawsze nie jesień, "a Polskę zobaczę". Patrzę więc na Wisłę i myślę sobie, że nigdy nie da się na stałe ukryć prawdy, ona i tak powróci, odsłoni to, co miało być zakryte, uczci tych, których znieważono.

"...powtarzaj wielkie słowa powtarzaj je z uporem

jak ci co szli przez pustynię i ginęli w piasku..."

Bądź wierny, Myszulku, idź (mówię do siebie).

Idę więc i powtarzam wielkie słowa. Ja, Myszulek, Myśliciel i Poeta, Kot Polski.

Miau!


 


 


 


 

 

Sówka55
O mnie Sówka55

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości