Jesienny kot, Sówka55
Jesienny kot, Sówka55
Sówka55 Sówka55
940
BLOG

Pamiętnik Myszulka, 64

Sówka55 Sówka55 Rozmaitości Obserwuj notkę 52

 

Rozdział LXIII

Lato odeszło, nie wraca. Na ziemi leżą liście i listki, i te, co leżą, chyba już na drzewa nie powrócą.

A nowych nie widać...

Czytam "Wesele", więc jestem smutny, jestem smutny, więc czytam "Wesele"

 

Jesień trwa, lato nie wróciło. Jest szaro, ciemno, mglisto... Czuję, że wbrew moim cichym nadziejom będzie jak co roku: jesień się zadomowi, a gdy jej się to zadomowienie znudzi, odejdzie sobie gdzie bądź, a wtedy będzie jeszcze gorzej, bo zastąpi ją zima. Trochę mnie to dziwi, bo - jak wynika z moich obserwacji, a także dłużej przecież odnotowywanych obserwacji Mamy – dzieje się tak zawsze.

I to jest zastanawiające. Ja sam każdego dnia jestem trochę inny, pełniejszy ("O tak, Myszulku, brzuszek Ci się wyraźnie zaokrąglił", dodała Mama. Ach, cóż z tego, mogę być jak platońska bryła, jak wielościan foremny, a i tak nie można o mnie powiedzieć tego, co Gertruda mówi o Synu: "On tłustej kompleksji i tchu krótkiego", "Hamlet", akt  V, scena II, w przekładzie Józefa Paszkowskiego, i Mama też tej uwagi o moim pięknym, krągłym brzuszku wcale nie musiała mówić), więcej wiem, coś nowego przeczytałem, jednym słowem każdy nowy dzień dodaje coś do mojego łebka, wkłada myśli, poszerza doznania, porządkuje refleksje. Zmieniam się co dnia, a patrząc w głąb z perspektywy roku, zmieniam się tym bardziej. To znaczy oczywiście jestem takim samym Myszulkiem, jakim stałem się w momencie mojego pojawienia się na świecie, ale już Myszulkiem Myślicielem i Poetą jestem co rok coraz bardziej dojrzałym.

A jesień?! Zima?! Wiosna?! Lato?!

Wciąż są takie same.

Przychodzą i odchodzą co roku o tej samej porze, to prawda, raz są cieplejsze, to znów chłodniejsze, ale ogólnie rzecz biorąc, wcale się nie rozwijajają. Z roku na rok nie stają się mądrzejsze, dojrzalsze, bardziej myślące.

Tak sobie trwają przeplecione. "W com ta miał" (miau!), przychodzą pory roku, jak Chochoł do Isi w "Weselu". "Kto mnie wołał/czego chciał?", zbierają się i przychodzą, zawsze, niezmiennie, a przynajmniej odkąd ja i Mama sięgamy pamięcią. "To znaczy od mniej więcej 4 miliardów lat, bo tyle podobno ma nasza Ziemia?", pisnął Mopik, udając - jedynego w naszej Rodzinie - ewolucjonistę. Zbyłem tę uwagę milczeniem.

Oczywiście, czasem się spóźnią, czasem przyspieszą, ale przecież w sumie to na jedno wychodzi. I tak w grudniu nie wyrosną nowe liście, a przebiśniegi nie zakwitną w lipcu czy sierpniu. Dla filozofa takiego jak ja pogoda może nie być identyczna - przecież nieraz w połowie października pada deszcz, a w innym roku w te same dni świeci słońce - ale patrząc na to z perspektywy dłuższej niż dzienna, wszystko się jakoś jednak powtarza. I po co, pytam? I po co?

"Żaden dzień się nie powtórzy,

Nie ma dwóch podobnych nocy",

to znów Mopik, jako ewolucjonista jest, biedak, skazany na Szymborską.

Gdyby w październiku opadały liście, a potem, jak ideał sięgnąwszy bruku, wracały na drzewa (a nietrudno odgadnąć, że drzewom jest bez nich przykro), to zrozumiałbym i pochwalał taką woltę w niezmiennym porządku przyrody.

Ale to się nie zdarzy. Po lecie przychodzi jesień, po jesieni, zima i tak  da capo al fine.  Przychodzą i odchodzą w tym samym kole wiecznego powrotu, w tej samej zawsze kolejności. Właśnie:  cosi fan tutte,  tak czynią wszystkie (pory roku), tak czynią, bez cienia wyobraźni i empatii.

To jest chyba ten chocholi taniec czyli marazm.

"Takim jesteś konserwatystą, Myszulku, nie lubisz zmian, a niezmienność pór roku, nasz stały punkt odniesienia, harmonia, która uspokaja i nadaje porządek istnieniu, razi Cię swoją naturalną powtarzalnością, zauważyła Mopcia. To jakaś sprzeczność w Twoim rozumowaniu."

Ja tu sprzeczności nie widzę.

Jako konserwatysta nie lubię zmian, ale tych zmian, które przynoszą chaos. Zmiany powstałe na skutek właściwego wyciągania wniosków, zmiany ku pożytkowi wszystkich, uważam za potrzebne i twórcze. A pogoda nie wyciąga wniosków. Nie bierze pod uwagę naszego spokoju ani tym bardziej szczęścia. A powinna.

Jeśli Ludzie i Zwierzęta nie chcą powodzi lub suszy, być ich nie powinno. Jeśli wolą wiosnę od zimy, zima powinna to zrozumieć i uszanować. A pory roku zachowują się tak, jak klasyczna partia władzy, władzy raz zdobytej nie chcą oddać (stosując co prawda zasadę rotacji, jak w sąsiednim kraju prezydent z premierem) i lekce sobie ważąc potrzeby i oczekiwania Kotów, Ptaków, Płazów i Gadów, Gadów może najmniej, bo Im (stałocieplnym) wszystko jedno. "Myśmy słabi, wielkość gniecie", nawet nie usiłujemy negocjować z porami roku, poddajemy się pogodzie, nie walczymy, by wzięła pod uwagę nasz punkt widzenia i dobro ogółu.

Miau.

Tak się zdenerwowałem, że gdyby nie słodkie tony gitary José Quevedo i skrzypiec Alexisa Lefevre (oboje z Myszunią uwielbiamy muzykę andaluzyjską: w tle gra Ultra High Flamenco, i to mnie nieco uspokaja), musiałbym coś zjeść, żeby zrównoważyć ten okropny nastrój, w którym sam się niebacznie pogrążyłem.

A pogrążyłem się, bo czytam "Wesele". Chciałem oderwać myśli od aktualności, które tak mnie brzydzą i utwierdzają we właściwym dla mnie od pewnego czasu malkontenctwie, ale od aktualności w ten sposób, jak się okazuje, odejść się nie da.

Osoby dramatu są po prostu zbyt aktualne. Jakby po jakimś wielkim łuku tęczy, pokonując przestrzeń i czas, przywędrowały do nas, nieco innym mówiąc językiem, ale przecież o tych samych sprawach. Słucham Wernyhory, w dzisiejszych czasach, wierzę, uprawiałby dziennikarstwo obywatelskie:

"Ma być jawne, co jest krytem;

co dalekie było – blisko",

mówi Gospodarzowi (akt II, scena XXIV). No właśnie, prawda zawsze  powinna wychodzić na jaw, bez cenzury, bez manipulacji, od cenzury gorszej, bez kłamstw. Potrzeba takich dziennikarzy, którzy jej szukają, takiego "niezależnego forum publicystów", bo wielu dziennikarzy, jak Dziennikarz z "Wesela", prawdy nie chce, prawdy się boi:

"...Tylko głuchość i pustka bezmierna -

a tu skrzydła rozchwiane do lotu,

nie pragną, nie pragną powrotu..."

W "głuchości" żyć łatwiej, zwłaszcza jak nie chce się słyszeć tego, co własne przekonania może podważyć, a własnej (wygodnej) pozycji zagrozić. Jeszcze do Dziennikarza wrócę, miau!

A może Wernyhora byłby nie dziennikarzem wolnych mediów, a politykiem zgoła?! Namawia przecież do marszów w Warszawie, i to z Bogurodzicą na sztandarach!

"Leć kto pierwszy do Warszawy

z chorągwią i hufcem sprawy,
z ryngrafem Bogarodzicy;
kto zwoła sejmowe stany,
kto na sejmie się pojawi
Sam w stolicy - ten nas zbawi!" (akt II, scena XXIV)
Aż boję się pomyśleć, do czego on nawołuje! I z jakimi chciałby się łączyć sojusznikami.
Dziennikarz i Stańczyk są ostrożniejsi. Ale poruszają niebezpieczne tematy, na granicy prawa i eschatologii.
"... brat pamięta,
kto te pozakładał pęta
i że ręka, co przeklęta,
była swoja. - Rozbrat wieczny
duszy z ciałem, ciała z duszą;
w nim się słabi kruszą -
miecz do walki obosieczny -
myśmy słabi. - Wielkość gniecie,
przekleństwo nosi na grzbiecie:
zbrodnie nosi, czarne kiry,
szatę krwawą Dejaniry..."
To Dziennikarz, a Stańczyk:
"Łzy ze źródła!
Tyle żalów o nieswoje!?
A cóż tobie niepokoje
tych, co w grobach leżą?
Myślisz - że się trupy odświeżą
strojem i nową odzieżą -
a ty z trupami pod rękę
będziesz szedł na Ucztę-mękę(...)?!"

(akt II, scena VII)

Brrr, zupełnie jakbym czytał prasę leminżą (myślę, że w takim duchu się w tej prasie pisze, bo jej nie czytam, ale z przeglądów prasy co w niej się mieści mniej więcej wiem).

Smutno, że tak się wszystko w naszej duchowej historii powtarza. Kryzys moralny, kryzys mentalny. Bez wyciągania wniosków. Ale czy aby bez wyciągania? Coś się przecież zmienia tej jesieni, mimo że pozornie się nie zmienia. Ludziom i Kotom otwierają się oczy (Koty dodałem do tego zdania z wrodzonej kurtuazji, bo One i tak od dawna wiedzą, kto ma rację, kto kieruje się prawdą, a kto prawdę zasłania zdziczeniem, Koty przecież nie zdziczały, zdziczeli tylko niektórzy Ludzie).

Rekapitulując moje rozważania konserwatysty nad tym, jakie zmiany są konieczne, twórcze i dla dobra ogółu warte przedsięwzięcia (w pogodzie i w polityce, bo to "dwie są me miłości i dwie śmierci moje", tu na chwilę przywołując Lechonia), postanowiłem raz jeszcze zastanowić się nad słowami Poety z  "Wesela": ja, Myszulek, Kot Polski, nie polecę "na lep poezji", nie będę pisać sonetu, nie spojrzę na oktawę,

"Nie - przewiduję inszą zabawę;

poczułem na szyi arkan -
Polska to jest wielka rzecz:
podłość odrzucić precz,
wypisać świętą sprawę
na tarczy, jako ideę, godło
i orle skrzydła przyprawić,
husarskie skrzydlate szelki
założyć,
a już wstanie któryś wielki,
już wstanie jakiś polski święty"
(Poeta w rozmowie z Panem Młodym, akt II, scena X).
Hm, tylko jak to wszystko przekuć "w czynów stal", jak pisał w "Psalmie nadziei" Zygmunt Krasiński? Sami poeci dziś mi do łebka przychodzą, sami poeci...
Jako Kot, Filozof i Poeta, śpię dużo na tomach poetów i często czytam ich utwory. Czytać je warto, czytać je trzeba. Tylko dlaczego potem tak smutno? Dlatego, że wszystko już było, a z marzeń pozostaje tak niewiele?!
Tylko chocholi taniec?!
Nie, tym razem coś się zmieni, wierzę, już się zmienia, choć za oknem jesienne chmury i te same twarze. Ale może to tylko zachmurzenie przejściowe, a deszcze przelotne?
I zimy może też nie będzie? Miau?
Miau romantyczne...
Bo nie da się ukryć, ja, Myszulek, Kot, jestem romantykiem. Także jesienią.
Sówka55
O mnie Sówka55

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości