W altanie z jesiennych liści, Sówka55
W altanie z jesiennych liści, Sówka55
Sówka55 Sówka55
695
BLOG

Pamiętnik Myszulka, 65

Sówka55 Sówka55 Rozmaitości Obserwuj notkę 56

Rozdział LXIV

Równoliść jesienny

Wisła, biedna rzeka

"...Jesteś w raju,
Gdzie spokojny słyszysz krwi i myśli rytm..."

 

Jaki piękny był dziś świat w słońcu, w błękicie i złocie, szafranie i purpurze! Wróciłem w południe z balkonu z łepkiem pełnym jesiennych kolorów i takichż refleksji ("I z futerkiem, w które schowały się przywiane powiewem wiatru purpurowe listki dzikiego wina, jak na Myszulka, prawdziwego porfirogenetę przystało", zauważyła z podziwem Myszunia, choć nie znad Bosforu ani nawet z Gagauzji rodem, a z Kiszyniowa, kto wie, czy nie mołdawska daleka kuzynka Fanariotów - i ja z Nią - a na pewno kochająca przepych miękkich poduszek wschodnia marzycielka). Otóż po dokładnym obejrzeniu towarzyszących naszemu Domowi drzew, a także po rzucie okiem na okalające Dom trawniki, z pełną odpowiedzialnością za słowo skonstatowałem: osiągnęliśmy dziś (chwilowy, niestety) stan równoliścia jesiennego, równoliścia, bo tyle samo liści zostało na drzewach, co leży na chodnikach i w trawie!

W liściach chodnikowych i trawiastych tli się jeszcze, ba, buzuje wręcz życie, więc wygląda to radośnie i wesoło, zupełnie jak na haftowanej torbie Mamy z Samarkandy (mam na myśli ten rodzaj tadżyckiej kwietnej Suzani  z listkami i chabrami, gdzie z misternej przędzy wyłaniają się barwne roślinne ornamenty, a nie najbardziej znane chodżenckie solarne koła typu Borpusz,  których pełno w uzbeckiej i tadżyckiej części kolekcji słynnych orientalnych kobierców Teresy Sahakian w Pałacu pod Blachą, a których w Domu nie mamy, bo mniej się Mamie podobają).

Oby to radosne życie liści i drzew trwało jak najdłużej! Czuję, że schowane w altanach z liści Koty zewnętrzne myślą tak samo.

Idąc w stronę jesiennego słońca ("Iść, ciągle iść w stronę słońca, w stronę słońca aż po horyzontu kres", jak śpiewał w roku 1981, kiedy wszystko wydawało się możliwe, zespół Dwa plus jeden), a właściwie idąc za promieniem słońca, który rozświetlał górne półki nad literaturą iberoamerykańską (tylko Vargas Llosa pokrył się cieniem, czyżby słońce zachodziło nad Peru?), wskoczyłem na regał i ułożyłem się wygodnie, z zawiniętym ogonkiem pod łepkiem, jak lubię. Bo ja, w przeciwieństwie do najmłodszego z mojego Rodzeństwa, Piracika, który namiętnie bawi się różnymi kocimi piłeczkami, rzuca je i łapie jak Foka w basenie, a Dom to dla Niego taki Camp Nou, zresztą Mes que un club  ("wiecej niż klub, Mopciu"), wolę skoki w dal i wzwyż, i – koniecznie – długi, myślący, odpoczynek po skokach. Jednym słowem ze sportów domowych bardziej mnie interesuje akrobatyka artystyczna, zwłaszcza skoki z książką lub na książkę, oraz przewroty z tąże, niż futbol w jakimkolwiek wymiarze i o jakąkolwiek stawkę.

Rozumiem jednak, że nie wszystkim ta akurat dyscyplina musi odpowiadać, albo że nie poznali jeszcze jej uroków - dlatego z pobłażliwością patrzę na miłośników innych zajęć fizycznych. Ta pobłażliwość skłoniła mnie w ostatni wtorek do ułożenia się wygodnie w salonie na stole, w celu obejrzenia (jednym okiem, drugim zerkałem w stronę Mamy, przygotowującej coś w kuchni) meczu z Anglią na Stadionie Narodowym. Jak wszyscy, do ostatniego Kota, Myszy i Muchy wiedzą, mecz się tego dnia nie odbył, niemniej zanim zapadła decyzja o jego odłożeniu, Stadion Narodowy pokazywano z każdej możliwej strony, od zewnątrz i od środka, z Mostu Poniatowskiego, łach wiślanych na lewym brzegu, a nawet z perspektywy Placu Zamkowego u podnóża należącego ongi do Księcia Pepi Pałacu pod Blachą właśnie, więc z konieczności pooglądałem go sobie (stadion, ma się rozumieć) aż w nadmiarze i utrwaliłem powziętą wcześniej opinię na jego temat.

I teraz się tą opinią dzielę. Stadion jest brzydki, pretesjonalny, nawiązanie do wiklinowego koszyka sztuczne i naciągane, i bardzo mi się nie podoba. Miau!

Może gdyby stał gdzie indziej, tak by mnie to nie raziło, ale tam, gdzie stoi, razi. Przypomina mi raczej jakieś centrum handlowe, gdzie każdy, kto kupi plastikowy koszyk imitujący szlachetną wiklinę, będzie bohaterem w swoim domu. Phi!

Ja bohaterem i tak jestem, przynajmniej bohaterem mojego Pamiętnika! Koszyki mam z wikliny prawdziwej, nikogo nie udaję, a teren, na którym mieszkam, do mnie należy i nie został nikomu zabrany, bez przeprosin i bez odszkodowania, tak jak teren pod stadionem i jak prawie cała leżąca w obrębie przedwojennych planów Warszawa, ukradziona swoim mieszkańcom dekretem Bieruta.

Biedna nasza Wisła przytłoczona takim koszykiem-monstrum, usytuowanym tuż nad jej śródmiejskim biegiem, w samym sercu mojego Miasta! Biedny Most Poniatowskiego, którego finezję wież i wieżyczek, lekkość drogi i harmonię przeprawy tak swoim ciężarem ten stadion zakłóca i obciąża.

Właśnie Most Józefa Poniatowskiego... Parę dni temu minęła rocznica śmierci Księcia w nurtach Elstery... Most, w trakcie budowy nazywany Trzecim (po Moście Kierbedzia, obecnym Śląsko-Dąbrowskim, pierwszym stałym moście przez Wisłę od 1794 roku, kiedy to naczelnik Powstania Kościuszkowskiego, Tomasz Wawrzecki, polecił po rzezi Pragi spalić przed Rosjanami istniejący wówczas już blisko dwadzieścia lat stały most Ponińskiego, wybudowany u wylotu ulicy Bednarskiej staraniem niesławnej pamięci podskarbiego wielkiego koronnego i rosyjskiego płatnego agenta Adama Ponińskiego, oraz po Moście przy Cytadeli, obecnie Gdańskim, nazywanego drugim), budowano w latach 1904-1914, i choć samą przeprawę oddano do użytku w 1911, to wiadukty doń prowadzące w 1913, dokładnie w stulecie śmierci Ksiecia Pepi, stąd nazwa mostu. 

Czy historia Polski potoczyłaby się inaczej, gdyby wtedy, tylekroć raniony i już wcześniej ranny, dopłynął jednak Książę do drugiego brzegu? Zapewne zamierzeń Boga Wojny wobec Polski, a tym bardziej późniejszego, a rysującego się już wtedy, upadku Napoleona, by to nie odwróciło, ale – ponieważ wierzę, że historię tworzą wybitne jednostki siłą i mocą swojego ducha – wiele spraw mogłoby potoczyć się jednak zupełne inaczej, od ustaleń Kongresu Wiedeńskiego począwszy. A później... W roku wybuchu Powstania Listopadowego książę Pepi miałby 67 lat, mógłby być jeszcze w pełni czynnym politykiem, żołnierzem, wodzem, mógłby...

Jak śpiewał Przemysław Gintrowski:

"Ostatni właśnie wysadzono most

Do diabła z nim! Wpław rzekę przepłyniemy!

My sami wszak wybraliśmy ten los

I białych flag wieszać nie będziemy.

Przeszliśmy Wisłę, Wartę przeszliśmy,

Więc chyba już jesteśmy Polakami

Jesienny blask rozpędził ranne mgły

I czarne orły widać ponad nami.

Niewielu nas zostało tu, no cóż
Tylu odważnych do niedawna jeszcze było
Lecz cesarz dziś przegrywa bitwy już
My zaś, jak zwykle, osłaniamy tyły. 

Znów dzięki nam na drugi przeszli brzeg
Lecz obca pamięć krótka bywa przecie
Przelana krew i zeszłoroczny śnieg
Jednaką cenę mają na tym świecie

Podnieście wzrok, na lament czasu brak
Musimy znaleźć miejsce na przeprawę
Przez ile lat będziemy szukać tak
I nurtom rzek dodawać barwy krwawej?

Na murach Lipska legł bitewny pył
A w kraju dźwięczy melodyjka stara
Że ten kto wczoraj jakobinem był
Jutro zostanie namiestnikiem cara

A dla nas chłopcy nieskończona gra
Bo przyszły los jest wciąż nieodgadniony
I wygrać może, kto do końca trwa
A przegra ten, kto bije dziś pokłony

Choć szaleńcami zwać by chcieli nas
Cośmy przeżyli, nikt nam nie odbierze
Kto wolnym był przez krótki nawet czas
Nie żal mu potem pogrzeb mieć w Elsterze!"


("Ks. Józef Poniatowski", słowa: Jerzy Czech, muzyka: Przemysław Gintrowski, album "Kamienie").

Muzyka Przemysław Gintrowski... 

Przemysław Gintrowski... Podkreślał z taką mocą: "My sami wszak wybraliśmy ten los, i białych flag wieszać nie będziemy". Odszedł nieomal dokładnie w rocznicę śmierci Księcia Józefa, o którym śpiewał... Przedziwny zbieg okoliczności! Tak wszystko zatacza koło, a "wygrać może, kto do końca trwa, a przegra ten, kto bije dziś pokłony"...

Bardzo mi smutno i bardzo mi żal, bo Jego muzyka otaczała nas w Domu całe lata. I brak mi "elegii na Jego odejście", choć tę elegię śpiewają już opadające liście i niebo, które w dzień tak było jeszcze błękitne, a w nocy dymić będzie mgłą.

Ach, tam wszyscy zmierzamy. "W stronę słońca aż po horyzontu kres..."

Miau!

Sówka55
O mnie Sówka55

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości